Serdecznie zapraszam do czytania mojego bloga. Posty będą zamieszczane często(2/tydzień). Jeśli Wam się spodoba dodawajcie komentarze(lub wciskajcie reakcje), a wtedy będzie mi bardzo miło. Możecie również kontaktować się ze mną(dane w rubryce 'o mnie') lub śledzić na twitterze (@JnnRock). Wszystkim chętnie odpiszę ;)
Oprócz tego bardzo dziękuję za odwiedzanie i komentowanie bloga. Nigdy nie myślałam, że moje 'wypociny' przeczyta tak dużo osób. Nie jestem pewna czy jest w tym trochę mojej pasji, ale lubię pisać tego bloga. Od czasu do czasu wczuwam się w główną bohaterkę i jest to bardziej moi niż pisanie na konkursy literackie. Jeszcze raz dziękuję za każdy komentarz, bo dzięki nim uśmiecham się zawsze jak tu wchodzę i naprawdę daje mi to dużo wewnętrznego szczęścia, kiedy widzę choć jeden pod najnowszą notką. Gdy są trzy umieram już z podniecenia i myślę, że wolę moje trzy od trzydziestu na innym blogu, bo tutaj widzę osoby, które komentują już od pierwszych postów.
Chciałabym podziękować też osobom, które mnie inspirują, bo to dzięki nim stwarzam coraz bardziej rozwinięte i moim zdaniem ciekawsze postacie. Jestem również wdzięczna wspierającym i pomagającym mi, w szczególności K. i N.


Na koniec mam malutką prośbę. Chciałabym, dla własnej satysfakcji, zyskać większą ilość czytelników i to byłoby bardzo miłe gdyby ktoś skomentował mój blog na swoim lub umieścił gdziekolwiek link. Po prostu sama nie wiem co zrobić i proszę o małą pomoc.
Z góry dziękuję.


Peace&Love
J.


30 stycznia 2012

ROZDZIAŁ 89

Z wiru pięknych odgłosów obudziłam się o 7. Po tych godzinach samotności tylko z komputerem chciałam z kimś pobyć. W takich chwilach najbardziej docenia się to, że ma się kogoś bliskiego by tylko sprawdzić, że ten ktoś tam jest, żyje i czuje to co ty. Kiedy nie miałam kogokolwiek poza rodzicami, z którymi jednak nie porozmawia się o wszystkim, w pewnych chwilach kiedy gapiłam się w okno czułam się niezwykle samotna i nie miałam ochoty robić niczego, czasem dochodziłam aż do granic depresji czy czegoś takiego. Mając Biebera miałam pewność, że on jest i coś nas łączy, nawet na wielką odległość, ale łączy. Nie wiedziałam czy śpi i nie chcąc go budzić wysłałam tylko SMSa. W sumie myślałam, że śpi, no bo on kiedyś musi chyba spać. Wysłałam mu tylko całującą emotikonę. Wiem, że to trochę "suche", ale miało być lekko. Po dłuższej chwili, kiedy mój lekki uśmiech stopniowo osłabiał się do całkowicie obojętnej miny, telefon zaczął wibrować. Zagapiłam się w ekranik czytając "Justiiin dzwoni". Jeśli chodzi o jego nazwę to co i raz się zmieniała, bo przez jakiś czas była to "dobra dupa", potem "?"(kiedy nie wiedziałam czy kiedykolwiek jeszcze zadzwoni), a kiedy indziej jeszcze trochę pieszczotek.
    -A cóż się stało, że wcześnie wstałaś?-usłyszałam jego głos, którym tyle razy powiedział "Kocham cię".
    -Nic..-odpowiedziałam jak najobojętniej, bo nigdy, przenigdy nie opowiadałam mu tego rodzaju snów-tak jakoś wyszło i tyle.
Chciałam powiedzieć, że nie wytrzymam do lunchu. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie ma w tym ciebie. Wiem, że mówię jak w kiepskich romansach, ale chcę z tobą przebywać jak najdłużej i najczęściej.
    -Kasiu, już niedługo, bardzo niedługo. Jeśli chodzi o dziś to ograniczamy się jednak do lunchu, bo za dwie godziny przyjedzie do was
mama i będziecie znowu coś robić, szykować.
    -Mam jedno drobne pytanie, dlaczego ty nie masz wogóle udziału w przygotowaniach?-zapytałam.
    -Ja załatwiłem miejsce co jest chyba dość ważne. Wy macie tylko te drobne rzeczy, do których nie będę się już mieszał.
    -Kilometry wstążek to drobnostki?!
    -Hmm, oczywiście, że nie-usłyszałam w jego głosie odrobinę sarkazmu.
    -No dobra. W takim razie do lunchu?
    -Tak. Przyjadę po ciebie koło 14.
Po zakończeniu rozmowy poszłam do łazienki i odkręciłam kurek gorącej wody. Miałam jeszcze dwie godziny do przyjazdu Pattie i nic innego do roboty, więc postanowiłam siedzieć półtorej godziny w wannie. Sama nie wiem czemu, ale kiedyś myśląc o ślubie byłam pewna, że będę bardzo podekscytowana i zajęta kilkudniowym wybieraniem koloru czegoś tam spośród dwóch identycznych odcieni. W rzeczywistości wszystko było takie spokojne. Przez większość czasu nic nie robiłam, a dobór rzeczy nie robił na mnie większego wrażenia. Sumując, wszystko szło jak z płatka. Nie jestem pewna, ale może czułam, że cała otoczka jest nie ważna, bo najważniejsze jest to z kim się bierze ślub, a nie jak. Siedząc w wannie bawiłam się tylko wodą i dmuchałam w pianę. Kiedy z niej wyszłam, wytarłszy się ręcznikiem, stanęłam naga przed lustrem. Przyszła do mnie myśl sukni ślubnej. Oglądałam się z każdej strony oceniając jak będę wyglądać w kreacji. Przy tym chwytałam się za różne części ciała sprawdzając czy nigdzie nie jest czegoś za dużo. Lubiłam siebie, ale chyba jak każdy miałam drobne kompleksy. Nie przepadałam za swoimi biodrami, bo wydawały się za szerokie w stosunku do ramion. Z tego zamyślenia wybudził mnie tata, który w drzwiach głośno witał się z mamą Justina. Szybko ubrałam się w tunikę i leginsy. Ostatnie ułożenie włosów w lustrze i zeszłam na dół. Tata właśnie wychodził do pracy, więc ucałowałam go tylko, a potem przywitałam z Pattie, która wieszała jakieś wielkie, białe coś na drzwiach. Mama też stała w pobliżu i delikatnie się uśmiechała. Ledwo drzwi zostały zamknięte to ktoś zaczął się dobijać. Pomyślałam, że może to tata czegoś zapomniał, ale w drzwiach stanął inny mężczyzna. Pattie uśmiechnęła się szeroko i oboje zaczęli się na mnie patrzeć. Na początku nie miałam pojęcia o co chodzi, ale w końcu załapałam.
    -Paul?-lekko się uśmiechnęłam.
    -O mój Boże-podszedł do mnie-aż tak bardzo mnie odmłodziło?-zaśmiał się-trochę za to dałem, ale chyba było warto.
    -Wyglądasz wybornie-ucałowałam go w policzek.
    -Och, nie będę zaprzeczał. Po samej "poprawce" nie wyglądało to za dobrze, bo te młodziutkie pielęgniarki dały mi złe opatrunki, które mnie uczuliły. Teraz jestem jednak bardzo zadowolony. Gdybyś ty chciała sobie coś naciągnąć to bardzo polecam. Masz tu jego wizytówkę-po przekopaniu całej torby podał mi beżowy kartonik.
Mama i Pattie zagapiły się przez chwilę, bo chyba nie myślały, że byłabym zainteresowana jakąkolwiek operacją plastyczną w wieku osiemnastu lat. Mrugnęłam do nich okiem, że nawet mi się to nie śni.
    -Bardzo ci dziękuję-odłożyłam ją na półeczkę-w razie potrzeby od razu się tam zgłoszę-uśmiechnęłam się.
    -Koniec tych pogawędek, bo zaraz zobaczysz swoje koleżanki-zaklaskał w dłonie i nakazał wzrokiem podać pierwszy wieszak.
Pattie od razu to zrobiła, a następnie Paul zaczął pokazywać zawartość. W środku była piękna, bardzo długa suknia ślubna. Lekko mnie przytkało, bo nigdy nie widziałam tak drogich rzeczy w zasięgu dłoni. Nie była do końca biała, bo jej kolor wpadał delikatnie w pudrowy. Była dwuwarstwowa. Najbliżej ciała była zwykła sukienka bez ramion z wyhaftowanymi kwiatami na rozkloszowanym dole, a na tym warstwa z tiulu, która tworzyła greckie, krzyżujące się(tworząc trójkątny dekolt) ramiączka i pięknie, luźno opadającymi na dół warstwami. Wyglądała cudnie, bo miała w sobie francuski szyk i lekkość. Po chwili dojrzałam, że Paul zdążył otworzyć kolejne dwa pakunki. Cudem oderwałam wzrok od pierwszej i już gapiłam się na drugą. Była zupełnie inna. Biust okrywał bardziej metaliczny materiał, który układał się trochę jak biustonosz od kostiumu bez ramion z diamencikami między piersiami i kilkoma dodatkowymi nad prawą i pod lewą piersią. Stamtąd rozchodził się materiał, który był już odrobinę mniej metaliczny. Suknia była cała biała i prosta choć ten połysk dodawał jej charakteru. Szybko przerzuciłam wzrok na następną. Była nieziemsko piękna i bardzo w stylu vintage w kolorze podobnym do pierwszej. Miała plisowany gorset i całą masę artystycznie rozłożonych warstw tiulu na dole. Dodatkowo posiadała kokardkę tworzącą jedno ramiączko i wielką kokardę w pasie. Przez jakieś dziesięć minut świdrowałam je wszystkie wzrokiem, ale tak naprawdę doskonale wiedziałam, która podoba mi się najbardziej.
    -Nie podobają ci się?-Pattie cichym głosem przerwała ciszę-razem z Paulem chcieliśmy wybrać coś w twoim stylu, ale...
    -Ta... jest... jak z moich snów-pokazałam palcem na pierwszą i natychmiast zaczęły mi lecieć delikatne łzy.
    -Wiedziałem-stylista zaczął klaskać w dłonie-no powiedz P. czy ja tak nie mówiłem? No dobrze, a teraz mierzenie. Zobaczymy czy ci się przytyło od tamtego czasu.
Byłam wśród swoich więc od razu wyskoczyłam ze swojej sukienki i mama pomogła mi włożyć suknię. W układaniu pomagał nam Paul, bo jednak nie jest to takie proste jak może się wydawać. Pasowała jak ulał. Zauważyłam, że mama też się wzruszyła. Chyba obie płakałybyśmy porządnie gdyby nie to, że nasz kolega zaczął nas rozśmieszać kiedy ktoś zadzwonił do niego i silnie gestykulował. Na chwilę wyszedł gdzieś jeszcze i wrócił z zielonkawym pudełkiem z napisem "Chanel". Od razu zabrałam je od niego i otworzyłam. W środku były piękne, proste, białe buty na średnim obcasie. Nałożyłam je delikatnie jakby były ze szkła. Czułam się jak księżniczka i wszystkim to oznajmiłam. Potem ściągnęłam z siebie wszystko i mama ukryła to w swojej garderobie. Następnie kiedy wszyscy usiedliśmy do takiego kawy, herbaty i ciasteczek. Zapytałam ich jak to wszystko wykombinowali. W odpowiedzi usłyszałam długą historię kiedy namawiali, przez liczne kontakty, Verę Wang do zaprojektowania sukni. Podobno te trzy suknie były ich numerem jeden przez ostatnie dwa miesiące. Czułam się z tym odrobinę dziwnie wiedząc, że to wszystko było dla mnie i do tego nic nie było pewne. Nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się na prawdę. Przez dwie godziny rozmawialiśmy o innych przygotowaniach i w tym wszystkim od słowa do słowa zapytałam czy Paul nie zostanie moim osobistym doradcą w sprawach wyglądu. Zgodził się bez wahania.

26 stycznia 2012

ROZDZIAŁ 88

Dalej weszłyśmy do sklepów z butami gdzie kupiłam sobie jedne śliczne czółenka w sam raz na lato. Mistrzynią tych zakupów, jak już wspominałam, była moja mama. Kupiła osiem bluzek, trzy pary spodni i butów. To jak na nią bardzo dobry wynik, bo często wolała nie wydawać na siebie rzeczy, a teraz poszło trochę pieniędzy. Do domu dotarłyśmy oddzielnie, bo Pattie wysiadła wcześniej w centrum, a nas taksówka odwiozła pod sam dom. Przez kilka dni byłam cały czas zmęczona, ale chyba wynikało to z emocji i dużej ilości wrażeń. Od razu poszłam do siebie i wziąwszy prysznic naciągnęłam szeroką bluzę i szorty. Okropnie stęskniłam się za Justinem i położywszy się na łóżku wykręciłam jego numer w telefonie.
    -Część skarbie-usłyszałam jego głos i rozmarzyłam się-halo? Jesteś tam?
    -Tak, jestem-odpowiedziałam po chwili.
    -Chciałbym być teraz obok ciebie. Cały dzień chodziłem z twoim tatą po jakimś lesie. To było już nudzące. A ty byłaś na zakupach i zapewne miałaś niezły ubaw beze mnie. Czemu tobie zawsze jest dobrze, a ja mam tak jakoś, dziwnie?
    -Bo tak się dla mnie poświęcasz. Chcę ci coś powiedzieć.
    -Zamieniam się w słuch.
    -Kocham cię-powiedziałam i usłyszałam w słuchawce ciche odgłosy Pattie, która mówiła coś o pomocy w noszeniu-Justin, jesteś tam jeszcze?-zapytałam.
    -Tak, ale nie mogę teraz rozmawiać. Ukradnę cię jutro na lunch. Trzymaj się-mówił, a mnie trochę zasmuciło to, że mnie wtedy nie słuchał-poczekaj, jeszcze jedno...
    -Coś się stało?-zapytałam obojętnie.
    -Też cię kocham-powiedział i odłożył słuchawkę.
Uwielbiałam, ba ja kochałam kiedy tak robił. Wiedział, że tak to lubię i często mnie tak uszczęśliwiał. Byłam pewna, że jest tym jedynym. Zasnęłam z głową pełną chwil kiedy całowaliśmy się po różnych kątach. Chciałam żeby mi się to przyśniło i zawsze intensywnie o czymś myślałam i liczyłam, że będzie to w śnie, ale rzadko się tak zdarzało. Tak było też za tym razem, bo tej nocy miałam koszmary. Wszystko wyglądało normalnie i fantastycznie, bo był to ślub z JB w roli pana młodego, ale to nie ja byłam panną młodą tylko Cathlin. Nie cierpiałam powracać myślami do którejkolwiek dziewczyny, o której wiedziałam, że dotykała i całowała Biebsa. Było to dla mnie aż obrzydliwe, bo wychodziło na to, że przez niego całowałam się z Cathlin. Chodziło o wymienianie się śliną itp. Dodatkowo wygrywała ze mną w tym, bo ona z nim spała. Było to bardzo, bardzo dawno temu, ale wydarzyło się. Byli dziećmi, ale kurczę, robili to czego ja z nim jeszcze nie robiłam. Wracając do snu to z każdą chwilą było gorzej, bo zbliżali się do siebie tak powoli, że zaczynałam się rzucać i już mieli się połączyć w pocałunku kiedy obudziłam się. Nienawidziłam tego, takie sny były męczące i sprawiały, że mój cały dzień był do chrzanu. Dodatkowo było trochę po 4 w nocy i wiedziałam, że już nie będę spać. Czemu akurat kiedy musiałam wstać rano zaspawałam, a kiedy mogłam spać do X godziny zrywałam się nad ranem? Bo właśnie takie mam do tego szczęście. Nie mając nic do roboty, no bo nie wiem czy można o tej porze robić coś twórczego, wzięłam laptopa i włączyłam YouTube. Na początku obejrzałam dwa stare teledyski Justina, bo lubiłam powracać myślami do tego jak wyglądał i jaki miał głos kiedy go poznałam, a potem zaczęłam oglądać filmiki z występów baletowych. Zakochałam się w tym rodzaju tańca kiedy pierwszy raz, jako 9latka, poszłam z klasą na "Dziadka do orzechów" Czajkowskiego. Od tamtej pory zawsze mając trochę czasu i będąc w odpowiednim humorze lubiłam na to patrzeć. Za tym razem znalazłam piękną piosenkę, którą skomponował niejaki Evan Rosenberg. Nie miałam pojęcia, że i teraz, w czasie górowania mało ambitnej muzyki, ludzie tworzą takie dzieła jak "A Beautiful Strength". Niektórzy nie rozumieją zamiłowania do takiej muzyki, ale dla mnie od zawsze była ona czymś niezwykłym. Mam ogromny podziw do ludzi, którzy potrafią dobrać pojedyncze nutki i dźwięki w taką całość, która potrafi wzbudzać emocje w zwykłym człowieku. Takiej wręcz "bajkowej" muzyki mogłabym słuchać nawet cały czas, ale jednak potrzeba skupienia by pozwolić muzyce wstąpić w nas, w nasze wnętrza, czasem duszę. Balet jest również bardzo piękny, bo cudownie jest oglądać takie filigranowe tancerki mające w sobie tyle siły i mocy, by móc robić takie rzeczy ze swoim ludzkim ciałem. Patrząc na to żałuję, że  sama tak nie potrafię i dla każdej z tych artystek mam ogromny szacunek, bo by zrobić najprościej wyglądającą figurę potrzeba ogromu godzin, a trudniejszych nawet kilku lat. Jest to z ich strony ogromne poświęcenie.


22 stycznia 2012

R o z d z i a ł 14

    Odrobinę odpłynęłam i z hotelu wyszłam dopiero o 14. Miałam nadzieję, że się bardzo nie spóźnię, bo może i wypada się trochę spóźnić, ale nie chciałam tego robić niezamierzenie. Wsiadając do taksówki wciągnęłam chłodne powietrze. Jadąc non stop poprawiałam moją sukienkę Miu Miu. Wiedziałam, że ona jest na specjalną okazję, ale nie miałam pomysłu na strój. Istotnie, była odrobinę za szykowna, ale przełamałam to okryciem i wyszło mniej zobowiązująco. W całym aucie było czuć moje perfumy YSL, które dostałam przy okazji świąt w poprzednim roku. Uwielbiałam ten zapach, bo dodawał mi pewności siebie. W tamtej chwili było mi to potrzebne, bo nie zapowiadało się, że prędko tam dotrę. Miałam już łzy w oczach, bo myśli mi w głowie buzowały. Na szczęście wpół do trzeciej byłam na miejscu. Szybkim krokiem, na jaki pozwalały mi obcasy poszłam do restauracji. Szukałam go wzrokiem po całym wnętrzu, ale nigdzie go nie było. Odpręż się, mówiłam do siebie, przecież gdzieś tu siedzi i właśnie śmieje się z ciebie. Dałam sobie jeszcze jedną szansę i bardzo powoli zaczęłam ponownie rozglądać się. Ponownie nie przyniosło to skutku. Może uznał, że mam go gdzieś i nie przyjdę, zastanawiałam się, lub on mnie wystawił. Więc po co była mi ta sukienka, cały makijaż, bolące stopy...
    -Victoria?-usłyszałam czyjś baryton.
Szybko odwróciłam się. Przed sobą zobaczyłam wysokiego ciemnoskórego mężczyznę w samej bluzie. Miał około dwudziestu kilku lat. Nie miałam pojęcia kim jest i wolałam jakoś na niego nie reagować. Był on jednak bardziej nieustępliwy. Powiedział, że Drew czeka na mnie w innym miejscu. Zdziwiło mnie to i powiedziałam, że nigdzie z nim nie pójdę, bo Drew miał być tu i jeśli ma on jakikolwiek z nim kontakt to może mu przekazać, że wracam do siebie i nie widzę powodów, abyśmy się spotkali w najbliższej przyszłości. Byłam zawiedziona, ale tak zdecydowałam i nie oglądając się wyszłam na zewnątrz. Wtedy wpadłam na spóźnialskiego. Byłam trochę rozdarta, bo ucieszyłam się na jego widok, ale czułam niesmak po jego dwudziestominutowym spóźnieniu. Dumę pokonało pragnienia spędzenia z nim czasu i poddałam się jego urokowi. Powiedział, że zdecydował się na alternatywę dużej, znanej restauracji, w których pewnie bywam cały czas na rzecz czegoś przytulniejszego. Zabawne. Zaprowadził mnie do średniej wielkości restauracyjki ulokowanej między dwoma gigantami w dziedzinie gastronomi. Szczerze to marzyła mi się wizyta w czymś innym, ale postanowiłam nie nastawiać się na „nie” zaledwie po dwóch minutach. Partner zaprowadził mnie do stolika na samym końcu. Osiedliśmy naprzeciwko siebie na ratanowych fotelach z grubymi poduchami w kolorze karmelu. Na początku byłam spięta, ale z minuty na minuty robiło się lepiej.
    -Właściwie dlaczego mnie zaprosiłeś?-zapytałam.
Normalnie nigdy nie zadałabym takiego pytania, bo jak dla mnie jest mało kulturalne. Jednak poczułam, że wszystko mi wolno i słowa wypłynęły z mych ust szybciej niż zdążyłam ugryźć się w język. Na jego twarzy zawitało lekkie przerażenie. Wyglądał jakby nie miał pojęcia co odpowiedzieć. Do tej pory był taki pewny siebie, a tu nagle sprawiłam, że się spiął. Chciałam dodać szybko, że to pytanie nie na miejscu, ale wydało mi się, że wtedy poniżyłabym go. Wiele chłopców nie lubią, gdy dziewczyny ich tłumaczą. On na pewno do nich należał. Szczypałam sobie uda pod stołem za to, że wyciszyłam naszą dobrze rozwijającą się konwersacje. Jego telefon zaczął dzwonić. No to koniec, pomyślałam, zaraz odbierze, pogada i powie, że musi już iść. Wszystko przeze mnie. Ale on nie odbierał i tylko odrzucił połączenie. Potem podniósł głowę znad ekranu iPhone'a, kiedy ja cały czas się na niego gapiłam. Spojrzenia ponownie się spotkały i oboje obdarowaliśmy siebie miłym spojrzeniem. Powietrze rozcieńczyło się i nasza rozmowa powróciła na właściwe tory.
    -Wyglądasz wyjątkowo-powiedział nagle przerywając tym samym mini dyskusję na temat żółtych taksówek.
Nareszcie moje starania zostały docenione. Właściwie nie powiedział, że wyglądam ładnie. Nazwał mnie wyjątkową, co wywołało u mnie mały rumieniec, który chyba był na mojej twarzy cały czas, bo chyba użyłam za dużo różu. Nieważne. W każdym razie zrobiło mi się niesamowicie miło.
    -Dzięki. Ty również-odbiłam piłeczkę.
Wzięliśmy się za jedzenie. Było tak samo idealne jak całe spotkanie. Dawno nie bawiłam się tak dobrze. Niby nic, ale tak niesamowicie. Dowiedziałam się też trochę o nim. Mówił, że brakuje mu tu jedynie śniegu. Zaczął opowiadać o długich zimach w kanadyjskim miasteczku, metry białego puchu i długie zabawy na mrozie. Skąd ja to znam? U mnie było zawsze tak samo. Tata ciągnął moje drewniane sanki, a Paweł ganiał za nami i mówił, z której strony górki najlepiej zjeżdżać. Wtedy to wszystko było łatwe...
    -Przepraszam, że cię zanudzam-posłał mi miły uśmiech.
    -To ciekawe. Po prostu się zamyśliłam.
    -Dla ciebie to pewnie coś nie do pomyślenia. Biegające dzieciaki w odblaskowych kurtkach. Jedliśmy śnieg, robiliśmy narty ze starych sztafet sąsiadów.
Tu pożałowałam, że udaję kogoś kim nie jestem. Nie byłam pewna czy mówi prawdę, bo coś mi się nie zgadzało, ale jednak brzmiał tak szczerze. Wyglądał jakby za tym tęsknił.
    -Ale to było bardzo dawno temu. Jestem teraz w zupełnie innym miejscu i czasie. Pomieszkuję trochę tu, trochę tam. Dużo podróżuję. Spoważniałem i jestem...-nie wiedział jak to zakończyć-dobrym kandydatem na chłopaka. Nawet dla takiej nowojorskiej damy-zaśmiał się.
Czułam, że tu nie był tak prawdziwy. Było mu jakby głupio, że powiedział mi coś dla niego zbyt osobistego. A ja nie mogłam nic mu powiedzieć o sobie. Nie chciałam dać mu okropnego kłamstwa, aby jakoś pokazać mu, że też jestem człowiekiem. Trochę to głupie, ale jeśli zaczęłam się już tak bawić i musiałam się tego trzymać. Choć już żałowałam. Dokończyliśmy jedzenie i kiedy na zewnątrz było już strasznie ciemno, zdecydowaliśmy się na powrót.
    -Jesteś sympatyczny-powiedziałam z uśmiechem.-Gdzie masz następny przystanek?
    -Europa. Byłaś kiedyś?
    -Zdarzyło się. A gdzie konkretnie?
    -Paryż.
    -Tam mogłabym się wybrać nawet z tobą. Oczywiście jeżeli zrezygnowałbyś na stałe z tamtej czapki.
    -To propozycja?
    -Za wysoko siebie cenisz.
Lekko flirtowaliśmy jadąc samochodem do hotelu. Było przyjemnie. Kiedy wysiadaliśmy zapytałam go kiedy opuszcza Nowy Jork. „Jutro”, odpowiedział. Ja lekko zamarłam. Dla niego się trzymałam, ale nie było mi miło. Nie wiem jak mogłam poczuć coś do nieznajomego. Dodatkowo, skoro ja go okłamywałam, było duże prawdopodobieństwo, że on również to robi. W windzie śmieliśmy się, ale tak dziwnie. W pewnej chwili zaczął mnie całować. Nie spodziewałam się tego. Mogło mi się tylko wydawać, że coś go do mnie też ciągnie. Właściwie może zrobił to od tak, ale czułam coś przyjemnego, coś lepszego od innych pocałunków. Moje ciało nagle było jak struna. Zesztywniałam, ale nie chciałam żeby przestawał. Wyczułam, że chce, abym też wciągnęła się w to, ale nie mogłam. Nie chciałam myśleć o Michale, ale zaczęły się porównania. Michał całował mnie inaczej tak bardziej leniwie, jakby był lekko pijany lub upalony. Może faktycznie był. Drew jednak... Z nim było inaczej. Całował mnie delikatnie, ale jednocześnie czułam twardość ust i szczęki, gdy lekko przechylał głowę. Niby nieznajomy, ale robił wszystko tak, jakby czytał w moich myślach. Kończył tak wolno, że całe moje ciało się najeżyło. Spojrzałam w jego oczy o takim niesamowitym kolorze.
    -Spotkamy się jeszcze kiedyś?-zapytał z lekko niepewną miną.
    -Nie-odpowiedziałam.
Nawet w marzeniach tego nie widziałam, a co dopiero naprawdę. Kiedy miało się to zdarzyć? On uniósł kąciki ust. Nie widziałam żadnych odczuć na jego twarzy. Po prostu spotkaliśmy się w nieodpowiednim momencie. Na wyświetlaczu pojawiła się ta pechowa „piętnastka” i pożegnaliśmy się jedynie lekkim uśmiechem. Zaczęłam płakać, wręcz wyć.

13 stycznia 2012

R o z d z i a ł 13

           -Zgubiłeś czapkę-również obdarowałam go uśmiechem.
Trudno w to uwierzyć, ale stał przede mną ten „brunet ze 158”. Tym razem jednak, gdy pozbył się czapki, wyglądał znacznie lepiej. Jego włosy w odcieniu ciemnego blondu były zmierzwione i zadziorne. W połączeniu z uśmiechem, który trzeba przyznać, że onieśmielał, wyglądał, nie wierzę, że tak sądziłam, powalająco i nieco za seksownie jak na chłopaka, który rzucał głupie żarty w windzie kilka dni wcześniej.
           -Do restauracji trzeba się jakoś ubrać-rzekł sztucznie poprawiając ciemną kurtkę.
           -Oczywiście-przyznałam.
           -Ty pewnie pojechałaś po jakieś specjalne duperele do sklepu-zaśmiał się delikatnie.
           -Też byłam w restauracji-powiedziałam oschle.-Właśnie miałam wracać do domu, ale mnie zaczepiłeś.
           -Ja też miałem wracać. Może... pojedziemy razem?
No i pojawiło się wybawienie z mojej sytuacji, ale czy to był dobry pomysł, aby jechać z chłopakiem, który stwierdził, że wyglądam jakbym szła do sklepu, kiedy ja starałam się wyglądać jak najlepiej. To oznaczało, że potrzebna mi pomoc i jestem niesamowystarczalna, ale zgodziłam się na jego propozycję. Poszliśmy razem do jednego z samochodów, w którym kierowca już czekał. Żadne z nas nie było zbyt rozmowne, ale to chyba ja gasiłam jego zapał do rozmowy. Postanowiłam go więc jakoś zagadać, bo jednak zachował się w stosunku do mnie miło.
           -Nie uważasz, że noszenie okularów kiedy jest ciemno nie jest głupie?
           -Po prostu zabijam spojrzeniem-zaśmiał się ze swojego żarciku.-Mogę je ściągnąć, ale obiecaj, że nie zaczniesz krzyczeć.
Widząc jego nagłe spoważnienie przytaknęłam tylko lekko głową. Czarne Ray-Bany opuściły jego twarz. Było ciemno, ale jego oczy delikatnie połyskiwały kiedy światłom innych samochodów udawało się wbić przez przyciemniane szyby. Nie widziałam jaki mają kolor, a na to od razu zwracam uwagę, bo popieram myśl, że są one zwierciadłem duszy.
           -Chyba przesadziłeś jeśli chodzi o ich moc. Wciąż żyję-powiedziałam lekko zadziornie i spojrzałam w swoją szybę.
Na chwilę zapadła cisza. Trwała ona chyba cztery minuty. W pewnej chwili chciałam sprawdzić co on robi i odwróciłam się. Już nie siedział na końcu siedzenia, był tuż obok mnie. Zdziwiło mnie, że nie poczułam jego bliskości. Zrobiło mi się gorąco, za gorąco jak na zimowe późne popołudnie. Chciałam pozbyć się tego ciepła, ale nie musiałam. Już było mi zimno i przez moje ciało przechodziły pojedyncze dreszcze.
           -Jak masz na imię?-zapytał nagle.
           -Veronica-powiedziałam po amerykańsku, bo tutaj grałam i w pobliżu nie było już Weroniki.-A ty?
           -Drew.
           -Miło mi cię poznać, Drew-podałam mu dłoń.
W tamtej chwili, mogę przysiąc, że on nie uścisnął mojej dłoni, ale otulił ją.To chyba przykład tego, że pewne skromne zachowania mogą skończyć się zawrotem głowy. Nie wiedziałam co powinnam powiedzieć. Nie myślałam w tamtej chwili, że mam chłopaka. Było tylko tu i teraz.
           -Chyba ten samochód się zmniejszył-uśmiechnęłam się.
           -Mój własny samochód jest duży.
           -Masz z tym jakiś problem?-uniosłam brwi.
           -A ty?
           -Dziewczynek nie pyta się o takie rzeczy-znowu skierowałam twarz do szyby.
           -One nie wsiadają do samochodów nieznajomych.
Na to nic już nie odpowiedziałam. Był chłopakiem, a oni muszą mieć ograniczenia ze strony płci przeciwnej. Wiedziałam, że myśli o mnie. Miałam lekką ochotę jeszcze się z nim podroczyć, ale wystarczyło jak na jeden raz. Kolejne dziesięć minut spędziliśmy w ciszy. Na nowo rozgadaliśmy się kiedy już dojeżdżaliśmy. Gdy byliśmy pod hotelem otworzył mi drzwi. Weszliśmy od tyłu, bo tak wolał. Wtedy na niego spojrzałam. Wyglądał cudownie. Teraz zauważyłam, że faktycznie zrezygnował nie tylko z czapki. Szyliśmy tuż obok siebie tak, że co chwilę nasze ręce się stykały. Trafiliśmy do windy. Pierwszy raz błagałam, aby podróż trwała jak najdłużej. Oczywiście cyferki na wyświetlaczu zmieniały się i zmieniały. Zobaczyłam, że on też je obserwuje. Ponownie posłał mi ten uśmiech pełen białych zębów. Nagle powciskał kolejne guziki, co drugie piętro. Zatrzymaliśmy się na piątym, siódmym, dziewiątym, jedenastym, trzynastym i piętnastym. Cały czas utrzymywałam powagę i tylko leciutko na niego zerkałam. On był bardziej nachalny i czułam na swoim ciele jego ciężkie spojrzenie. Miał już wysiadać i na kilka sekund zrobiło się zimno. Wtedy szybko wyciągnęłam notatnik i wyrwałam z niego kartkę, na której zapisałam swój telefon. Był z tego powodu zadowolony i chyba nawet chciał żebym to zauważyła. Kiedy był już poza windą jeszcze patrzył w moją stronę. Wydaję mi się, że zbliżał się do mnie ponownie, ale drzwi się zamknęły i odjechałam. Przez wieczór jakbym unosiła się dwa centymetry nad ziemią. Zadałam sobie ostatnie pytanie tego dnia: Czy ja się zakochałam?
Rano świat zrobił się dużo lepszy niż był przez poprzednie dwa dni. Z pustą głową przeleżałam jeszcze w łóżku półtorej godziny. O 11 stwierdziłam, że jednak mogłabym wstać. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było sprawdzenie komórki. Trochę liczyłam, że Drew się odezwał, ale wiedziałam, że byłoby to trochę dziwne i natarczywe. Wyświetlacz był jednak pusty, niestety. Nie traciłam jednak dobrego humoru i poszłam zająć swoje miejsce w salonie przed telewizorem. Taty jak zwykle nie było. Okazało się, że byłam całkowicie sama. Na stoliku do kawy była mała karteczka z moim imieniem. Szybko wzięłam ją do ręki i przeczytałam „Clair wzięła dziś wolne. Ja będę dopiero wieczorem. Zejdź zjeść coś w restauracji i baw się dobrze. -Caroline”. Miałam cały apartament tylko dla siebie. Tylko co mogłam zrobić? Chwilę pochodziłam w tę i z powrotem, ale potem zdecydowałam, że muszę coś ze sobą zrobić. W głowie miałam jeden pomysł-Drew. Od obudzenia o nim myślałam. Wcześniej się go obawiałam, ale kiedy poprzedniego dnia był taki miły i ludzki... coś się zmieniło. Pomyślałam czego chciałabym w tej chwili najbardziej. Być w jego objęciach. Drew, Drew i Drew. Byłam opętana. Postanowiłam pójść do restauracji i coś zjeść. Ubieranie dłużyło mi się i dłużyło. W końcu wzięłam białą bardzo szeroką koszulę, którą wcisnęłam w ciemnozieloną spódnicę przed kolano. We włosy wpięłam jeszcze tylko bladoróżową spinkę i na koniec naciągnęłam cieliste baleriny. Wsiadając do windy zastanowiłam się jeszcze raz gdzie chciałabym jechać. Parter był już wciśnięty, byłam na dwudziestym piętrze, a mój palec lekko jeździł po chropowatej powierzchni guzika z numerem piętnaście. Masz jeszcze trzydzieści sekund, informowałam siebie. Nagle była już czternastka i koniec z wahaniem się. Zamówiłam sobie, jak na ironię, naleśniki. Bawiłam się widelcem jakieś dziesięć minut, bo na jedzenie nie miałam ochoty. Nagle telefon upchnięty za spódnicę zawibrował. Szybko odblokowałam klawisze i odczytałam wiadomość. „Bon appetit”, życzył mi nieznany numer. Wiedziałam, że to on. Szybko zaczęłam się rozglądać, ale przy żadnym stoliku go nie było. W takim razie skąd wie, gdzie jestem?, zapytałam siebie. Kolejna wibracja-„Szukasz mnie?”. Chciałam go znaleźć, ale nie wiedziałam jak się za to zabrać. Szybko odeszłam od stolika zostawiając prawie wszystko na talerzu. Wracałam do pokoju, kiedy telefon odezwał się jeszcze raz. „O 14:20 jem lunch tam gdzie wczoraj. Może jedzenie zasmakuje Ci bardziej niż te tutaj.”. Chłopak był szybki i podobała mi się taka odmiana. Może w „zaproszeniu” nie było nic znaczącego, ale trzeba przyznać, że coś musiało to znaczyć. Odpisałam jedynie „może”, co było dwuznaczne i według mnie idealnie pasowało. No cóż, szykowało mi się spotkanie. Na zegarku była 12:56 czyli miałam niecałe dwie godziny, aby przygotować się i dopiąć wszystko na ostatni guzik. Szybko ruszyłam do apartamentu i rozpoczęłam przygotowania.

6 stycznia 2012

R o z d z i a ł 12

Na temat podarku na początku zbyt dużo nie myślałam. Ale kiedy zjadłam już prawie pół tabliczki na pusty żołądek wraz z bólem przyszedł moment zastanowienia. Co to ma w ogóle znaczyć?, pytałam siebie. Nie miałam pojęcia dlaczego zupełnie nie znany dla mnie chłopak przesyła mi z rana paczki. Widzieliśmy się zaledwie dwa razy, a tu takie niespodzianki. Właściwie to nie wiem czy mogę to tak nazwać, bo wiecznie widzę go w dziwacznej czapce i tych okularach. Gdyby nie to, przyznawałam z lekkim zażenowaniem, byłby znośny. Oczywiście wtedy w moich oczach był nikim w porównaniu do Michała. On był dla mnie niemal idealny i nawet zapomniałam jak wyglądał kiedy w jego ciele buzowały narkotyki. Gdy był „normalny” jego ciemne, niemal czarne włosy spadały na błękitne oczy i dawało to niesamowity kontrast. Czując jego wzrok moje myśli stawały się wierszem z iście homeryckimi opisami małej plamki na lewej tęczówce. Znowu powrócił smutek, rzeczy straciły sens i zaczęłam płakać. Ledwo oddychając, powietrze łaskotało przełyk i mdliło mnie. Ruszyłam szybko do łazienki, a potem stało się i historia ze szpitala powtórzyła się. To było jak déjà vu i kolejne godziny zleciały jak minuty. Clair zagrała w tym małym filmie pielęgniarkę i poinformowała wszystkich o wydarzeniu. Na moje nieszczęście tata był w domu, bo dziś razem z Krzysztofem mieli wolne. Może mi się przewidziało, ale jego oczy zrobiły się szkliste. „Spieprzyłaś sprawę”, głos w mojej głowie śpiewał radosną piosenkę. Było mi bardzo przykro, bo to był tylko wypadek, a one się najzwyczajniej w świecie zdarzają. Niestety ludzie nie rozumieją, że coś może zdarzyć się dwa razy i nikt mi nie wierzył. Tata z Caroline przesiedzieli ze mną cały, długi dzień. On tylko patrzył z nieznanym dla mnie wyrazem twarzy, co sprawiło, że było mi potwornie źle. Za to pani Hillman miała bardzo, bardzo dużo rzeczy do powiedzenia. Opowiedziała mi właściwie historię swojego życia. Nie była to dla mnie wtedy najpotrzebniejsza rzecz, ale fajnie, że dowiedziałam się o niej wielu rzeczy.
Caroline urodziła się w niewielkim miasteczku Hodgenville w stanie Kentucky. Powiedziała, że właśnie tam urodził się Lincoln i cała mieścina żyje od XIX wieku tylko tą historią. Powiedziała, że będąc młodą dziewczyną miała dość tego wszystkiego, nienawidziła wszystkich i wszystkiego. Jej rodzice, jako jedno z niewielu małżeństw miało tylko jedno dziecko i nie byli zbyt religijni, co nie sprzyjało jej kontaktom z rówieśnikami, bo w niespełna trzytysięcznym miasteczku wszyscy wszystkich znają i plotek jest od groma. Mając wszystkiego dość jadła tylko ich znane kurczaki. Kiedy powiedziała mi o tym zaczęłam się śmiać, bo opisywała jak powinien smakować prawdziwy smażony kurczak, bo z KFC to ma on mało wspólnego. Kiedy wreszcie wyniosła się z rodzinnego domu przejechała pół Stanów poszukując szczęścia. Poszła nawet na studia i tu wystąpiła historia, która miała mnie pouczyć. Po zjedzeniu masy kurczaków była trochę tłuściutka i widząc inne dziewczyny stwierdziła, że musi to zmienić. Na pomoc przyszły diety-cud. Po wszystkim była wykończona, ale wtedy pojawił się „zjawiskowo przystojny, inteligentny...” Krzysztof i uratował ją. Dzięki niemu pokochała życie i teraz są szczęśliwi.
Wiem, że chciała jak najlepiej ale ta historia, no może za wyjątkiem kurczaków, specjalnie mnie nie poruszyła. Bardziej interesujące były te inne, o których zaledwie wspomniała i nie chciała kontynuować, bo „jeszcze to nie ten czas”. Szkoda, bo małe wspomnienie o Carterze z Backstreet Boys zaintrygowało mnie. Pomyślałam, że związek z kimś znanym byłby ciekawy. Kto wie, może kiedyś Michał do czegoś dojdzie jako muzyk, pomyślałam i uśmiechnęłam się. Naprawdę, te moje wahania nastroju dotyczące Miśka były przerażające. Raz jestem rozanielona widząc jego twarzyczkę, a potem, brzydko mówiąc, rzygam z płaczu myśląc o jego stanie i tym jaki był w ostatnim czasie. Tego wieczora stwierdziłam więc, że koniec myślenia o Michale. Nie była to pierwsza próba, ale miałam nadzieję, że ta się uda. Zasypiając w głowie miałam jedną myśl: „Do końca pobytu w Nowym Jorku zachowuj się tak jakby Michał nie istniał. Nie martw się i spokojnie korzystaj z uroków miasta.”. Zasnąć tej nocy również nie było łatwo, bo myślałam o moim kontakcie z tatą. Obiecałam mu, że już więcej nic takiego się nie stanie. Powiedział, że mi wierzy, ale wiem, że tak nie było, bo miał zwyczaj powtarzać: co się zdarzyło raz nie musi się powtórzyć, ale co zdarzyło się dwa razy na pewno się zdarzy ponownie.
Rano miałam pustą głowę. Poszłam wziąć prysznic i wypsikałam się perfumami. Do południa odpoczywałam oglądając Sponge Boba. Schodziłam na psy z kreskówkami, ale nie miałam nic do roboty. Wcześniej myślałam, że całe dnie będę spędzać spacerując po Central Parku i centrach handlowych, ale istotnie najdalej samodzielnie ruszyłam się do supermarketu. Nagle przypomniałam sobie o tej gwieździe. Zobaczenie jej też mi się nie udało, bo podobno już wyjechała. Tak przynajmniej powiedziała mi Clair kiedy po raz setny pytałam ją czy słyszała coś nowego od jednej hotelowej sprzątaczki, którą zna. Nie wyszło mi i tyle. W pewnej chwili zawołała mnie Clair.
           -Co się stało?-spytałam.
           -Dzwoniła pani Hillman. Powiedziała, że chciałaby abyś poznała jakiegoś jej znajomego i za jakąś godzinę przyjechała do restauracji.
W myślach dziękowałam za to, że nareszcie coś zaczęło się dziać. Kto wiedział czy nie będzie na mnie tam czekać z kimś bardziej znanym albo przy stoliku obok będzie siedzieć ktoś z telewizji.
           -Ale jak ja tam dojadę?-zapytałam.
           -Poprosisz odźwiernego o zatrzymanie taksówki i masz tu adres.-Podała mi białą karteczkę zamykając skuwką długopis.
           -A za ile powinnam wyjść?
           -Jak chcesz być tam za mniej więcej godzinę to masz jakieś piętnaście, może dwadzieścia minut, bo są korki-odpowiedziała.
Znając informacje poszłam się przebrać w coś wytwornego, ale nie zobowiązującego. Hah, a to zagwozdka. Wybrałam krótką plisowaną spódniczkę, beżowy t-shirt i marynarkę. Trochę jeszcze się pomalowałam i byłam gotowa. Zostało mi jeszcze kilka minut, które spędziłam na rozmyślaniu jak mam się zachować itp.. W końcu zabrałam płaszcz i zjechałam windą na dół. Tam podeszłam do mężczyzny koło drzwi i poprosiłam o taksówkę podając mu karteczkę z adresem. Przeprosił mnie na chwilę i trzy minuty później byłam już w aucie. To była moja pierwsza podróż żółtą taksówką. Było niesamowicie, ale to zasługa korków, bo jeszcze nigdy nie jechałam z prędkością pięciu metrów na minutę. Clair mówiła, że będą korki, ale nie spodziewałam się aż takich. Pozostało mi już tylko gapić się przez okno. Ludzie chodzili w tą i z powrotem. Wszyscy się spieszyli. W końcu byłam pod restauracją. Z zewnątrz nie wyglądała jakoś powalająco, ale gdy tylko przekroczyłam próg było już pięknie. Wokół była cała masa stolików. Nie wiedziałam gdzie mam się właściwie kierować, ale zauważyłam machającą Caroline i szybkim krokiem podeszłam do czteroosobowego stolika. Na początku nie widziałam twarzy mężczyzny, bo siedział tyłem. Potem jednak wstał i przywitał się ze mną. Następnie była gadka szmatka. Ale w końcu wyszło szydło z worka. Tim był lekarzem i specjalizował się w zaburzeniach odżywiania. Naprawdę było okropnie. Zadał mi wiele pytań, na które starałam się odpowiadać jak najbardziej opanowana. Był jakiś dziwny i nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. Kiedy zaczął mnie pytać o kontakty z chłopakami miałam już dość. Błagałam aby to się skończyło. Zazwyczaj tak nie mam, ale ten facet tak na mnie wpływał. Dodatkowo wyczuwałam w jego głosie jakieś politowanie i jakby w środku się ze mnie naśmiewał. Po półtorej godzinie męki koszmar się skończył. Uśmiechnięta Caroline zaproponowała mi jeszcze mały wypad do centrum handlowego, ale ja po raz pierwszy w życiu nie miałam ochoty na żadne zakupy.
          -Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła za Tima-powiedziała.
          -Nie, skądże.
          -Fajny z niego facet, prawda?
          -Och tak-skłamałam.
Wyszłam jak najszybciej na zewnątrz. Chłodne lecz duszne powietrze szybko mnie uspokoiło i uznałam całe wydarzenie za sen. Aż dziwię się, że sobie to tak dobrze wmówiłam. Przyszła kolej na zatrzymanie taksówki. Próbowałam i próbowałam, ale nic, żadna nie chciała się zatrzymać. Nie mogłam uwierzyć. I jak miałam wrócić? Zaczęłam lekko panikować, bo zapomniałam telefonu.
Stałam tam jak głupia przez pół godziny.
          -Witaj-usłyszałam za sobą głos.
Prosiłam, aby to nie był żaden zboczeniec. Chciałam tylko wrócić do domu. Odwróciwszy się nie mogłam powiedzieć czy osobnik nie ma takich skłonności, bo jego uśmiech był wieloznaczny.