Serdecznie zapraszam do czytania mojego bloga. Posty będą zamieszczane często(2/tydzień). Jeśli Wam się spodoba dodawajcie komentarze(lub wciskajcie reakcje), a wtedy będzie mi bardzo miło. Możecie również kontaktować się ze mną(dane w rubryce 'o mnie') lub śledzić na twitterze (@JnnRock). Wszystkim chętnie odpiszę ;)
Oprócz tego bardzo dziękuję za odwiedzanie i komentowanie bloga. Nigdy nie myślałam, że moje 'wypociny' przeczyta tak dużo osób. Nie jestem pewna czy jest w tym trochę mojej pasji, ale lubię pisać tego bloga. Od czasu do czasu wczuwam się w główną bohaterkę i jest to bardziej moi niż pisanie na konkursy literackie. Jeszcze raz dziękuję za każdy komentarz, bo dzięki nim uśmiecham się zawsze jak tu wchodzę i naprawdę daje mi to dużo wewnętrznego szczęścia, kiedy widzę choć jeden pod najnowszą notką. Gdy są trzy umieram już z podniecenia i myślę, że wolę moje trzy od trzydziestu na innym blogu, bo tutaj widzę osoby, które komentują już od pierwszych postów.
Chciałabym podziękować też osobom, które mnie inspirują, bo to dzięki nim stwarzam coraz bardziej rozwinięte i moim zdaniem ciekawsze postacie. Jestem również wdzięczna wspierającym i pomagającym mi, w szczególności K. i N.


Na koniec mam malutką prośbę. Chciałabym, dla własnej satysfakcji, zyskać większą ilość czytelników i to byłoby bardzo miłe gdyby ktoś skomentował mój blog na swoim lub umieścił gdziekolwiek link. Po prostu sama nie wiem co zrobić i proszę o małą pomoc.
Z góry dziękuję.


Peace&Love
J.


29 listopada 2011

₪₪₪uMIar₪₪₪

Witajcie:) Strasznie przepraszam Was za nie umieszczanie nowych rozdziałów. Moje życie jeszcze się nie poukładało i nie pracuję systematycznie ze szkołą. Wiem, że muszę znaleźć jakiś złoty środek pomiędzy nauką, odrabianiem lekcji, czytaniem, surfowaniem w internecie, oglądaniem filmów i pisaniem oczywiście. Obiecuję, że postaram się umieścić nowy rozdział jak najszybciej, bo nie chcę Was zawieść. Już bardzo niedługo akcja się rozwinie i będzie już szło z górki.
kisses,
J.

12 listopada 2011

R o z d z i a ł 8

          Jest luty 2010 i właśnie lecę do Nowego Jorku. Boże, jak ja się cieszę. Jak to się stało? Tata nagle zaprosił mnie do siebie, a właściwie do Krzyśka. Jaram się jak małe dziecko. To Ameryka, miejsce tak odległe, wspaniałe, niezwykłe... Po obejrzeniu całej masy filmów dla nastolatek w głowie mam masę historii, które mogą się tam wydarzyć. Jestem tylko ciekawa czy tata da mi dużo wolności i swobody, aby mogło się to wypełnić. Na początku muszę jednak tam dolecieć. Jestem prawie na samym ogonie samolotu i wszystko się tu trzęsie. Chwilę temu miałam przesiadkę i nareszcie nie martwię się, że nie będę wiedziała do jakiego terminalu mam się udać. Na szczęście na lotnisku we Frankfurcie była cała masa miłych osób, które mogłam wypytać o wszystko. Jak ja wytrzymam tę podróż? Jeszcze prawie dziesięć godzin, a ja nie mam już co z sobą robić. Przez trochę czytałam, ale literki zaczęły się rozmazywać i przestałam. W końcu zdecydowałam, że przejdę się do łazienki. Próbowałam iść jak baletnica, bo korytarzyk między siedzeniami był bardzo wąski. Za łazienką była wyższa klasa, której przez chwilę przyglądałam się z zamyśleniem. Nagle ktoś zaczepił mnie od tyłu.
-Słucham?-powiedziałam spokojnie odwracając się.
Za swoimi plecami zobaczyłam zniewalającego chłopaka. Tak na oko był starszy ode mnie, miał jakieś osiemnaście lat. Zapatrzyłam się na niego. Jaki on był przystojny. Doszło do mnie, że lekko rozchyliłam usta, więc szybko przybrałam pogodny uśmiech. Nie wiem czy mi się to udało, bo ten zrobił tylko dziwny grymas i powiedziawszy po angielsku, że chce tylko przejść, oddalił się. Był podobny do Michała. Powróciwszy na swoje miejsce zaczęłam o nim intensywnie myśleć. Przed samym odlotem zadzwoniłam ostatni raz do jego mamy i spytałam co z nim. Kobieta powiedziała, że wciąż jest bez zmian. Nie wiedziałam czy dobrze robię wybierając się na wakacje w czasie, gdy mój chłopak leży w śpiączce, ale coś między nami się zmieniło. Po całym wypadku myślałam o wszystkim bardzo długo z czego nic niby nie wynikło, ale nagle wiele rzeczy straciło dla mnie znaczenie. Podróż do Stanów miała był dla mnie oddechem, chwilą spokoju od problemów, których w ostatnim czasie miałam za wiele, jak na dziewczynę taką jak ja. Wciąż zastanawiam się czy doktor Kasia powiedziała tacie o aferze z wymiotowaniem. Okazało się bowiem, że jakaś pielęgniarka słyszała co robię i wieść rozniosła się po całym szpitalu. Tym sposobem stałam się dla nich wszystkich dziewczyną z zaburzeniami odżywiania. A to wielka bzdura, bo przecież to był tylko jeden raz i nie zrobiłam tego z takiego powodu. Ubóstwiam zabawę w głuchy telefon dorosłych. Kolejne godziny lotu mijają strasznie szybko. Trochę przysypiam, a potem czuję tylko dziwny kierunek lotu i już wszyscy pasażerowie biją brawa dla pilota, a ja jestem na innym kontynencie. Idę szerokim rękawem przypiętym do gmachu lotniska. Wszyscy wokół śpieszą się, a ja jakbym po prostu powoli szła zatrzymana na video. Nie miałam pojęcia, że to był tylko początek. Nagle znalazłam się w ulu. Lotnisko Kennedyego jest chyba jednym z najbardziej zatłoczonych miejsc. Tysiące ludzi, z których każdy gdzieś się śpieszy. Z jednej strony idzie kilku biznesmenów z teczkami i małymi czarnymi walizkami na kółkach. Nie wiem czy wszyscy jakoś umówili się, że mają wyglądać identycznie. To trochę tak jak z bliźniakami, którzy mieszkają niedaleko mnie. Jeśli jest się dziećmi to ubieranie się identycznie jest takie zabawne i fajne, że nie mam nic przeciwko, ale kiedy chodzi już o facetów po pięćdziesiątce... staje się to głupie. Jestem ciekawa czy mama im kupuje te jednakowe oliwkowe sweterki w serek. Z innej widzę matkę z dziećmi. Ciągnie biedaki na czymś w rodzaju smyczy, ale widać, że poczciwa z niej kobieta, ma jakąś taką miłość w oczach. Jest bardzo zdenerwowana, zgaduję, że stresuje się lotem. Ciekawa jestem czy moja mama też zachowywałaby się podobnie. Może machałaby szybko rękoma przywołując mnie do porządku, bo po raz kolejny szłabym do toalety. Nie, stop! Nie mogę myśleć o mamie w takich chwilach, gdy jestem w jakiś sposób zajęta. Teraz muszę skupić się na czymś innym. Podchodzę do kilku stolików ustawionych przed kawiarnią i zajmuję jedno z miejsc. Obok widzę kilku Azjatów z aparatami. Szalone chińczyki, myślę, są zabawni fotografując każdą rzecz na swojej drodze. Pamiętam jak będąc pod Pałacem Kultury i Nauki widziałam jak kilkanaście osób wysiada z autokaru i ustawieni w kolejkę robi zdjęcia budynku. Fotografię musiały wyjść okropnie, bo na każdym było co najmniej trzech innych fotografujących. Nagle dzwoni mój telefon.
           -Cześć tato-mówię radośnie do słuchawki.
           -Jak dobrze, że już jesteś-słyszę jak wypuszcza powietrze z ust-Zaraz będę na lotnisku, bo jestem w taksówce. Czekaj na mnie przed zachodnim wejściem i nie rozmawiaj z nikim, bo nie wiesz kto może się tam kręcić.
           -Dobrze, dobrze-mówię lekko zażenowana, ale bardzo się cieszę, że zaraz zobaczę tatę.
Ponownie idę w tłumie ludzi. W końcu jestem w wyznaczonym miejscu. Widziałam na filmach, że tak to wygląda, ale cała masa żółtych taksówek pędzących w przeróżne strony, których kierowcy lubią używać klaksonów robi na mnie ogromne wrażenie. Czując zmęczenie siadam na swojej różowej walizce, której zgubienia w czasie podróży bałam się, ale czegoś tak świecącego nie da rady przeoczyć. Rozglądam się to w prawo, to w lewo. Jest. Czuję wielkie ciepło w okolicy klatki piersiowej. Krzycząc rzucam mu się na szyję. Chyba jeszcze nigdy tak się nie czułam. Wszystko do mnie dochodzi.
           -Strasznie za tobą tęskniłam-mówię wtulona w niego.
           -Ja też, Wiktorio.
Jadąc rozglądam się przez okna taksówki. Jadę żółtą taksówką przez Nowy Jork, uświadamiam sobie. Tata cały czas opisuje wszystko na co się patrzę. Jestem okropnie podekscytowana. Chwilę potem zatrzymujemy się pod wielkim pięknym budynkiem. Zupełnie nie znam się na stylach architektury, ale wygląda niesamowicie elegancko. Patrzę pytająco na tatę, a ten tylko macha potwierdzająco głową.
           -Czy tu mieszka Krzysztof?-pytam się półgłosem jakby ktoś mnie podsłuchiwał.
           -Na przedostatnim piętrze-odpowiada i klepie mnie po plecach dodając odwagi.
Przed wejściem jest dużo miejsca z donicami. Potem szybko przebieram nogami po kilku schodkach. Przy wielkich drzwiach tatę wita odźwierny w słusznym wieku ubrany w ciemno zielony strój. Teraz przechodzimy przez sam środek hallu, po którym kręci się trochę ludzi w uniformach i trochę elegancko ubranych ludzi. Nagle moje ubrania z polskich sieciówek robią się brzydkie i czuję się jakbym przyszła prosto ze slumsów. Chcąc zakryć chwile wcześniej zachwycające falbanki zakrywam delikatnie rękoma bluzkę, która teraz wygląda dla mnie jakby była po prostu porwana. Rozglądam się jak głupia. Moją uwagę przyciągają żyrandole, ozdobne stoliki z bukietami, ciężkie zasłony w kolorze wina. Czuję się taka mała przy tym całym przepychu.
           -Skarbie, co się dzieje?-pyta mnie lekko zaniepokojony ojciec.
           -Nic mi nie jest. Po prostu nie, tutaj faktycznie wszystko jest większe-odpowiadam cały czas zagapiona.
Tata przez chwilę chichocze lekko histerycznie, a potem opowiada mi o wszystkim. Tłumaczy mi, że jest to hotel z wielką masą pokoi i kilkoma apartamentami na ostatnich piętrach. Machając głową z lekkim zażenowaniem informuje mnie, że za noc w najmniejszym z pokoi, który i tak jest dość spory płaci się porządną sumę z kilkoma dobrymi zerami. Szczerze nie wierzę, ale w sumie tak samo nie mogę pojąć tego, że jestem teraz w wielkiej metropolii po drugiej stronie oceanu. Do windy wsiadamy ze starszą kobietą trzymającą w rękach małego pieska. Nawet ten pies wygląda lepiej ode mnie, straszne. Próbuję jakoś zwrócić na siebie jego uwagę, ale ten nawet nie drgnie. Lekko mnie to złości, bo nawet głupi kundel ma mnie gdzieś. Teatralnie wypuściłam z ust powietrze, co wzbudziło jakąś uwagę staruszki. Niestety nie zrozumiałam jej dziwnego akcentu, jaka szkoda. Na szczęście wysiadła na dziewiątym piętrze. Resztę windowej podróży tata mówi mi żebym się niczym tu nie przejmowała, bo ogólnie jest tu przyjemnie. Poleca też abym nie zwracała większej uwagi na ludzi, bo ci tutaj mieszkający nie przepadają za tym. Kiedy dojeżdżamy do dwudziestego trzeciego piętra daje ostatnią radę-nie przestrasz się. Jego głos jest jakiś poważny, więc nie mam pojęcia o co chodzi. Drzwi widny rozsuwają się. Robię duży krok gapiąc się na podłogę. W końcu podnoszę wzrok i chwytam wszystko jako całość.
           -O mój Boże...-mówię chyba niechcący na głos.