Serdecznie zapraszam do czytania mojego bloga. Posty będą zamieszczane często(2/tydzień). Jeśli Wam się spodoba dodawajcie komentarze(lub wciskajcie reakcje), a wtedy będzie mi bardzo miło. Możecie również kontaktować się ze mną(dane w rubryce 'o mnie') lub śledzić na twitterze (@JnnRock). Wszystkim chętnie odpiszę ;)
Oprócz tego bardzo dziękuję za odwiedzanie i komentowanie bloga. Nigdy nie myślałam, że moje 'wypociny' przeczyta tak dużo osób. Nie jestem pewna czy jest w tym trochę mojej pasji, ale lubię pisać tego bloga. Od czasu do czasu wczuwam się w główną bohaterkę i jest to bardziej moi niż pisanie na konkursy literackie. Jeszcze raz dziękuję za każdy komentarz, bo dzięki nim uśmiecham się zawsze jak tu wchodzę i naprawdę daje mi to dużo wewnętrznego szczęścia, kiedy widzę choć jeden pod najnowszą notką. Gdy są trzy umieram już z podniecenia i myślę, że wolę moje trzy od trzydziestu na innym blogu, bo tutaj widzę osoby, które komentują już od pierwszych postów.
Chciałabym podziękować też osobom, które mnie inspirują, bo to dzięki nim stwarzam coraz bardziej rozwinięte i moim zdaniem ciekawsze postacie. Jestem również wdzięczna wspierającym i pomagającym mi, w szczególności K. i N.


Na koniec mam malutką prośbę. Chciałabym, dla własnej satysfakcji, zyskać większą ilość czytelników i to byłoby bardzo miłe gdyby ktoś skomentował mój blog na swoim lub umieścił gdziekolwiek link. Po prostu sama nie wiem co zrobić i proszę o małą pomoc.
Z góry dziękuję.


Peace&Love
J.


30 października 2011

P r o l o g 2

          Teraz zaczyna się dla mnie coś nowego. Czego się spodziewać? Chyba pierwszy raz nie mam pojęcia. Czas zawsze biegł mi normalnie, dzień miał dwadzieścia cztery godziny, tydzień siedem dni, miesiąc trzydzieści lub trzydzieści jeden dni itd. Teraz maszyna ruszyła, pręży się, a dym tylko bucha i bucha jakby lokomotywa dopiero się pobudzała by w końcu jechać z ogromną szybkością. Właśnie nią jadę, za oknem nie ma nic, nawet ciemności. Jasnością tej pustki też nie nazwę. Pierwszy raz jestem w podróży, której celu widząc drogę, nie mogę rozpoznać. Wczoraj wieczorem skończyłam czytać „Jedenaści minut” autorstwa Paula Coelho. Stamtąd wyrwał do mnie cytat. Niby błahy lecz głęboki. Szczerze mówiąc zupełnie siebie teraz nie poznaję. Cały czas jestem Wiktorią, stale poprawiającą włosy lecące na twarz i przyklejające się do różowego błyszczyka MAC. Ale co dalej? Nie wiem. Zawsze miałam świadomość, że z myśleniem jest u mnie różnie, ale teraz nie mam pomysłu na następny dzień. Coś się chyba skończyło. Właściwie tę drogę rozpoczął nagły wyjazd taty. Nie będąc tego świadomą pomału kroczyłam do swojej obecnej sytuacji. Kiedy i jak stałam się imprezowiczką z narkomanami, wymiotującą anorektyczką i dziewczyną kogoś takiego jak On. Dziwne jest to, że nie widzę w żadnej z tych rzeczy niczego złego. Naprawdę. Tak po prostu się dzieje i nic z tym nie zrobię.
"Życie potrafi być skąpe: mijają dni, tygodnie, miesiące, lata i nic się nie wydarza. A potem uchylamy jakieś drzwi (...) i nagle przez szczelinę wdziera się istna lawina. W jednej chwili nie mamy nic, a już w następnej aż tyle, że trudno sobie z tym poradzić."


23 października 2011

R o z d z i a ł 7

          Wiktoria przeżyła lekkie załamanie. Popołudniu mogła już wrócić do domu i w sumie cieszyła się, ale jednak myśli o Michale nie dawały jej spokoju. Znowu pytała siebie co takiego zrobiła, co sprawiło tyle nieszczęść jej bliskim. Już nie pierwszy raz czuła się jak jakiś zły omen. Babcia postanowiła zostać u nich na tę noc, aby upewnić się, że dziewczyna dobrze się już czuje. Wiki niby to nie przeszkadzało, ale ta kobieta lubiła wiedzieć o wszystkim i kontrolować innych. W sumie co kilkanaście minut przychodziła do pokoju nastolatki by sprawdzić co obecnie robi. Tym sposobem ona w ogóle nie mogła się skupić i któryś już raz próbowała czytać tą samą stronę nowo zakupionej książki. Chciała zatracić się w atramentowej historii by choć na chwilę nie myśleć o tych wszystkich niefortunnych wydarzeniach. Jak na złość były tam powyolbrzymiane nieistotne problemy. Czym w stosunku do śmierci i choroby jest jakieś niefortunne zauroczenie w jakimś nieosiągalnym chłopaku? Niczym, odpowiedziała sobie.
          W niemal czarodziejski świat literatury zaczęła wchodzić mniej więcej na początku gimnazjum. Wcześniej te wszystkie pozapisywane strony były dla niej tylko stratą czasu, bo przecież fajne książki zawsze miały jakąś filmową adaptację, która zajmowała dwie godziny, a nie jak książka kilka razy dłużej. Później jednak stała się rzecz niezwykła. Zaczęło się od jednej książki, którą dostała od babci na święta. Miała fatalną fabułkę i na okładce napis „tylko dla dziewczyn”. Przedarcie się przez te trzysta stron miało jednak duże znaczenie. Z dnia na dzień czytanie coraz bardziej ją pociągało. W domu mogła czytać non stop. Były one wręcz pożerane. Na początku ukierunkowała się na bardziej kobiecą literaturę, ale stopniowo poszerzała horyzonty. Do kupek na biurku dochodziły horrory, kryminały i biografię. Dziewczyna nigdy nie sądziła, że druk ma taką moc. W jednej chwili była pośrodku starego Londynu, którego ulicami przechadzał się Dracula Stockera, a chwilę później siedziała na Manhattanie w towarzystwie Chucka Bassa. Różnorodność była ogromna. Takie podróże w inny świat urozmaicały jej już całe wieczory i weekendowe poranki. Niezwykle odpowiadało jej też to, że zamykając książkę była już poza wszystkim. Właściwie miała w głowie zaledwie kilka scen i było to jak sen, którego nie pamięta się już rano. Człowiek pamięta, że śnił, coś podobało mu się lub nie, ale nie może sobie nic przypomnieć. Jednak w chwili, kiedy powracała do lektury wszystko na nowo stawało się takie żywe. Świat miał prawdziwe barwy, a po jego ulicach podążali ludzie. Och tak, stała się molem książkowym, co część jej znajomych dziwnie rozumiała. Oni jeszcze tego nie odkryli, mówiła do siebie kiedy ktoś dziwnie patrzył się na jej zaczytaną postać idącą do szkoły.
          Teraz nawet miła lektura w tym nie pomagała. Chciała znaleźć się jak najbliżej swojego chłopaka, który przecież był w bardzo ciężkiej sytuacji. Nie miała bladego pojęcia jak może się czuć. Kiedyś czytała, że ludzie będący w niektórych typach śpiączek są w pełni świadomi i słyszą ludzi. Myśląc, że ktoś może tak po prostu leżeć jak... trup i wiedzieć co się wokół dzieje nie będąc w stanie nic zrobić była już sama w sobie okropna, ale gdy dodała do tego, że tą osobą jest ktoś tak jej bliski...Straszne. Już w pierwszej chwili chciała do niego jechać, ale dziadkowie i Paweł zabronili jej tego. Chciała im się stawiać, bo przecież Michał nic jej nie zrobił, a ta cała tabletka była przecież tej psychicznej dziewczyny. Jednak wiedziała, że nic nie wskóra i poddała się już na starcie. Stwierdziła, że musi jednak jakoś skontaktować się z jego rodzicami by dowiedzieć się czegokolwiek. Nie miała jednak numeru. Paweł jeszcze nie wrócił do domu ze szkoły, więc jakby nigdy nic poszła do jego pokoju i dorwała się do jego laptopa. Znała hasło, więc bez problemu zalogowała się do systemu. Szybko przeszukała foldery w sekcji „Dokumenty” i już przed oczami miała spis telefonów z jego komórki. Był bardzo przezorną osobą i wszystko zapisywał w kilku kopiach na wypadek jakby coś się zepsuło lub zgubiło. Kwestią czasu było dotarcie do telefonu mamy Michała. Z telefonem w ręku zaczęła wszystko zamykać by brat nic nie zauważył.
           -Halo?-Usłyszała lekko zaspany głos w słuchawce.
           -Dzień dobry, tutaj Wiktoria...
Rozmowa była dziesięć razy dziwniejsza niż się spodziewała. Po głosie kobiety słychać było, że nie jest w najlepszym stanie. Było to wielką odmianą, bo zawsze była taka zdecydowana z głową wysoko podniesioną i pewnym uśmiechem. Teraz była smutna, przybita i zmęczona. Rozmawiały jakieś dwadzieścia minut o stanie zdrowia Miśka. Podobno miał się dobrze, ale nikt nie mógł przewidzieć kiedy z tego wyjdzie. Kobieta w pewnej chwili spytała co słychać u dziewczyny, ale Wiktoria nie miała ochoty wszystkiego opowiadać. Myśląc, że zdoła wyrwać się z domu lub ze szkoły, do której miała pójść już w piątek zaproponowała, że odwiedzi Michała. Jego mama powiedziała, że żadne odwiedziny nie wchodzą w grę. Z jednej strony posmutniała, ale z drugiej ucieszyła się, że nie będzie musiała kombinować planu ucieczki. Po skończonej rozmowie dziewczyna czuła się odrobinę lepiej, ale i tak była osowiała.

          -Pana córka ma zaburzenia odżywiania-Andrzej usłyszał w słuchawce głos młodej lekarki.
Te słowa dudniły w jego głowie jak wielkie, kościelne dzwony.
           -Przecież to niemożliwe-powiedział pewnie.
Lekarka jednak miała co innego do powiedzenia. W szpitalu Wiktoria miała zrobione te wszystkie badania i wyniki kilku z nich wskazywały na to, że coś złego dzieje się z jej organizmem. Kobieta mówiła, że w ciele nastolatki brak odpowiednich witamin i minerałów, co dokładnie wskazuje na anoreksję. Na to ostatnie słowo mężczyźnie zrobiło się jakoś dziwnie. To choroba dotykana przez dziewczyny z problemami, które mają jakieś lęki przed jedzeniem. Wiktoria natomiast jadła. Zawsze powtarzała mu czego to ona nie jadła w szkole i jaka to ona jest napchana. Lekarz powiedziała, że to bardzo częste i wszystko wskazuje na to, że tak naprawdę wtedy nie jadała. Andrzej nie mógł sobie tego wyobrazić, jak każdy facet nie mógł pojąć, że można nie jeść. Przecież trzeba to robić, aby żyć, to takie oczywiste. Gdy tylko usłyszał, że choć na kilka dni powinna pójść do szpitala psychiatrycznego, by sprawdzić jak głębokie zmiany zaszły w jej psychice, mężczyzna przerwał. Nie mógł pozwolić ludziom zamknąć jego córkę w psychiatryku. Ona jest taka delikatna, taka niewinna, taka drobna. Na to ostatnie wzdrygnął się. Dodatkowo w głowie cały czas miał te czterdzieści dwa kilogramy, które podobno ważyła Wiktoria. Nie wierzył w to. W jednej chwili nieelegancko rozłączył się i zaczął zastanawiać się co musi w takiej sytuacji zrobić. Myślał i myślał. Następnego dnia uzmysłowił sobie, że nie może zamykać się na opiekę zdrowotną i zadzwonił do tej samej lekarki. Kobieta miała spokój w głowie i pomału wszystko mu tłumaczyła. Po półtorej godziny doszli do porozumienia. Na jeden dzień Wiktoria miała udać się do kliniki bez żadnych oznaczeń, których mogła się przestraszyć.
Po kilku dniach Andrzej otrzymał telefon. Kobieta tym razem wszystko mu opowiedziała o jego córce i poradziła, że na pewien czas musi zostać oderwana od wszystkiego. Najlepszym na to okresem miały być ferie zimowe. Dziewczyna musiała zapomnieć o wszystkim i odpocząć. W tym czasie ojciec miał dokładnie kontrolować to co je i jak się zachowuje.
           -Czy pani doktor uważa, że ona z tego wyjdzie? Wie pani, ja nie miałem bladego pojęcia co się z nią dzieje. Była taka normalna. Co jakiś czas wpadały do nas jej koleżanki. Miała nawet chłopaka.
           -Niech się pan niczego nie obawia. Myślałam, że to znacznie bardziej poważne. Teraz jestem niemal pewna, że pod wpływem jakiegoś dziwnego dążenia do niezdrowo chudej sylwetki zatraciła się w tym. Może spowodowało to jej towarzystwo ze szkoły baletowej. Tam bardzo często zdarzają się takie rzeczy, bo baletnica „musi” być chuda. Co do jej chłopaka. Mówiła o tym psychologowi. Podobno on też na to wpłynął. Nie tymi słowami oczywiście, ale w jakiś sposób przekazała nam ona informację, że wmawiał jej, że jest otyła.
           -Jak to otyła? To przecież niedorzeczne.
           -Zgadza się, ale i tak się zdarza. Chłopcy potrafią być okrutni. Dlatego też, aby zapobiec temu, co mogłoby być następstwem życia w takim toksycznym środowisku najlepszy będzie wyjazd. Pomyślałam również, że najlepiej byłoby gdyby Wiktoria przyjechała do pana. Bardzo tęskni za panem i to by pomogło.
           -Nie jestem w najlepszej sytuacji na odwiedziny...
           -Jednak to by bardzo pomogło.
Na te słowa Andrzej nie mógł już nic powiedzieć. Jeżeli to miało jej pomóc musiał to zrobić. Już następnego dnia zapytał Krzyśka czy nie będzie miał nic przeciwko temu. Na całe szczęście nie miał. Później pozostało już tylko poinformować Pawła. Powiedział mu wszystko. Początkowo syn zaproponował, że też mógłby odwołać swoje plany i przyjechać z Wiktorią. Andrzej nie chciał jednak wykorzystywać go, bo doskonale wiedział, że chce pojechać na ten wyjazd z drużyną. Po pewnym czasie wyjaśnili sobie wszystko, sprawa była jasna i temat skończony.
 KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

16 października 2011

R o z d z i a ł 6

          Następnego dnia dziewczyna czuła się już o niebo lepiej. Z samego rana odwiedził ją lekarz. Był z niego naprawdę fajny facet, a do tego całkiem przystojny. Należał do tych ludzi, którzy potrafią opowiedzieć całe swoje życie w zaledwie kilkadziesiąt minut. Już dawno mózg Wiktorii nie zderzył się z taką liczbą informacji. Zdało jej się, że wie chyba o nim już więcej niż o własnym ojcu. A jeśli porównywać by to z wiedzą o matce... Zdecydowanie porządne kilka razy. Po pewnym czasie dr Herański został wezwany do jakiegoś nagłego wypadku i nie było już czasu na pogaduchy. Nastolatka nie musiała jednak długo czekać, bo zaraz przyszła babcia ze słoikami wałówki. Słyszała, że bardzo możliwy będzie wilczy apetyt, ale nie zdawała sobie sprawy, że właściwie od tak zje trzy wielkie gołąbki. Jadła, jadła i nie mogła w ogóle przestać. W porównaniu z tym co zazwyczaj zjadała w ciągu całego dnia była to przeogromna ilość. Ani chwili nie poświęciła na liczeniu kilokalorii, które od pewnego czasu „nawiedzały” ją bardzo często. Chwilę zagapiła się na amarantową bransoletkę oplatającą nadgarstek. Zawieszka-motylek spokojnie chwiała się i bujała na wszystkie strony. Nie, dziś jakby cię nie było, powiedziała w myślach i poprosiła babcię, aby pomogła jej zdjąć rzemyk. Inaczej zrobiłaby to sama, ale wenflon bardzo ograniczał. Po skończeniu posiłku zaczęła prowadzić swobodną rozmowę z babcią. Właściwie rozmawiały o niczym. Kobieta musiała jednak wracać już do domu, bo coś już stękał do telefonu, że on również ma żołądek, który jest pusty. Dziewczynę chwyciła melancholia. Na zewnątrz ziemię pokrywała warstwa świeżego puchu, którą duże spadające płatki śniegu cały czas pogrubiały. Dziewczyna, która leżała na sąsiednim łóżku była sporo od niej młodsza, a do tego rzadko leżała na sali, bo była po wypadku samochodowym, który nie był groźny, ale wszystkie prześwietlenia trzeba było zrobić. Wiktoria spędziła leżąc resztę popołudnia. Wczesnym wieczorem nie wiadomo skąd pojawiła się ciocia Helena. W całym pomieszczeniu można było już poczuć jej duszące perfumy. Przez głowę Wiki przeszła myśl, że tak ostro pachnących ludzi nie powinni chyba wpuszczać do szpitala, który powinien być przecież w miarę sterylny.
          -Cześć, cześć-powiedziała szybko i pocałowała dziewczynę w środek czoła.-Słyszałam, że jakiś chłopak cię zgwałcił. Jak się czujesz?
Nastąpiła chwila zastanowienia. Paweł powiedział przecież, że nikt jej nie zgwałcił, bo wspólnie uświadomili sobie, że tabletkę wypiła razem z napojem, który dała jej Lila, która tak naprawdę nazywała się Luiza, była ostro walnięta i brata wcale nie zdziwił jej gest. Ale co jeśli było inaczej? Jeżeli ktoś naprawdę zrobił jej coś złego, a ona nic nie pamięta, denerwowała się. Przecież dziadkowie mogli tak samo powiedzieć lekarzowi, żeby nic jej nie mówił.
           -Język straciłaś?-rzuciła ciotka.-Zresztą nie wyglądasz źle. A może powiesz mi kiedy przyjdzie do ciebie lekarz?
           -A która jest godzina?
           -Dwadzieścia po 18.
           -Zaraz powinien być.
Nie minęło pięć minut i pan doktor przyszedł do sali. Był ubrany w ciemny garnitur, bo Wiktoria była już jego jedyną pacjentką na dziś. Ciocia w dziwny sposób zaczęła się do niego wdzięczyć. O Boże, tylko nie to, Wiki pomyślała. Przez następne pięć minut biedny doktor był wręcz napastowany przez tę dziwną kobietę. Ruszała tułowiem w bardzo nienaturalny sposób i pytała o jakieś głupoty dotyczące stanu zdrowia dziewczyny. Ta w myślach błagała by któreś z nich nareszcie sobie poszło, bo wtedy lekarz miałby spokój. W końcu wyszedł. Teraz zaczął się jeszcze większy koszmar, tym razem dla nastolatki. Ciotka nie skąpiła pytań i masy uwag na temat „uroczego pana doktorka”.
           -Żonaty?-spytała kobieta.
           -Tak, od pięciu lat.
           -Dzieciaty?
           -Dwuletni syn.
Ten dziwny wywiad nie miał końca. Poranne rozmowy z „panem uroczym” na coś się przydały, stwierdziła. Na szczęście ciotka stwierdziła, że już na nią czas, bo ma jeszcze plany. Ciekawe jakie...
Nadchodziła noc. Samotność. Nie wiadomo czemu musiała zostać w szpitalu na następną noc. Pielęgniarki mówiły, że po prostu przy okazji zrobią jej wszystkie badania, na które zazwyczaj nie ma czasu itp. Takie chwile są jakieś przytłaczające. Była już 23, światła zgaszone. W tle słychać jedynie oddech dziewczynki z sąsiedniego łóżka. Sen jakoś nie przychodził, a brzuch czuł się przepełniony. Mdły zamach tylko pomógł nadchodzącej fali nudności. Łyk śliny i od razu następny. Musiała pójść do łazienki. Powoli wsunęła dziwne, tanie kapcie i biały szlafrok, który poprzedniego dnia przywiózł jej Chris. Delikatnie nacisnęła klamkę i ostrożnie uchyliła drzwi. Na korytarzu świeciła się brzęcząca świetlówka. Nikogo nie widziała, więc już spokojniejsza poszła do pomieszczenia z okręgiem na drzwiach. Zapach był nieprzyjemny, mieszanka moczu i płynu do mycia o zamachu zielonego jabłuszka. Osunęła się na podłogę i stało się.

Dni bez Hope w domu były dziwne. Paweł był już zupełnie sam i nie miał na nic ochoty. Najgorsze było jednak dopiero przed nim. Od razu po szkole pojechał zobaczyć co słychać u siostry. Wyglądała już znacznie lepiej. Tak normalnie, bez podkrążonych oczu i innych. Miał dla niej niespodziankę. Po usłyszeniu w skrócie historii z poprzedniego dnia wyjął z plecaka laptopa. Trzy kliknięcia i już na ekranie pojawił się ojciec.
           -Cześć tato!-rzuciła radośnie dziewczyna.-O rany, zmieniłeś się chyba ostatnio.
Tata uśmiechnął się delikatnie i widać było takie iskierki szczęścia w jego oczach.
Kiedy Paweł powiedział mu wszystko od razu po „wypadku” Wiktorii rodzic był w strasznym nastroju. Chłopak przepraszał go, że nie dopilnował siostry, ale ten nie był zły, bo wiedział, że to nie była wina syna. Takie rzeczy niestety się teraz zdarzają, powiedział wtedy. W międzyczasie wyjawił on również wszystko o Michale, tym z pozoru „miłym chłopaku”. Ojciec był prawdziwie wstrząśnięty i dziesiątki razy powtarzał, że już nigdy nie wpuści go do swojego domu.
           -Może nie będziesz miał już okazji-odrzekł Paweł.
           -Ja naprawdę wrócę do Polski-powiedział ojciec i zaczął przeczesywać sobie włosy dłonią.
           -Nie w tym rzecz.
           -Coś się stało?
           -Dał sobie ten tzw. „złoty strzał”-rzucił chłopak pochylając głowę, bo już widział mieszankę emocji na twarzy rozmówcy.
           -Ale przecież widziałeś go jak zabierałeś stamtąd Wiktorię. Wtedy żył.
           -Nadal żyje. Kiedy chciałem go ochrzanić za wszystko jego matka mi wszystko powiedziała. Jakoś popołudniu przesadził i doszło do niedotlenienia mózgu. Wszystko dziwnie się poukładało i jest cały czas nieprzytomny. Lekarze mówią, że może już nigdy nie być taki jak dawniej, normalny.
           -Czy ona o tym wie?
           -Dzisiaj już nic do niej nie dochodziło, ale nie dam rady z nią o nim porozmawiać.
           -Będziesz musiał to zrobić. Mimo wszystko nie możemy tego przed nią ukrywać.
           -Wiem, ale nie potrafię.
           -Weź się w kupę i to zrób. Jutro możesz dać jej jeszcze trochę odpocząć, ale we wtorek już musisz.
           -Dobrze.
           -A jak w szkole?-tata uśmiechnął się.
           -To bardzo dziwne pytanie w tej sytuacji.-stwierdził chłopak.
           -Prawda. Muszę już iść z tego Skype, ale jutro jakoś się zbierzemy jeszcze.
           -Trzymaj się tam tato.
           -Oczywiście-powiedział i rozłączył się.
Paweł cały poniedziałek myślał o tym co może właściwie powiedzieć Hope. „Twój chłopak, ten ch*j, przedawkował i będzie do końca życia warzywem”chyba nie byłoby najodpowiedniejsze. No ale cóż, coś trzeba było wymyślić.
Teraz rozmowa między tatą, a Wiki już się kończyła i trzeba było ujawnić wszystkie sekrety. To już czas.
          -Wiktoria, muszę ci coś jeszcze powiedzieć...-zaczął.

6 października 2011

R o z d z i a ł 5

          Wiktoria jadąc w kierunku pętli autobusowej nie myślała za wiele. Przekładając nogę na nogę wyglądała przez okno i podziwiała spadające płatki śniegu, które tak uroczo błyszczały podświetlane światłami na przejściach, latarniami i całym miastem. Był już luty. Och, jak ta zima szybko się rozkręciła, myślała odczuwając lekkie dreszcze spowodowane prawie dwudziestostopniowym mrozem. W końcu autobus zatrzymał się i przetarłszy zaparowaną, przybrudzoną szybę zobaczyła sznur z autobusów. To już tu, stwierdziła, wyszła z pojazdu i zaczęła rozglądać się za Michałem. Było już bardzo ciemno, a wokół tylko jakiś dwóch mężczyzn z papierosami. Szczerze nie cierpiała takich chwil. Ciemno, zimno i do domu daleko, jak zawsze powtarzała jej babcia opisując stare przygody. Aby ogrzać chude nogi zaczęła tupać.
          -Hej-usłyszała za sobą zachrypnięty głos.
          -Nareszcie. Myślałam, że się już nie doczekam-powiedziała z uśmiechem i cmoknęła chłopaka w usta.
Z Miśkiem była już spokojniejsza. Usiedli na przystanku i czekali. Myślała, że nie będzie mieć to już końca. Jednak nareszcie pojazd nadjechał i po odstaniu dodatkowych dziesięciu minut odjechał. Nie można powiedzieć, że podróż trwała krótko, ale było przynajmniej cieplej, bo usiedli na końcu, tuż obok silnika. Pół godziny później szli piechotą między niedużymi osiedlami z domami jednorodzinnymi i „bliźniakami”. Nie mogła uwierzyć jak można mieszkać na takim „zadupiu” bez drogi i w ogóle wszystkiego. Modliła się już w myślach, żeby kolejny dom był ich miejscem docelowym. W końcu usłyszała jakąś muzykę.
           -Uff.-szepnęła, myśląc, że zrobiła to w myślach.
           -Sukienka jest za mała, że tak stękasz?-zapytał obojętnym tonem jej towarzysz.
           -Słucham?-spytała zlękniona.
           -Żartowałem. Muszę przyznać, że ostatnio się wyrabiasz-powiedział z odrobinę większym zainteresowaniem.
           -Dziękuję.-Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.
W myślach Wiktorii panowała teraz prawdziwa burza. Czyż nie zaczynała być już niemal idealna? Michał pierwszy raz dał jej aż tak duży komplement. Chciała go już całego wycałować, ale w tej chwili weszli w sam środek imprezy. Był tam niesamowity tłum, ludzie byli wszędzie. Zazwyczaj cały jej świat był spokojny, panował wręcz błogi spokój, a tu nagle znalazła się w takim dziwnym miejscu. Wokół było pełno alkoholu, a w powietrzu wyczuwała dziwny zapach. Najbliższy był jakimś dziwnym, chińskim kadzidełkom i mieszance potu z czymś obrzydliwym. W czasie pierwszych piętnastu minut poznała chyba ze czterdzieści osób. Z wyglądu byli przeróżni, jedni ładni, drudzy brzydcy. Dopiero po godzinie zauważyła, że część imprezy, a w tym gospodarz siedzą pośrodku, ale tak jakby są zboku. Delikatnie pokazała na nich palcem, a wtedy Michał od razu szarpnął jej dłonią i powiedział jedynie, że są pod dużym wpływem. Ona nigdy nie widziała kogoś kto po alkoholu byłby właśnie taki.
           -To nie alkohol. Koniec z dziecinadą, tu się „bierze”-odrzekł i przyłączył się do kółka.
Zamurowało ją. Oni biorą, oni są... narkomanami, myślała powoli, oni są źli. Zaczęła bać się. Była sama, a wokół pełno pijanych albo tych „gorszych”. W pewnej chwili podeszła do niej dziewczyna. Wyglądała na miłą i różniła się wyglądem od innych. Do tej pory Wiki nie dojrzała nikogo ubranego w pastelowych barwach. W myślach zobaczyła siebie sprzed pewnego czasu. Wyglądała niewinnie. Od słowa do słowa zaczęły dyskutować o tej niewyobrażalnie beznadziejnej drodze, którą musiały tu dotrzeć i o innych rzeczach. Na samym początku zapytała ją czy wie, że tu są narkomani. Tama tylko przytaknęła głową i jakby posmutniała. Ona jest dobra, pomyślała. Lila, tak się przedstawiła, podała jej plastikowy kubeczek z napojem gazowanym.
           -To z alkoholem?-Wiktoria zapytała wąchając płyn.
           -No coś ty.-Uśmiechnęła się.
Potem pochłonęła je dalsza rozmowa. Nowo poznana koleżanka, zaczęła wypytywać ją o plany na ferie. Nagle nie ma nic.
Moja głowa eksploduje, wewnętrzny głos uderzał z echem w jej czaszkę.
           -Chcę mi się pić-powiedziała słabym głosem.-Może czerwonej herbaty.
Nagle usłyszała jakieś zamieszanie. Ktoś kogoś wołał. Chcąc sprawdzić co się dzieje otworzyła oczy. Było jakoś dziwnie jasno, światło miało mleczną barwę.
           -Ocknęła się-usłyszała dziwny krzyk, który w istocie był dużo cichszy.
           -Wiktoria? Wszystko dobrze?-Dziewczyna dojrzała swojego brata.
Potem znowu zrobiło się ciemno.
           Paweł zobaczył ponownie tę samą drogę. To całe bagno. Nie ma to jak śliski lód na brudnej zamarzniętej ziemi, stwierdził. W myślach liczył jedynie, że znajdzie tam siostrę. W jego skroniach buzowała krew. Chciał dotrzeć tam jak najszybciej, więc zaczął biec. Wszedł bez pukania. Zaczął rozglądać się. Klara, Johnny, świrnięta Luiza, Michał... Michał! Zawiesił na nim wzrok. Tuż za nim leżała ona. Nie ruszała się, a jej ciemne rajstopy były całe podarte. W jednej chwili był już przy niej. Właściwie nikt nie zwracał na niego uwagi. Nie chciał robić zamieszania, więc wezwał karetkę na adres innego budynku. Wziął dziewczynę na ręce tuląc ją mocno i wyszedł z tego śmierdzącego miejsca. Cały czas starał się zachować zimną krew i pocieszał siebie na głos. Kiedy sam przestał się trząść dostrzegł głębokie wdechy Wiktorii. Żyła. Nie czekali nawet pięciu minut i karetka była już na miejscu.
           -Co się stało?-rzucił mocnym głosem sanitariusz.
           -Spowolnione tętno, ale żyje-powiedziała kobieta badając Wiki.
           -Była na imprezie. Mogła wziąć..-Przełknął ślinę.-narkotyki.
           -Znowu to samo. Czy te dzieciaki nie mają w ogóle rozsądku-odezwał się ktoś inny.
Jadąc do szpitala Paweł trzymał cały czas głowę między kolanami. Bał się, cholernie się bał. Będąc na miejscu czuł się już lepiej. Lekarze zajęli się jego siostrą. Po upływie jakiejś pół godziny przyjechali dziadkowie. Babcia była roztrzęsiona. Dziadek zaczął dyskutować z doktorem. Powiedział, że on zajmuje się dziećmi, bo ojciec jest zagranicą, a matka nie żyje. Wszystko było takie smutne, takie przygnębiające. Chłopak cały czas siedział na korytarzu i czekał na jakikolwiek ruch ze strony pielęgniarki lub dziadków. Po chwili u boku dziadka ponownie pojawił się lekarz. Paweł wsłuchiwał się w jego głos.
           -Ktoś podał jej pigułkę gwałtu-powiedział wysoki mężczyzna oglądając kartę chorej.-Nic jej nie będzie. Za jakąś godzinę powinna być już w pełni świadoma....
Mówił i mówił bez końca, a w chłopaku rosło zdenerwowanie. Czy to znaczyło, że ktoś ją zgwałcił?, czy to był Michał?, A może ktoś jeszcze?, męczył pytaniami sumienie i karcił siebie za to, że pozwolił jej spędzić noc poza domem.
           -Paweł!-krzyknął nagle dziadek.
Chłopak od razu podszedł do nich.
           -Byłeś z nią tam?-spytał lekarz.
           -Nie.
           -Jak mogłeś ją tam samą puścić?! Postradałeś zmysły?-babcia dołączyła do dyskusji.
           -Mogło być znacznie gorzej. Na całe szczęście nie została zgwałcona i wygląda dobrze. Może wzięła to sama. Młodzież robi teraz różne rzeczy-mężczyzna starał się rozluźnić atmosferę.-Już dziś będzie mogła wrócić do domu. Nie zrzucajcie winy na wnuka. Wszystko będzie dobrze.-Posłał delikatny uśmiech.
Dziadków jednak nie udobruchał. Babcia znowu płakała i przeklinała swojego syna za to, że zostawił dzieci same, a sam pojechał „spełniać marzenia mężczyzny w średnim wieku”. Paweł już jej nie słuchał. Myślał jedynie o Hope, małej, biednej Hope.
Jakąś godzinę później wszyscy weszli do małej sali. Dziewczyna wyglądała tak spokojnie. Nie wierciła się i była cały czas w tej samej pozycji. Na sobie miała niebieską piżamę. Nie chciałaby siebie teraz zobaczyć, pomyślał i mimowolnie na jego twarzy pojawił się uśmiech, nie cierpi niebieskiego. Nagle zaczęła się ruszać. Wszyscy zamarli. Powiedziała coś o herbacie czy czymś równie idiotycznym. Chłopak zaczął coś do niej mówić. Jednak dziewczyna znowu była nieprzytomna. Dziadek zawołał pielęgniarkę.
           -Spokojnie. Jest teraz bardzo zmęczona, ale to silna dziewczyna. Niech się państwo nie denerwują-młoda kobieta w zielonkawym fartuchu uśmiechnęła się i podłączyła nową kroplówkę do wenflonu w drobnej ręce Wiktorii.

3 października 2011

R o z d z i a ł 4

           Andrzej musiał to przyznać, wszystko układało się znakomicie. Tuż po wylądowaniu, kiedy czuł jakiś delikatny smutek, podbiegł do niego Krzysiek z jakimś innym mężczyzną. Nie widzieli się bardzo długo i od razu na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy.
           -Rany, ile to lat minęło.-Krzysztof poklepał go po ramieniu.-Świetnie wyglądasz.
           -Nie żartuj sobie. Jestem zwykłym flakiem po tej pracy i locie.
           -Możesz o tym zapomnieć. Witamy w Ameryce, gdzie wszystko jest większe i lepsze.
Po tym ostatnim wyznaniu wszyscy trzej wybuchli gromkim śmiechem. Jadąc do mieszkania przyjaciela, Andrzej został zapoznany z Karlem czyli przyszłym współpracownikiem. Był on Japończykiem, który pięć lat wcześniej przeprowadził się do USA chcąc poszerzyć swoje horyzonty. Po piętnastominutowej rozmowie było pewne, że to miejsce daje szanse wszystkim, wystarczy mieć drobne umiejętności i dużo zapału.
Niby mówią, że początki bywają ciężkie, ale on tego nie dostrzegał. Już w drugim tygodniu pracy znał większość biura i właściwie już dawno się tak dobrze nie bawił, a przecież codziennie pracował. Dostał nawet swój własny pokoik, który może był mały, ale tylko jego. W Polsce gabinet dzielił z innym pracownikiem, a tu, już na samym początku czekało na niego mocne, drewniane biurko, szeroki, skórzany fotel i kilka mebli. Z powodu braku środków nie było go jeszcze stać na wynajęcie mieszkania, ale patrząc na innych zauważył, że na brak pieniędzy nikt tu nie narzeka. Pozostaje tylko czekać na wypłatę, zaśmiał się pod nosem któregoś dnia. Zatrzymał się więc w apartamencie Krzyśka. Jego wyposażenie zrobiło na nim niemałe wrażenie. W sumie było to chyba ze trzysta metrów kwadratowych ze sporym tarasem. Trzy sypialnie, salon, trzy łazienki, składzik i duża kuchnia. Był pewien, że Wiktoria od razu by się w tym miejscu zakochała. Widząc to obiecał sobie, że chce dać dzieciom właśnie coś takiego. Wieczorami współlokatorzy dużo ze sobą rozmawiali, bo trzeba było przecież nadrobić jakoś te wszystkie lata. Czasem szli do pobliskiego pubu i spędzali tam kilka godzin przy szklance cudownego Jack'a. Andrzej zapomniał już jak dobrze smakowało to whisky. Oczywiście codziennie kontaktował się też z dziećmi. W ich głosach nie dostrzegł żadnego gniewu, więc uznał, że nic im nie jest. Sielanka jakby trwała wiecznie. Krzysztof nie mógł dać mu pensji za styczeń, bo przecież przyleciał dopiero w połowie, ale w rekompensatę kupił kilka prezentów dla dzieci, aby miały coś fajnego. Patrząc na metki artykułów Andrzej był zdumiony i początkowo nie chciał ich przyjąć. Jednak później stwierdził, że w tej chwili jego kolega ma tyle pieniędzy, że ten tysiąc nie robi mu różnicy, a przecież on niedługo też miał tak zarabiać, więc kiedyś mu to odda. W ten sposób w połowie lutego do Polski został wysłany nowiutki iPhone i jakieś dwie nienormalnie drogie torby. Wierzył, że będą zachwycone. Dwa tygodnie później skontaktowali się jakoś na Skype i córeczka aż piszczała do kamerki internetowej jaka jest zachwycona tymi podarkami. Rzucała jakimiś nazwiskami osób, o których nie miał zielonego pojęcia, ale najważniejsze było, że dziewczyna jest zadowolona.

***
           Było sobotnie popołudnie i Wiktoria razem z Michałem siedzieli w kawiarni popijając napoje. Chłopak wziął duży łyk koktajlu truskawkowego z dziwnym wyrazem twarzy. Dziewczyna nie mogła zrozumieć jego zmian nastroju, a przecież mówią, że to kobiety są zmienne. Jakieś dziesięć minut wcześniej wręczył jej wielki bukiet kwiatów i przez dłuższą chwilę obejmował ją. Dobre kilka minut słuchała jak mu przykro i głupio z powodu tego „szczeniackiego” występu, który odstawił na imprezie Pawła. Wszystko mu wybaczyła. Brat zostawił na jego twarzy niewielki siniak pod okiem, który od razu wzbudził w niej troskę. Teraz patrzyła na jego twarz i dostrzegła jakąś zmianę. Kiedy jego oczy zawsze błyszczały tą niesamowitą zielenią. W tej chwili były bardzo ciemne, wręcz nienaturalnie. Nie miał tej szlachetności i przypominał raczej... zwierzę. Dziwiła się, że pomimo jej dość natrętnego spojrzenia on nic nie mówi.
           -Michał?-powiedziała cicho.
           -Co?
           -Dlaczego jesteś taki... dziwny-wydukała.
           -Nie jestem.-Uśmiechnął się blado.
           -Coś się między nami zmieniło?
           -Nie.
Nie wiedziała dlaczego jest taki nieobecny. Miała dziwne myśli.
           -Może gdzieś się wieczorem wybierzemy?-przerwał jej rozmyślanie.
           -Chętnie.-Uśmiechnęła się i zaczęła mieć nadzieję, że jej wszystkie przypuszczenia były bezpodstawne.

***
          Około 15, gdy Wiktoria wróciła, Paweł był w domu i właśnie odpoczywał po wyczerpującym treningu. Nie był zachwycony tym, że siostra jak jaki pies poleciała na spotkanie z Michałem. Nie odzywał się do niej przez tydzień i nagle, po jednym telefonie, poszła do niego. Wyglądała na w miarę zadowoloną, ale i tak cieszył się, że jest już w domu. Przez godzinę oglądali wspólnie jakiś głupi program. Nagle dziewczyna poderwała się i poszła do łazienki. Dopiero po 18 znowu ją zobaczył. Nie miała już tego beżowego sweterka i zwykłych jeansów. Teraz jej chude ciało okrywała czarna mini sukienka. Jak na jego gust wyglądała lekko wyzywająco, ale jednak dziewczęco i przyzwoicie.
           -I jak?-zapytała z uśmiechem.
           -Ładnie. Wychodzisz gdzieś z dziewczynami?
           -Tak. Idziemy do tej pseudo restauracji koło Izy. Będę u niej nocować. Mógłbyś nie mówić dziadkom? Wiesz, mieliby tysiące pytań.
Czemu nie?, pomyślał. Miała być z koleżankami, więc nic jej nie będzie. Jest to przecież o dużo lepsze niż spotkania z Michałem.
           -Okay. Nic im nie powiem. Albo i może..-zaczął się z nią droczyć-wtedy męczyliby ciebie tymi głuchymi telefonami, a ja miałbym spokój.
           -No weź.-Tupnęła obcasem w parkiet.
           -Żartuję przecież. Tylko wyślij mi SMS-a jak będziecie już u niej. Możesz chodzić gdzie chcesz, ale kiedy taty nie ma chcę wiedzieć czy wszystko z tobą dobrze.
           -Bla, bla. A co ma mi być?
           -Nie przeginaj Hope.
           -Dobra, muszę lecieć- powiedziała. Dwie minuty później już jej nie było.
W sumie nawet się trochę ucieszył, że będzie sam w domu. Mógł spokojnie włączyć to „wycie”, jak metal nazywała jego siostra. Spokojnie podszedł do wierzy i włączył płytę Metallica. Stwierdził, że dziś może sobie trochę odpocząć, więc wziął swoją gitarę i ćwiczył triki. Godziny mijały niespodziewanie szybko. „Obudził” się dopiero koło 23. Szybko sprawdził, czy Wiki się odezwała. Nie wyglądało jednak na to. Chłopak stwierdził, że już najwyższy czas żeby była już w domu Izy. Ale co może być nie tak?, spytał samego siebie. Postanowił więc już jej nie niepokoić i przeniósł się do swojego pokoju gdzie pół nocy spędził na grze na PlayStation. Kiedy kładł się spać na zewnątrz leniwie świeciła jedna latarnia, a zegar nad biurkiem wskazywał 4.45. Czas spać chłopie,stwierdził i położył się na swoim wielkim łóżku. Zasnął od razu.
Obudził się dopiero po 12. Będąc nieprzytomnym poczłapał do kuchni i marzył jedynie o mocnej kawie. Oczywiście jej nie było. Zabrał więc cappuccino siostry. Ponieważ było smakowe, nasypał go dwa razy więcej. Popijając gorący napój zaczął rozmyślać gdzie podziewa się właścicielka czekoladowego proszku. Naprawdę było już późno, stanowczo za późno jak na nią. Dorwał się do telefonu i zaczął do niej wydzwaniać. Zero odpowiedzi. Powoli stawał się coraz bardziej zdenerwowany. Była przecież z koleżankami. W notesie na jej biurku znalazł numer domowy do Izy. Powoli się przedstawił i zapytał jej mamę czy Wiktoria jest nadal u nich. Okazało się, że nie było jej tam wcale. A może pomyliło mu się coś i nocowała u Basi? Nie, powiedziała, że u Izy. Ale Iza, kurwa, nie widziała jej od piątku w szkole, dręczył się w myślach. Może to przez kawę, ale cały już chodził. Nagle przyszła mu do głowy jedna myśl-Michał.