Serdecznie zapraszam do czytania mojego bloga. Posty będą zamieszczane często(2/tydzień). Jeśli Wam się spodoba dodawajcie komentarze(lub wciskajcie reakcje), a wtedy będzie mi bardzo miło. Możecie również kontaktować się ze mną(dane w rubryce 'o mnie') lub śledzić na twitterze (@JnnRock). Wszystkim chętnie odpiszę ;)
Oprócz tego bardzo dziękuję za odwiedzanie i komentowanie bloga. Nigdy nie myślałam, że moje 'wypociny' przeczyta tak dużo osób. Nie jestem pewna czy jest w tym trochę mojej pasji, ale lubię pisać tego bloga. Od czasu do czasu wczuwam się w główną bohaterkę i jest to bardziej moi niż pisanie na konkursy literackie. Jeszcze raz dziękuję za każdy komentarz, bo dzięki nim uśmiecham się zawsze jak tu wchodzę i naprawdę daje mi to dużo wewnętrznego szczęścia, kiedy widzę choć jeden pod najnowszą notką. Gdy są trzy umieram już z podniecenia i myślę, że wolę moje trzy od trzydziestu na innym blogu, bo tutaj widzę osoby, które komentują już od pierwszych postów.
Chciałabym podziękować też osobom, które mnie inspirują, bo to dzięki nim stwarzam coraz bardziej rozwinięte i moim zdaniem ciekawsze postacie. Jestem również wdzięczna wspierającym i pomagającym mi, w szczególności K. i N.


Na koniec mam malutką prośbę. Chciałabym, dla własnej satysfakcji, zyskać większą ilość czytelników i to byłoby bardzo miłe gdyby ktoś skomentował mój blog na swoim lub umieścił gdziekolwiek link. Po prostu sama nie wiem co zrobić i proszę o małą pomoc.
Z góry dziękuję.


Peace&Love
J.


21 września 2011

R o z d z i a ł 3

Fragment zapisków Weroniki:Jest środek lutego, pierwszy miesiąc bez taty. Chciałabym podać konkretną datę, ale nie jestem jej pewna. Bez taty wszystko jest inne. Pierwsze dwa tygodnie były dziwne, ale pomimo nagłego braku ojca, było naprawdę fajnie. W pierwszy weekend zrobiliśmy z Chrisem nawet małą imprezę. Wszystko się udało, bo dziadkowie oglądali przez pół nocy jakiś maraton telewizyjny z filmami Hitchcocka i nie mieli okazji sprawdzać nas co półtorej godziny. Serio, ich głuche telefony są dziwaczne. Dzisiaj już dwa razy po moim „halo” nikt się nie odezwał. W sumie to słodkie, bo nie przyszło im jeszcze do głowy, że mamy wykrywacz numeru i zawsze wiemy, że to oni. Impreza była bardzo udana, bo bawiliśmy się w małym gronie. Wspólnie posłuchaliśmy trochę muzyki z płyt winylowych taty, obejrzeliśmy dwa filmy i pobiliśmy kolejny rekord w Rock Band. Koniec był jedynie odrobinę nieprzyjemny. Paweł, jakby był jasnowidzem, początkowo nie chciał zapraszać Michała. Wydało mi się to niedorzeczne, bo przecież jest on moim CHŁOPAKIEM. Jakoś po północy poszliśmy do mojego pokoju. Nagle położył się na mnie! To zdarzyło się pierwszy raz. Poczułam od niego zapach alkoholu, obrzydliwy zapach wódki. Miałam w ustach wafelek i zakrztusiłam się. To go zdenerwowało i znowu nazwał mnie... hefalumpem. Już wtedy przyrzekłam sobie w myślach, że przez kolejne trzy dni nie tknę jedzenia. Teraz trzydniowe głodówki praktykuję co tydzień. Jednak ta obraza była dopiero małym przedsmakiem. Już dawno tak mocno nie złapał mnie za tyłek. Fizycznie rzadko jest delikatny, ale tym razem siniak trzyma się już chyba ponad tydzień. Wiem, że tego nie chciał, ale przez moment odniosłam wrażenie, że tej nocy mnie zgwałci. To była głupia myśl, ale miałam wtedy przypływ lęku. Nie rzucałam się lecz pozwoliłam mu dalej mnie poniżać. Z każdą minutą całował mnie coraz mocniej. Chyba stopniowo się pobudzał i doznawał podniecenia, którego ziarnka nie poczułam, choć usilnie chciałam doświadczyć radości z powodu bliskości ciała chłopaka, którego kocham. Znieruchomiałam kiedy wsadził rękę pod moją bluzkę. Gładził ręką mój biust co mi nie pasowało. Nie chciałam wydać mu się małolatą i przez zaciśnięte zęby kryłam swoje odczucia. Nie pamiętam jak do tego doszło, ale zobaczyłam Pawła, mojego kochanego brata, który oderwał ode mnie Michała. Z jednej strony ucieszyłam się, ale znacznie łatwiej było okazać niezadowolenie. Kiedy Misiek odchrząknął coś, że nie robiliśmy nic złego, Chris przywalił mu prosto w twarz. Łzy zaczęły mi lecieć jakbym miała tam wielkie krany, a nie małe kanaliki. W jednej chwili byłam przy swoim chłopaku i głaskałam go po ciemnych włosach. Pomimo mojej czułości, odepchnął mnie i uciekł z mieszkania. Naprawę uciekł! Rzuciłam się na oprawcę i zaczęłam w niego walić przez łzy. Widząc tę scenę goście wyszli. Została jedynie Ania, która załagodziła sytuację. Jest mi bardzo, a nawet cholernie głupio, ale od tamtej nocy traktuję brata jak powietrze. Najgorsze jest to, że jestem wdzięczna za to co zrobił, a i tak nie chcę tego okazać i pogodzić się z nim. To nawet nie sprawa honoru, ale coś dziwnego. Nie wiem jak to nawet nazwać. Łatwiej byłoby gdyby to on wyciągnął rękę, ale zachowuje się tak, jakby miał wszystko gdzieś. Kurczę, mam tylko nadzieję, że mu to przejdzie, że to nie jest trwały stan. Jeżeli znowu spędzimy osobno kolejny weekend, nie przeżyję tego. Coś chyba ogólnie się ze mną stało w ostatnim czasie, zaczęłam się zmieniać. Wiem, że wszyscy mnie kochają, ale nagle zostałam sama. Kontakt z Michałem jakoś przygasł po tej nocy, taty nie ma, brat jest nieobecny, a Ania wyjechała na dwa tygodnie do Rosji, bo ma występy baletowe. To, że i ona mnie opuściła wprost mnie dobija. Taniec bardzo dużo dla niej znaczy i rozumiem ją, ale mam teraz taki straszny moment w życiu. Boję się tego, ale śmierć zbliżyła się jakoś do mnie. Jeszcze dwa miesiące temu, kiedy wszystko było sielanką żyłam jak król, a teraz żebrzę po jakąkolwiek uwagę ze strony innych. Dziś, dosłownie kilka minut temu spróbowałam się ciąć. Przeraża mnie to. Nożyczki, z którymi zamknęłam się w łazience były jednak tępe jak nigdy i zrobiłam sobie tylko kilka zadrapań. Znowu powróciły do mnie myśli, że wolałabym pojechać do taty. Wiem, że to niemożliwe, ale nie chcę tu tak siedzieć. Nawet wizja ferii zimowych jakoś na mnie nie działa. Może dlatego, że spędzę je wyłącznie z dziadkami... A jeśli będą fajne, co wtedy? Nie, nie ma takiej opcji, bo już dziś wiem, że tak nie będzie.
Trację ochotę na pisanie tego czegoś. Pójdę zjeść trochę ciastek z mlekiem i potem zasnę. Nie mogę jeść ciastek!!! Nie zjem dziś już nic. Czasem po czymś takim nawet lepiej śpię. Te drobne skurcze działają nawet kojąco, bo wiem, że jestem pusta i już niedługo mój ukochany zapomni, że kiedyś zwracał się do mnie „pączusiu”.
Paweł czuł się zupełnie inaczej niż siostra. Pierwszy tydzień był ciężki, bo jakoś nie mógł przyzwyczaić się, że wracając do domu spotykał tylko Wiktorię. Była jakaś nieobecna i dużą część czasu, do dnia imprezy, spędzała w towarzystwie Michała. Coraz bardziej go to denerwowało, bo ostatnio przyjaciel wplątał się w dziwne towarzystwo. Spotkał go kilka razy z chłopakami, którzy znani są przede wszystkim z dobrych dojść do narkotyków.
We wrześniu Michał namówił Pawła do gry. Był tym pomysłem bardzo zdziwiony, bo obaj od kilku lat poświęcali prawie cały wolny czas na treningi koszykówki. Nie był do tego przekonany, ale w końcu zgodził się i mając opanowane podstawowe akordy zaczęli wynajmować sale w niedaleko położonej kamienicy. Chyba żaden z nich nie spodziewał się, że da im to aż taką radość. Chodząc tam kilka razy w tygodniu poznali innych nastolatków o podobnych zainteresowaniach. Byli inni, ale w jakiś sposób przyciągali. Półtora miesiąca później jeden z nich, nazywany Johnnym, zaprosił ich na małą „imprezę”. Nie była ona jednak tak mała jakiej się spodziewali. Rodzice Johnny'ego byli dość bogaci i mieli duży dom trzydzieści kilometrów za miastem. Czując ekscytację Michał od razu wyraził chęć, ale Paweł postanowił mu towarzyszyć. Dom był wypełniony chyba osiemdziesięcioma osobami. Czegoś takiego jeszcze nikt nie widzieli. Do 23 bawili się niemal znakomicie, bo pod dostatkiem było alkoholu i ładnych dziewczyn. Będąc bardziej rozluźnieni, chłopaki wyjęli instrumenty i zaczęli grać stare rock'owe hity. Cały dom aż się trząsł, ale zabawa była wspaniała. Później gospodarz powiedział, że czas na finał wieczoru. Nagle wszystkie kubki i talerze zostały zrzucone z czarnego stolika pośrodku salony. Na ich miejscu znalazł się trzy niewielkie woreczki. Po ich uchyleniu nikt nie miał już złudzeń. Michał i Paweł nie znali się na „towarze”, ale już po chwili zostali poinformowani co kryje się w torebkach. W ich oczach pojawiło się zaniepokojenie i lęk.
-Mamy tu chyba prawiczków-zaśmiał się Karol, którego znali również ze studia.
-Spokojnie.-Johnny uśmiechnął się lekko.-Wszystko jest czyste i nikt z nas nie daje prosto w żyłę. Przecież nie jesteśmy głupi i w najbliższych czasach nie planujemy śmierci. Byłoby szkoda.-Mówiąc to macał dziewczynę, która siedziała na jego kolanach i była już kompletnie upita.
Przez parę minut byli tylko obserwatorami, ale potem zostali poczęstowani tym dobrem. Nakłoniony przez innych Paweł sięgnął po skręta z haszyszu. Chciał się jedynie chronić przed tymi naładowanymi heroiną i amfetaminą ludźmi, bo wiedział, że są teraz nieobliczalni. Wybrał zioło, bo tu mógł się ukryć. Palił jak najmniej wciągając dym, którym zakrztusił się już po kilkunastu sekundach. Było to dziwne, ale po jakimś czasie poczuł jakieś niewyjaśnione rozluźnienie. Chwilami chciało mu się wziąć jeszcze odrobinę, ale powstrzymał się. Z Michałem było gorzej. Chciał się odrobinę popisać i sięgnął po LSD. Nie zauważył nawet ostrzegającego spojrzenia kolegi. Ten zaczął się o niego martwić i co chwila patrzył na niego z niepokojem. Przez godzinę zachowywał się normalnie. Potem zaczęły dziać się z nim dziwne rzeczy. Wszyscy śmiali się z niego, bo zaczął mieć halucynacje i opisywał wszystko nagłos.
-Mam płomienne skrzydła-krzyczał z szeroko otwartymi oczami cały czas machając rękami jak dziwny afrykański ptak.
Później było coraz gorzej. Michał widział wszystko niewyraźnie i nie mógł patrzeć nawet na najsłabsze światło. Informował otoczenie, że słyszy kolory i widzi muzykę. Paweł chciał zabrać go jak najszybciej do domu, ale nie mógł zaprowadzić go tam w takim stanie. Musiał poczekać aż narkotyk przestanie działać, a chłopak będzie zachowywać się w miarę normalnie. Wyszło na to, że wyjść mogli dopiero o 4 nad ranem.
-Stary, czy ty do reszty oszalałeś?!-krzyczał kierując się na przystanek autobusowy.
-Nie krzycz. Łeb mi pęka-odparł niewyraźnie Michał.
-To po co brałeś ten kwas?! No kurwa.
Po jakimś czasie Paweł dostrzegł, że dalsze karcenie kompana nie ma sensu. Choć był na niego strasznie zły, powstrzymał się od dalszych uwag.
Kilka dni później przyjaciele spotkali się ponownie i uzgodnili, że już nigdy nie spotkają się z tamtymi narkomanami, bo mogą wyniknąć z tego tylko problemy. Obiecali sobie również nawzajem, że żaden z nich nie ruszy już nigdy żadnych dragów. Nie chcieli przestać chodzić do studia, ale spotykani tam „koledzy” byli bardzo niezadowoleni, że już się nie widują i mówili, że towar nie jest za darmo. Cudem udało im się wszystko pogodzić, ale lepiej było już ich nie spotkać, więc zmienili lokal.
To, że w ostatnim czasie Michał znowu się z nimi widywał wzbudzał w Pawle mieszane uczucia. Dodatkowo doszedł do tego incydent z imprezy. Obawiał się o dobro siostry i tylko dlatego wszedł wtedy do jej pokoju bez wcześniejszego pukania. Bał się, bo w oczach Michała dostrzegł to samo spojrzenie z tamtej imprezy sprzed kilku miesięcy. Teraz jego siostra też dziwnie się zachowywała. Czy to znaczy, że ona bierze?, zaczął zastanawiać się. Niby było to niemożliwe, bo jest taka niewinna. Ale czy nie nakrył jej na prawie stosunku? Chyba zaczynała się zmieniać. Bardzo chciał z nią o tym porozmawiać, ale bał się, bał się, że jego obawy okażą się niebezpodstawne. Zaczął więc nie zwracać na nią uwagi, kiedy patrzyła w jego kierunku. Było mu głupio, że zachowuje się tak niedojrzale, ale nie mógł pokonać w sobie lęku.

15 września 2011

R o z d z i a ł 2

          W przeddzień wyjazdu Andrzeja mężczyzna czuł wielką ekscytację i cały chodził od buzującej w krwi adrenaliny. Był poniedziałek rano i znowu odwoził dzieci do szkół. Patrząc na nie widział jakieś dziwne miny, ale ich sens nie docierał do jego podświadomości. Wziął wolny dzień, ponieważ potrzebował czasu na przygotowania. Nie mogło jeszcze do niego dojść, że już następnego dnia będzie tak daleko tego mieszkania, miasta i kraju. Wodząc po półkach myślał, że długo nie będzie widział tych wszystkich pudełek, płyt, ozdóbek, wieży, telewizora... Po chwili jego oczy zatrzymały się na rodzinnej fotografii. Nie zostawiał tu samych przedmiotów, dzieci też zostawały. Na kilka sekund ścisnęło go w żołądku. Cofnął się kilka dni wstecz i widział mającą łzy w oczach córkę. Skamlała, że nie chce zostać sama, nie chce żeby ją zostawiał. Naciskała go przez dobrych kilka dni, że chce z nim pojechać. Upierała się, że nawet jej nie zauważy. Jednak on jechał sam i traktował to jako pracę. Prawie się złamał, ale w końcu odzyskał trzeźwość umysłu i zakończył, z lekkim bólem serca, dyskusję stanowczym „nie”. Wyzbywając się resztek urywków wspomnień z ostatnich dni poszedł do piwnicy po walizki. Odnalezienie zajęło mu kilka chwil, bo były dawno nieużywane. Na zwykłe dwutygodniowe wakacje były stanowczo za duże, więc od kilku lat po prostu leżały i pokrywały się warstwą szarobrunatnego kurzu. W mieszkaniu zaniósł je od razu do swojej sypialni. Bez większego zastanowienia zaczął wrzucać ubrania. Najpierw poleciało kilka koszulek polo, koszule z krótkim i długim rękawem, eleganckie spodnie, dwie marynarki. Z komody powrzucał masę par skarpetek, bokserki, trochę podkoszulków. Po jakiejś pół godzinie walizki były pełne. Sam aż się zdziwił, że wziął wszystkie rzeczy. Równie dobrze mógł kupić ubrania na miejscu, bo przecież tam wszystko jest tanie. W końcu przeszedł do elektroniki, dokumentów itp. Z szafki nocnej wyjął iPoda i plik swoich dokumentów. Podnosząc głowę dojrzał kolejną fotografię. To była Annie i on w dniu ślubu. W głowie zaczęły mu się pojawiać kolejne obrazy, ale nagle usłyszał otwierające się drzwi. Dzieci, pomyślał i poszedł do przedpokoju wcześniej wrzucając zdjęcie z ramką do bagażu podręcznego.
           Dla Pawła poniedziałek był dniem wyjątkowo trudnym. Przed szkołą widząc ojca, który aż podskakiwał i miał dziwny głos, poczuł dziwną odrazę. Naprawdę szanował jego decyzję, bo wiedział, że robi to dla nich, aby podnieść ich standard życia. Mimo tego, nie mógł pogodzić się z tym faktem. Odrobinę przyczyniła się do tego Wiktoria, bo patrząc na jej przygnębienie udzielił mu się nastrój i jakoś łącząc ze sobą fakty, stwierdził, że tata prawie specjalnie doświadcza tak córkę. Myśląc o tym, wiedział, że to nieprawda, ale jakoś tak mu się wszystko w głowie poukładało. Siedząc w szkole miał w pamięci widok siostry, kiedy rano jechali do szkoły. Była roztrzęsiona i wyglądało na to, że bała się jutra. On też się bał, bo jutro pozostawał z nią sam.
           Wiktoria z powodu emocji cały poniedziałek i wtorek była pozbawiona życia. Nie chciało jej się już płakać i szlochać do poduszki. Dotarło do niej, że nie ma to żadnego sensu. We wtorkowy poranek tata obudził ją i Pawła, aby się pożegnać. Chciała pomachać mu na lotnisku, ale ten stwierdził, że nie ma sensu, aby jechali z nim na lotnisko. Sama pojechała do szkoły i cały czas gapiła się na zegar w sali, w której obecnie była. Na francuskim była godzina do lotu, na historii już tylko dziesięć minut. Dlaczego tatuś odlatuje?, wciąż maltretowała się w myślach.
           Wszystkie jego poczynania z ostatnich paru miesięcy były drogą do tego co właśnie się zaczynało. Wychodząc z domu rzucił ostatnie spojrzenie na i zamknął drzwi. Na klatce jeszcze raz przeliczył torby, wszystko się zgadzało. Na lotnisko zajechał parę minut przed godziną 11. To już dziś, uświadamiał sobie, to już teraz. Wioząc pakunki na wózku przyglądał się wszystkiemu dookoła. Po nadaniu bagażu w kierunku bramek. Wielki osiłek dokładnie sprawdził czy przypadkiem nie przewozi pistoletu bądź noża w bokserkach. Nie cierpiał tego momentu. Kiedy celnik pozwolił mu odejść wypuścił powietrze z płuc i szedł dalej. Zostało mu jeszcze jakieś czterdzieści minut do startu, więc kupił gazetę i usiadł przy wielkiej szybie. Stopniowo zaczynał się denerwować. Widok wielkiego samolotu również nie pocieszał. Wielka maszyna ważąca kilkaset tysięcy kilogramów. Nie ma co, ale chyba nigdy nie dotrze do niego, że coś tak ogromnego może wznieść się na taką wysokość. Nareszcie nadszedł czas i wraz z innymi pasażerami ruszył do miłej, młodej stewardesy. Kobieta zaprosiła go na pokład i przypomniała o numerze miejsca, który Andrzej doskonale pamiętał. Idąc rękawem zakręciło mu się w głowie, ale nie dał tego po sobie poznać. Później przeszedł przez I klasę i w końcu usiadł na swoim fotelu. Za kilkanaście godzin będę na miejscu, stwierdził. Po prezentacji sposobu nakładania kamizelek ratunkowych i masek tlenowych z głośników usłyszał głos pilota: Serdecznie witam państwa na pokładzie boeinga... Nagle samolot zaczął manewrować i... wzniósł się nad ziemię. Mężczyznę wbiło w fotel. W myślach liczył do dziesięciu. Nie stresował się, po prostu start jest mało naturalny. Po kilkunastu minutach pilot ponownie się odezwał informując o wysokości lotu i przewidywanym czasie dotarcia na lotnisko JFK.
Musiał przyznać, że przez te lata warunki znacznie się poprawiły. Odczuwał jedynie delikatne turbulencje, które były niczym z tymi, kiedy leciał ostatnio nad oceanem. Przez kilka godzin przez okienko widział jedynie wodę, co przypomniało mu historię jego żony.
           Szef Annie był bardzo oszczędny i dbał o każdy wydany grosz. W tym roku, po raz pierwszy zostali zaproszeni na konferencję w Nowym Jorku. Dyrektor był wprost zachwycony, bo spotkanie miało światową klasę i znaczyło to znaczne podniesienie dochodów w następnych latach. Jednak pomimo tego, przez tego wielkiego węża w kieszeni postanowił ponownie zaoszczędzić czas i pieniądze i spośród personelu wybrał swoją drobną pomocnicę, ponieważ miała ona amerykańskie obywatelstwo. Wiedział również, że na takich imprezach liczy się prezencja, więc klasyczna blond piękność wydała mu się idealna. Na początku stawiała się, bo miała małe dzieci, ale w końcu ustalili zasady. Edward był zachwycony, bo choć zażądała wcześniejszego powrotu, koszt był niższy. Annie, wychowywana po amerykańsku, oczarowywała całe towarzystwo swoim wdziękiem i zabawnymi anegdotami. Jednak najwięcej mówiła o dzieciach. Non stop wracała do tematu dzieci i wszystkim pokazywała zdjęcia małej Wiktorii, która miała wtedy zaledwie roczek. W dzień odlotu była okropnie szczęśliwa i z tej swojej radości zapomniała z hotelu teczki. Nie wracała się już jednak, bo wiedziała, że w końcu ktoś ją odeśle. Będąc już na lotnisku J. F. Kennedy'ego, w ostatniej chwili przed wylotem zadzwoniła na chwilę do Andrzeja żeby zapytać czy z dziećmi wszystko w porządku. Po trzech minutach zmierzała już do terminalu, bo na panelu pokazał TWA 800, czyli jej lot. Po sprawnej odprawie była już na pokładzie.
Andrzej był już bardzo zniecierpliwiony i choć była noc nie mógł spać. Częściowo było to spowodowane płaczem córeczki, ale po prostu chciał zobaczyć już żonę. Nigdy nie zapomni tej chwili. W wiadomościach przewijał się pasek informacyjny „Wybuch Boeinga 747 tuż po starcie z lotniska JFK”. Zamarł. Część jego chciała by prezenterka natychmiast przeszła do tego tematu, jednak druga nie chciała nic słyszeć. Kiedy podawali informacje” 16 lipca w katastrofie zginęli wszyscy(...)” nagle zadzwonił telefon, a Wiktoria zaczęła płakać. Podszedł do telefonu i po kilku sekundach podniósł słuchawkę. Usłyszał komunikat o telefonie z USA. Wiedział, że to jej rodzina. Po chwili usłyszał przeraźliwe łkanie, łkanie mamy Annie. Kobieta nie mogła prawie mówić, bo tak płakała. Przez jeden dzień jakoś się trzymał, ale potem było coraz gorzej. Po telefonie z linii lotniczych, w którym w ten schematyczny sposób, bez żadnych emocji pracownica poinformowała go o wypadku i śmierci żony, nie mógł siedzieć w tym dużym mieszkaniu. Na trzy tygodnie przeprowadził się do niewielkiego mieszkanka rodziców. Dało to też trochę miejsca, kiedy do Polski przyjechała cała rodzina zmarłej. To był koszmarny czas. Pogrzeb był smutny. Ksiądz wspominał, że miała zaledwie dwadzieścia pięć lat i zostawiła dwoje dzieci, chłopca dwa lata i roczną dziewczynkę.
Wydaje się, że Andrzej nigdy nie zdoła zapełnić tej dziury, która mu po tym wydarzeniu została.
Przypominając sobie tę historię wyjął z torby dwie ramki ze zdjęciami. Annie, moja piękna Annie, mówił w myślach patrząc na ślubne zdjęcie, czemu odeszłaś? Biorąc kolejne zdjęcie, te z dziećmi, które zabrał wychodząc z mieszkania. Był już od nich tak daleko... Słowa córki stwarzały nieprzyjemne echo w jego uszach, które były już zatkane przez ciśnienie. Ja was nie zostawiam, walczył z jęczeniem Wiktorii, jadę do pracy. Pierwszy raz zrobiło mu się aż tak smutno z powodu wyjazdu. Przez resztę podróży myślał tylko o swoich pociechach, które choć były duże, nigdy nie przestaną być dla niego tymi maluchami, które podziwiał w objęciach Annie...

8 września 2011

R o z d z i a ł 1

W najbliższe święta:
           Dla Wiktorii świąteczne przygotowania zaczęły się już pod koniec listopada. To był jej ulubiony czas w roku. Kiedy w hipermarketach pojawiały się tylko te wszystkie papiery ozdobne, wstążki, kokardy i pudełka, przez ponad pół godziny wybierała te, które najbardziej jej się spodobały. Czasem brała je z myślą np. o tacie, bo był w bardziej męskich kolorach i pasował, ale innym razem zakochiwała się w kolejnym fiołkowym, który tak naprawdę do niczego się nie nadawał. Fart dostawania pakunków w „słodziutkich” kolorach zawsze trafiał się babci Helenie, jej siostrze, dwóm kuzynkom i Pawłowi, bo to ją rozweselało. Miała ot taką dziecinną zachciankę. Potem przychodziła kolej na wyposażenie pudełek. Gdy ojciec miał więcej wolnego chodził z nią po sklepach i wybierał upominki, ale częściej dostawała tylko kartę kredytową i szalała sama. Przez szał zakupów cała rodzina dostawała czasem po pięć dodatkowych drobiazgów, bo Wiktoria „nie mogła się powstrzymać” od kupna czegoś we wszystkich kolorach. Właściwie sama nie zastanawiała się bardzo, co dostanie, bo wcześniej tak „delikatnie” naprowadzała tatę co jej się podoba. Andrzej sam nigdy by się nie spodziewać, że jego córka chce małą różową kamerę. No bo po co jej takie coś?, zastanawiał się podczas którejś rozmowy. W połowie grudnia dziewczyna zamknęła się na kilka godzin w swoim pokoju i dzielnie pakowała wszystkie prezenty. Nie chodzi o to, że była powierzchowna, po prostu lubiła tą precyzję i estetykę wszystkiego co ją otaczało.
Kilka dni przed Wigilią zabrała się za choinkę. Dwa lata wcześniej wydała bardzo sporo na „niezwykłe” ozdoby choinkowe. Andrzej tego za bardzo nie rozumiał, ale on przecież nigdy do końca nie wiedział o co chodzi w tej jej potrzebie piękna. Rano poszła z Pawłem po choinkę, nad którą również zastanawiała się pewną chwilę. Będąc w domu wysokie drzewko przybrała w duże czerwone bombki i cudne złote kokardy. Do tego trochę światełek i kilka innych rzeczy. Zadowolona z siebie usiadła pod choinką i cieszyła się jej zapachem.
W końcu przyszła Wigilia, którą spędzali u rodziców taty dziewczyny. Jak zwykle przybyli ostatni. Wszyscy czekali już na nich z opłatkiem w rękach.
Andrzej pomyślał, że to doskonały moment na poinformowanie rodziny o jego nadchodzącym wyjeździe. Kiedy jego ojciec, Wojciech zaczął składać pierwsze, grupowe życzenia, on wtrącił się.
           -Chciałbym coś wcześniej powiedzieć-zaczął. Wszyscy spojrzeli na niego z pytaniem na ustach.-W te święta mam dodatkowe marzenie extra. Za dwa tygodnie wyjeżdżam.
           -Jedziemy gdzieś?-zapytała Wiktoria z delikatnymi iskierkami w oczach.
           -Jadę sam. Do pracy. Na krótko.
Cała rodzina była coraz bardziej ciekawa i jednocześnie poirytowana, bo nikt nie wiedział o co mu chodzi. Zwariował czy co?, zastanawiała się ciocia Helena. Inni mieli jeszcze masę innych pytać, która dodatkowo podwoiła się, a nawet potroiła po kolejnym wyznaniu.
           -Do Krakowa?-zapytała babcia Maria.-Mówiłeś chyba, że właśnie z pracy będziesz miał jakiś wyjazd na krótki czas, bo firma otwiera tam kolejny oddział czy coś takiego.
           -Nie-przecząco pomachał głową.-Jadę do Stanów.
Paweł nie mógł wykrztusić słowa. Właściwie wszyscy nie wiedzieli co o tym myśleć. Część zastanawiała się czy przypadkiem nie żartuje, ale on prawie nigdy nie żartował, a jeśli już to były to takie dowcipy z brodą. Cisza trwała dobre półtorej minuty. Andrzej sam już nie wiedział co ma dalej mówić. Może to nie był dobry pomysł?,pomyślał.
           -Wszyscy wiemy czego sobie życzymy, więc, choć wolałbym nie, załatwmy ten opłatek szybko-głos zabrał pan domu.
Tak jak powiedział, podzielenie się opłatkiem przeszło błyskawicznie. Przy tym prawie wszystkim plątały się języki. Po chwili usiedli.
           -Czy ty zwariowałeś?-jego siostra Aneta podniosła głos.-Od tak w Wigilię przyszedł ci do głowy pomysł wyjazdu za ocean?! Powiedz, pięć minut temu stwierdziłeś, że „a, fajnie byłoby zrobić mały wypad do Stanów Zjednoczonych”? Oszalałeś?
          -Nie przeżywaj tego aż tak-uspokajał ją.-Myślałem nad tym już dobre kilka miesięcy. Krzysztof, mój stary znajomy powiedział, że przydałbym się im. To pewna praca.
           -Andrzej, ale ty zdajesz sobie sprawę, że to wszystko to nie jest takie hop-siup?
           -Mamo, nawet nie wiesz ile nad tym myślałem. Wszystko będzie dobrze. To tylko pół roku.
           -Coś ty powiedział? Pół roku?-Głos ponownie przejęła Aneta.-A co z dziećmi?
           -Ja nigdzie nie pojadę.-zdecydowanie powiedział Paweł.
           -Jak już mówiłem jadę sam. Dzieci są naprawdę już duże i z waszą małą pomocą damy radę.
Czy to ma znaczyć, że zamieszkamy z dziadkami?, rozmyślała Wiki. Nie z nimi na pewno nie, bo nie ma miejsca. A może z ciocią Anetą? Też nie, bo mają Angelę i Martę. Boże, tylko nie ciotka Helena!
           -Ale nie zamieszkamy z ciocią Heleną?-powiedziała swoje myśli.
           -A gdzie tam.-Ciotka wydała z siebie to oburzenie.
           -Ja bardzo chcę jechać-rzekł Andrzej lekko strapiony.-Właściwie o tym marzę. Mamo, tato, pomoglibyście mi?
W matce zawsze miał oparcie. Był przecież jej synem. Przez jeszcze krótki czas rozmawiali o tym całym wyjeździe. Prawie wszyscy jakoś to przyjęli.
Weronika nie miała jednak pojęcia co właściwie się dzieje. Tata wyjeżdżał? Nie mogła nawet myśleć o tym, że go nie będzie. Czy jego marzeniem było naprawdę ich zostawić? Wiedziała, że zostawić nie jest odpowiednim słowem, ale przecież chciał wyjechać na pół roku bez nich. Zostawić ich samych. Czy los chce odebrać jej jeszcze ojca? Boże, czy mamusia naprawdę ci tam nie wystarcza?,myślała mając lekko szkliste oczy. Właściwie całe święta myślała tylko o tym. Już nawet dostanie wymarzonej różowej kamery nie zrobiło na niej wrażenia, choć oczywiście ucieszyła się. Na twarzy miała jedynie sztuczny uśmiech i cały czas gapiła się na te ładne drzewko dziadków. Choć nie było tak okazałe jak ich i dodatkowo sztuczne to i tak jej się podobało. Widziała w nim dziadków, dzieciństwo i inne. A co jeśli tata się rozmyśli i nie będzie go na przyszłych świętach?,smuciła się, Wielkanoc na pewno spędzą już oddzielnie...

Podczas jednego z ostatnich, grudniowych wieczorów cichutko Wiktoria poszła do pokoju brata i delikatnie zapukała.
-Proszę.-Usłyszała głos Pawła i, po wejściu do środka, ułożyła się na dużym, czerwonym fotelu.
Uwielbiała ten mebel za jego lekko klubowy styl i oczywiście miękkie, pluszowe obicie. Sama czasem zastanawiała się czy nie chce takiego w swoim gniazdku, ale był przecież za bardzo męski i w żadnym razie nie współgrałby z jej białymi mebelkami i tkaniną w delikatny kwiatowy wzór, pokrywającą łóżko, duże okno i poduszki na wiklinowym krześle w rogu. Dziewczyna zaczęła bez zastanowienia jeździć palcem po meblu.
           -Co ci jest?-zapytał chłopak, wyrywając ją ze snu.
           -Nic. Wszystko jest w porządku.
On nie dał się jednak oszukać, bo doskonale znał jej mimikę twarzy kiedy była smutna czy zła. Teraz jednak było to co innego, zero emocji. Poczuł się jakoś dziwnie, bo na jej twarzy malował się strach. Jako starszy zawsze ją pocieszał, ale wiedząc, że myśli o wydarzeniach z ostatnich dni i nie chciał o tym rozmawiać. Rzadko tak miał, ale to go przerastało. Co mam zrobić?, męczył się myślami, bo był pewien, że „wszystko będzie dobrze” wcale nie jest rozwiązaniem.
           -Chcesz porozmawiać o wyjeździe taty?-cudem wypowiadał kolejne słowa.
           -Nie-odpowiedziała monotonnie, co go zdenerwowało, bo mimo że nie chciał o tym rozmawiać to nie mógł znieść jej zmartwienia w słowach.
           -Wiktoria, damy radę. Ojciec wyjedzie na trochę, ale potem przecież wróci.
           -A co jeśli nie wróci?
           -No co ty. Zarobi kasę i wróci. Ba, może czekają nas jakieś wspaniałe wakacje w Miami i nocne imprezy z gwiazdami.-mówił ze stopniowo pojawiającym się uśmiechem.
           -Daj spokój.-Wiktoria dała odczuć, że nie ma ochoty na takie żarty.
Paweł też nie chciał obracać wszystkiego w coś zabawnego, ale nie chciał wyjawiać siostrze swych prawdziwych lęków. Miał pewność, że po wyjeździe ojca stanie się głową rodziny, bo dziadkowie są już starsi i nie są świadomi wszystkich zagrożeń nowoczesnego świata. Czy babcia lub dziadek, którzy spędzają całe dnie na oglądaniu starych filmów i czytaniu jeszcze starszych książek z przerwami na zakupy w tych „ogromnych sklepach, o jakich im się nawet w latach powojennych nie śniło” wiedzą, że teraz taka dziewczyna jak ich wnuczka musi uważać na pedofilii, których robi się teraz na pęczki na imprezach itp. oraz o chłopakach, którzy chcą urzeczywistnić swoje obrzydliwe myśli i pragnienia z taką nic nieświadomą dziewczyną? Nie, oni nie wiedzieli nic. Teraz on będzie jej bronił na tej wojnie z napaleńcami, głupimi nauczycielami, którym również zdarzają się te dziwne myśli, spowodowane postępującym starzeniem, rozrastającym się „mięśniem piwnym” i ograniczeniem zainteresowania ze strony własnej żony, która waży teraz kilkanaście kilo więcej i nic nie obchodzi ją bardziej jak seriale. Kiedy tata jest w domu i często kontroluje córkę, wszystko układa się inaczej, bo takie typy czują zagrożenie. Ale teraz nie będzie takiej opieki, a i może Wiktoria będzie chciała poczuć więcej swobody i zaszaleć z rówieśnikami i tym podłym Michałem. Może ten chuj zachce zostać jeszcze na noc? Nie, on na to nie pozwoli. Do tego dochodziły oczywiście jeszcze inne problemy. Na całe szczęście jedzeniem i innymi sprawami, których teraz nie mógł sobie przypomnieć, nie musi sobie zawracać głowy, bo dziadkowie będę im pomagać.
Kilka następnych minut spędzili w ciszy, myśląc o przyszłości. Powoli uspokajali myśli i doszli do wniosku, że chyba przetrwają. Posłali sobie nawzajem lekko przygasłe uśmiechy, co jednak dodało im więcej otuchy. Wiki odczuła, że już na nią czas i uścisnęła brata na dobranoc. Po ostatnim „cześć”, ona oddaliła się do swojego pokoju i oboje ulokowali się w swoich łóżkach. Potem zasnęli, a nic niewiedzący o ich rozterkach ojciec wrócił do domu, po kolejnym dniu w tej męczarni, którą jego szef nazywał pracą. Ponownie ucieszył się, że jeszcze tylko trochę i będzie daleko stąd. Jednak przed samym snem też zaczęły go męczyć dziwne lęki i w taki sposób wszyscy domownicy mieli ciężką noc.