Serdecznie zapraszam do czytania mojego bloga. Posty będą zamieszczane często(2/tydzień). Jeśli Wam się spodoba dodawajcie komentarze(lub wciskajcie reakcje), a wtedy będzie mi bardzo miło. Możecie również kontaktować się ze mną(dane w rubryce 'o mnie') lub śledzić na twitterze (@JnnRock). Wszystkim chętnie odpiszę ;)
Oprócz tego bardzo dziękuję za odwiedzanie i komentowanie bloga. Nigdy nie myślałam, że moje 'wypociny' przeczyta tak dużo osób. Nie jestem pewna czy jest w tym trochę mojej pasji, ale lubię pisać tego bloga. Od czasu do czasu wczuwam się w główną bohaterkę i jest to bardziej moi niż pisanie na konkursy literackie. Jeszcze raz dziękuję za każdy komentarz, bo dzięki nim uśmiecham się zawsze jak tu wchodzę i naprawdę daje mi to dużo wewnętrznego szczęścia, kiedy widzę choć jeden pod najnowszą notką. Gdy są trzy umieram już z podniecenia i myślę, że wolę moje trzy od trzydziestu na innym blogu, bo tutaj widzę osoby, które komentują już od pierwszych postów.
Chciałabym podziękować też osobom, które mnie inspirują, bo to dzięki nim stwarzam coraz bardziej rozwinięte i moim zdaniem ciekawsze postacie. Jestem również wdzięczna wspierającym i pomagającym mi, w szczególności K. i N.


Na koniec mam malutką prośbę. Chciałabym, dla własnej satysfakcji, zyskać większą ilość czytelników i to byłoby bardzo miłe gdyby ktoś skomentował mój blog na swoim lub umieścił gdziekolwiek link. Po prostu sama nie wiem co zrobić i proszę o małą pomoc.
Z góry dziękuję.


Peace&Love
J.


29 grudnia 2011

R o z d z i a ł 11

          Przy samych drzwiach wejściowych tata złapał mnie i lekko przytulił. Szybko spytał gdzie byłam i czy nie jestem przypadkiem głodna. Kiedy go słuchałam moje serce się śmiało, bo cały czas nie mogłam uwierzyć, że znowu jest obok. Cudna chwila nie trwała jednak długo, bo dodał, że już czas na niego. Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, a jego i Krzysztofa już nie było. Pomyślałam, że ponownie nie mam co robić. Odrobinę przygnębiona poczłapałam do salonu i włączyłam telewizor. „Przeleciałam” przez wszystkie kanały i nagle pojawiła się Caroline.
           -Witaj-przywitała mnie.
           -Witaj-odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
           -Właśnie nabrałam ochoty na zakupy i tak się zastanawiam czy może ty...
           -Tak, tak, tak-przerwałam jej, a moje oczy zrobiły się dwa razy większe.
Na to Caroline tylko zaśmiała się radośnie i kazała mi ubrać się do wyjścia. Szybko ruszyłam do swojej sypialni i wyciągnęłam z szafy szary płaszcz z tzw. dwurzędówką, a na głowę naciągnęłam bordową czapkę z kokardką. Oglądając się w lustrze stwierdziłam, że jest dobrze i poszłam do hallu. Przy drzwiach pani Hillman zabierała właśnie z rąk Clair torebkę i widząc mnie skierowała oczy na wyjście.
Tego dnia ulice wyglądały pięknie. Słońce delikatnie padało na ulice zza wysokich budynków. Pojechałyśmy do centrum handlowego. Szczerze mówiąc nie było jakieś zniewalające od wewnątrz, ale za to kilka razy większe od Polskich. Asortyment był ogromny, a dodatkowo był to czas wyprzedaży, więc były tam masy ludzi. Jakby samowolnie szłam do dużych wystaw, z których ubrania aż się wylewały, a wszędzie tylko „SALE, SALE, SALE!”, -70%, -85%. Magia. Chciałabym pójść do wszystkich tych sklepów, ale Caroline powiedziała, że kierujemy się na trzecie piętro. W miarę mijania kolejnych poziomów kolory stopniowo gasły, liczba ludzi spadała. Na górze nie było już czerwonych tabliczek oznaczających wyprzedaż, ale za to szyldy butików miały już wielką moc. Na pierwszy ogień ruszyłam śladami pani Hillman do Armaniego. Był on pełny czarni, garniturów i eleganckich dodatków. Potem było już coraz więcej szoków. W Chanel dostałam nawet szklankę wody od chudej ekspedientki. Widocznie słabo wyglądałam, bo nawet na jej naciągniętej twarzy pojawił się uśmiech. Oczywiście był dwu sekundowy, ale zawsze coś. Jeszcze nigdy nie byłam w takim miejscu. Miałam ochotę przymierzyć wszystko, ale znając prawdę, że nie stać mnie na nic z tego sklepu oprócz chusteczki do nosa, wolałam szybko się nie zakochiwać. Moja towarzyszka wybrała spódnicę i żakiet w oliwkowym kolorze. Coś mi się wydaje, że lubi różne odcienie zieleni. Sprzedawczyni zaniosła komplet od razu do przymierzalni. Jej śladami poszła Caroline, a za nią ja.
           -Co o tym myślisz?-zapytała.
           -Prześliczny-powiedziałam.
Naprawdę wyglądała rewelacyjnie. Zrobiło mi się trochę smutno, bo też bym chciała mieć coś tak ładnego z metką Chanel. Gdy ona się przebierała, mnie spytano czy też nie chciałabym czegoś przymierzyć.
           -To nie jest sklep dla ciebie-usłyszałam głos Caroline.
Poczułam się jeszcze gorzej i nie mogłam uwierzyć, że to powiedziała. Czy ona była aż tak... och, nawet nie wiem jak to powiedzieć. Zachciało mi się płakać i chciałam jak najszybciej wrócić do domu. Czy moją winą było to, że nie mam kilkudziesięciu tysięcy dolarów na kostium? Nie miałam pojęcia. Miałam nadzieję, że to już koniec zakupów. Ale na moje szczęście nie. Uśmiechnięta Caroline zaciągnęła mnie do Miu Miu. Trochę się zdziwiłam, że chciała tam iść, ale nie sprzeczałam się.
           -Lubisz nudne spotkania?-spytała nagle.
           -Zależy jak nudne-odpowiedziałam obojętnie i odrobinę odpychająco.
           -Charytatywne organizowane przez starsze panie popijające brandy.
           -Nigdy na żadnym nie byłam, ale nie brzmi zbyt ciekawie-lekko się uśmiechnęłam, aby nie być jak tak niegrzeczną.
           -Bo muszę się na jedno takie jutro wybrać i potrzebuję towarzystwa, bo Krzysztof pracuje...
Myślałam, że się przesłyszałam, ale wcale tak nie było. Zapytałam jeszcze trzy razy czy mówi na serio, a ona tylko skinęła głową. Teraz miałam przed oczami klasyczne nowojorskie spotkanko ze wszystkimi winami itp. Chwilę później powiedziała, że na takie okazje potrzebne są specjalne stroje. Moje oczy zrobiły się dwa razy większe. Minęły trzy minuty, a ja na sobie miałam już sukienkę w kolorze nude z białym kołnierzykiem. Kolejne cztery i już niosłam ją w papierowej torbie. Byłam wniebowzięta. Wiem, że była droga, ale głosy w głowie, że nie powinnam jej chcieć były za ciche. Wiedziałam, że tacie to się nie spodoba, ale nie musiał o wszystkim wiedzieć. Dawno nie byłam już tak zadowolona z zakupów. Torba była taka leciutka, ale jednocześnie czułam ciężar kreacji, a sama jakbym latała. Nie chciałam jej nawet chować do bagażnika Mercedesa Caroline, ale w końcu to zrobiłam. W drodze pytałam jeszcze o jakieś szczegóły, bo zatapiałam się w tym światku.
Kiedy byłyśmy już w domu szybko schowałam przed tatą sukienkę w szafie i przysłoniłam ją swetrem. Była taka śliczna na wieszaku. Na wieczór zamknęłam się w swoim pokoju. Wypsikałam się truskawkową mgiełką do ciała, przeprałam się w koszulę nocną i zaczęłam mój zestaw „ćwiczeń”. Na pierwszy ogień poszedł komputer. W sieci krążyły plotki o różnych gwiazdach i wszystkie je przeczytałam. Nie dość odmóżdżania. Następnie w uszy wcisnęłam słuchawki iPoda i zaczęłam tańczyć. Obiecałam, że nie będę zmieniała i przeżyję wszystko co zacznie lecieć. Miałam na to wielką ochotę przy trzecim utworze, przy którym tańczyłam na zajęciach z baletu. Od dawna się nie rozciągałam ani nic i nie mogłam wykonać najprostszych ruchów. Zaczęłam rozmyślać o Ani. Pewnie w tym samym momencie ona ćwiczyła. Bardzo mi jej brakowało, bo nie miałyśmy okazji porozmawiać już długi czas. Ostatnio napisała tylko, że jest teraz na obozie baletowym gdzieś w województwie świętokrzyskim. Sama byłam tylko na jednym takim i powiedziałam tacie, że więcej nie pojadę na tą mękę.
Jadąc na obóz baletowy, gdy miałam jedenaście lat byłam przekonana, że będzie super, bo spędzę całe trzy tygodnie wakacji w ślicznym mały domku na Mazurach z moją najlepszą przyjaciółką. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Rano musiałyśmy wstawać już o 7.15, bo wspólnie rozciągałyśmy się przy jeziorze. Potem wszystkie byłyśmy głodne, bo śniadanie było dopiero o 9.00, ale i na nie nie mogłyśmy za bardzo liczyć, bo było okropne. Potem ćwiczenia na koordynację, dodatkowa gimnastyka i znowu czekanie na obiad. A po nim co? Oczywiście, że balet. Po kolacji wszystkie byłyśmy tak zmęczone, że nawet nie było biegania po domkach i nocnych pogaduszek. Dodatkowo nasze łóżka, które wyglądały jak prycze były strasznie niewygodne. Codziennie brałam komórkę Ani i dzwoniłam do taty. On mnie tylko pocieszał i mówił, że tak właśnie wygląda życie primy baleriny. A co to za życie? Nic dobrego do jedzenia i zero zabawy. W jeziorze kąpałyśmy się tylko raz, bo nauczycielki bały się, że coś sobie zrobimy. Tylko dzięki niemu rozchorowałam się pod koniec drugiego tygodnia i ostatni przeleżałam w łóżku. Nie wracałam do domu, bo chciałam wspierać wtedy Anię. Po tym wyjeździe przyrzekłam, że już nigdy tam nie pojadę. Myślałam, że Ania też, ale dla niej balet był i jest najważniejszy.
Po wspominaniu czasów spędzonych z Anią, chciałam spokojnie zasnąć, więc dla ukojenie wyjęłam na chwilę sukienkę z szafy i popatrzyłam na nią. I mogłam spokojnie spać.
Rano obudziło mnie wołanie taty. Otworzyłam zaspane oczy, więc szybko schowałam sukienkę, którą w nocy zostawiłam na wieszaku. Od razu zajęłam pozycję w łóżku.
           -Wiktoria!-usłyszałam ponownie jego głos.
           -Śpię!
           -Chodź tutaj!
Wstałam i poczłapałam do hallu. Przy drzwiach stała Clair i tata. Nagle w moje ręce trafiła paczuszka.
           -Co to jest?-spytałam.
           -Też chciałbym to wiedzieć, ale jest napisane „Dla brunetki z a5”, więc to raczej nie dla mnie.
Szybko otworzyłam. Byłam zdziwiona zawartością. W środku była duża czekolada w złotym opakowaniu i karteczka. Wzięłam to drugie i szybko przeczytałam. „Cześć. Pomyślałem, że może lubisz czekoladę z rana. Mam nadzieję, że taką lubisz. -brunet ze 158”. Zachciało mi się śmiać, ale jednocześnie to, że wiedział gdzie mieszkam było lekko przerażające. Szybko pomknęłam do swojego pokoju, aby wywinąć się ze wszystkich wyjaśnień.
 

23 grudnia 2011

R o z d z i a ł 10

          W chwili przekroczenia progu podchodzi do mnie Caroline i mówi mi jak cieszy ją moje przybycie. A niby dlaczego miałabym nie dotrzeć?, zastanawiam się. Ten hotel jest przecież za idealny, aby zadziało się tu coś dziwnego. Może jedynie pasowałoby mi tu morderstwo młodej kobiety, której mąż miał jakieś porachunki z mafią czy czymś takim. Ale i tak takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Jednak rzeczywiście coś się zdarzyło. Hotel odwiedziła gwiazda. Od razu moją głowę nawiedza tysiąc pomysłów kto to może być i podaję trzy nazwiska. Cały czas próbuję nie dać po sobie znać, że to mój pierwszy dzień, a w tym samym budynku mieszka prawdziwa gwiazda światowego formatu, a ja jak głupiutka dziewczyna z opóźnionej Polski niezdrowo się tym podniecam. Nie wstydzę się swojego pochodzenia, ale chwilami chciałabym być kimś innym. Pocieszam się jednak tym, że chyba każdy tak czasem miewa. Chcę wiedzieć kto to jest, ale Caroline mówi, że kiedy spotkam tę osobę na korytarzu to dopiero będę zaskoczona. Może to i prawda, ale nie lubię czekać. Lecz będę musiała...
Późnym wieczorem okazało się, że tata i Krzysztof nie wrócą na noc, bo mają całą masę roboty. Smutno mi z tego powodu, bo przyjeżdżając tu liczyłam, że pobędziemy trochę razem. Niby dopiero co wyjechał, ale zobaczenie go wczoraj na lotnisku było bardzo miłe i kojące. Nagle zapomniałam o wszystkim co się stało w Polsce i wszystko było już dobrze. Może jednak taki jest koszt tego wszystkiego. Ma się bardzo dużo pieniędzy, piękny dom, ale bardzo mało czasu. Zastanawia mnie, czy to dużo, czy może mało. Ja mogłabym poświęcić nawet parę nocy z rzędu by móc potem wrócić do wielkiego mieszkania, popatrzyć chwilę na budzącą się metropolię i odpocząć. Pewnie gdyby usłyszała to babcia byłaby tym zrozpaczona, bo wiecznie powtarza, że ważniejsze są inne rzeczy, a nie pieniądze, bo one szczęścia nie dają. Dlatego też nie chciała ona puszczać tutaj taty. Ja jednak jestem za tatą, bo nic złego się nie stanie kiedy tata zarobi więcej i kupimy sobie wielki dom w Polsce, w którym będziemy cieszyć się już tylko swoim towarzystwem. Wszystko brzmi już jak z bajki, ale siedząc teraz w swoim pokoju z widokiem na boczną uliczkę, przy której stoją same najlepsze samochody pod dużymi hotelami na tle gwiazd wszystko wydaję się łatwe i takie tylko na pstryknięcie palcami. Pewnie z powodu tego widoku tyle ludzi widzi w tym mieście spełnienie marzeń. Tutaj, z przyciśniętym nosem do szyby jestem pewna, że Michał niedługo wyzdrowieje, nigdy więcej nie spróbuje narkotyków i będziemy dalej razem. Z takimi właśnie optymistycznymi myślami kładę się teraz spać i czuję, że wszystko z dnia na dzień będzie robić się lepsze.
Rano w świetnym humorze zmierzam do kuchni, gdzie kręci się Clair. Podchodzę do niej i już z większą niż wczoraj pewnością pytam, czy jest coś do jedzenia. Uśmiechnięta mówi, że zaraz będą naleśniki. Trochę dziwię się, że znowu to samo, ale nie będę narzekać, bo wczoraj były pyszne. Kiedy już jem, gapię się w okno. Teraz do głowy ponownie przyszła do mnie myśl o tej gwieździe. Może Clair coś o tym wie? Chyba warto się spytać, bo najczęściej jest tak, że sprzątaczki, pokojówki itp. zawsze znają najwięcej plotek o wszystkim co dzieje się dookoła.
           -A wie pani może kto przyjechał wczoraj do hotelu? Caroline mówiła, że ktoś znany przyjechał tutaj wczoraj i było jakieś zamieszanie.
           -To prawda, że coś się działo, ale nie wiem na ten temat za dużo. Gosposia Carterów mówiła mi wczoraj, że przez niego nie mogła wrócić do domu, bo oba wyjścia były zastawione samochodami i wszędzie było dużo ludzi.
           -A ta gosposia nie wspominała może kto to jest?-dopytuję.
           -Chyba jakiś raper. W każdym razie jest czarny. Oczywiście nic nie mam do czarnoskórych.
           -A jak się nazywa?-próbuję dalej.
           -Nie wiem. Wbrew pozorom-wskazuje na swój fartuch-ja tu jestem od sprzątania, a nie plotkowania.
Niby nie mówi tego oburzonym głosem, ale robi mi się głupio i siedzę już cicho. Jednak zyskałam coś w moim małym śledztwie. Czarnoskóry osobnik płci męskiej i do tego raper. 50Cent, Jay-Z i dużo więcej. To chyba zbyt obszerny zbiór. Jedyne wyjście to go znaleźć w hotelu. W sumie nie jestem fanką hip-hopu, ale nie mam tu za dużo zajęć. Po zjedzonym posiłku poszłam do taty, ale jeszcze spał i nie chciałam go budzić. Wyglądał na strasznie zmęczonego. Nie wiedziałam za bardzo co ze sobą zrobić. Poszłam do salonu pooglądać telewizję, ale nic ciekawego nie znalazłam. Jedynie przez chwilę przyglądałam się przygodom SpongeBoba. Ale stwierdziłam, że są ciekawsze rzeczy do robienia w takim mieście. Jednak boję się jechać gdzieś sama. Przecież nie mam pojęcia gdzie co jest, a w takim wielkim mieście nigdy nie byłam. Jest wcześnie, ale może to odpowiedni czas na mały spacerek po hotelu. Przebrałam się w beżowe spodnie, bladoróżową koszulkę i ciemno różowy sweter w romby. Niby nic specjalnego, ale przeglądając się w lustrze spodobało mi się. Spokojnym krokiem dotarłam do widny i przycisnęłam „parter”. Dużo pięter przede mną, ale winda szybko jeżdżą. Jednak podróż wydłużyła się znacznie. Może to taka pora, ale stawałam na sześciu piętrach. Będąc na dole jest nas już w niej ośmioro. Swobodnie podchodzę do jednego ze stolików i przyglądam się przechodzącym wokół ludziom. Mogłabym tutaj pracować. Będąc recepcjonistką wiedziałabym wszystko. Kto gdzie mieszka, kto go odwiedza i nawet co jedzą. Z punktu widzenia mieszkańców trochę przerażające, ale dla innych ciekawe. Chyba mam jakiś zmysł śledczy, bo lubię wiedzieć dużo rzeczy o ludziach, którzy nie wiedzą, że ja wiem. Trochę jak w BigBrotherze. Przez pół godziny wpatrując się w ludzi robię różne przypuszczenia jak Detektyw Monk. Nie chcę być już tak przerażająca, więc szukam teraz pomysłu na dalsze zajęcia. Może pooglądam sobie najbliższą okolicę? Czemu nie, stwierdzam. Sweter jest gruby, a na zewnątrz nie jest jakoś bardzo zimno, więc wychodzę tak jak jestem. Będąc na zewnątrz przekonuję się, że nie jest tak ciepło jak myślałam i od razu czuję mróz w nosie. To będzie ultraszybki spacer. Szybkim krokiem okrążam budynek. Jest on jednak za duży więc wstępuję do sklepu. Jest to supermarket. Postanawiam kupić sobie jakiś batonik. W Polsce brałam zazwyczaj jakiegoś z musli lub tradycyjnie Snickersa, ale tutaj jest dużo, dużo większy wybór. Stoję jak głupia przyglądając się półce. Od światła jarzeniówek i ogrzewania robi mi się aż niedobrze. W końcu decyduję się na Snickersa oraz czekoladę z orzechami i idę w kierunku kasy. Przede mną są dwie osoby, ale kiedy tylko widzę, że za mną staje ten chłopak, którego spotkałam wczoraj w windzie z kolegą decyduję się na sześcioosobową kolejkę. Dziwie czuję się uciekając, ale jakoś nie chciałam być blisko niego. Czas trochę się dłuży, ale w końcu obsługiwana jestem ja. Na kasie wyskakuje dolar i dwadzieścia pięć centów. Spokojnie wyciągam z kieszeni spodni szary portfel i zdaję sobie sprawę, że mam tylko złotówki. Robi mi się niedobrze. Co mam robić?! Strasznie mi głupio. Nici z idealnej postawy ułożonej dziewczyny z wyższych pięter nowojorskiego hotelu. Niby nią nie jestem, ale chciałam trochę być tak postrzeganą, na ten czas ferii. Przecież mam kartę i może ściągnie mi dwa razy więcej, ale obejdzie się bez obciachu. Wyciągam ją i wręczam kasjerowi. Ten jednak mówi, że kartą płaci się za zakupy powyżej dziesięciu dolarów. Nie mogę uwierzyć, że zapomniałam pieniędzy. Zaczynam wycofywać się i mówię, że nie zapomniałam gotówki.
           -Och, tutaj jesteś-słyszę za sobą głos.
Nie wierzę w to co widzę. Ten chłopak mnie prześladuje. Już mam się sprzeciwiać, ale kasjer już liczy jego produkty. Przez chwilę mam zamiar jak najszybciej wyjść, ale jednak wypadałoby podziękować. Och, tato, dlaczego mnie tak dobrze wychowałeś, w głowię tupię nogą. Kiedy wszystko jest już zapłacone on uśmiecha się do mnie.
           -Dziękuję-mówię obojętnie, trochę bardziej jak chciałam.-Zapomniałam z domu gotówki, a...
           -A zachciało ci się czekolady-wskazuje wolną ręką na rzeczy, które trzymam ja.
           -Tak...-mówię wolno.
Nie chciałam tego, ale wyszło na to, że wyszliśmy razem ze sklepu i teraz idziemy obok siebie chodnikiem. Przez myśl przeszło mi, aby powiedzieć nagle, że idę w inną stronę, ale jeśli mnie pamięta to byłoby dość niezręcznie. Nie chodzi o to, że mi się spodobał, bo w czapce z wiszącymi uszami i znowu tych ciemnych okularach nie wydał się specjalnie interesujący. Nie wiem jak to się stało, ale mniej więcej w połowie drogi zaczynamy swobodnie rozmawiać. Jest to taka gadka szmatka, ale nie krępuje mnie. Pomimo początkowej niechęci, teraz chłopak nawet mnie rozśmiesza. Wszystko jest sympatyczne, ale znowu nachodzi mnie ta dziwna szpiegowska myśl. Razem z nami do windy wsiada wysoki czarnoskóry mężczyzna również z zakupami. Wygląda jak klasyczny ochroniarz. Może ma on związek z tym raperem, zastanawiam się i zaczynam spoglądać co ma w torbie. Niestety nic nie widać. Zbliżyło się piętro piętnaste i chłopak opuścił windę. Uśmiechnęliśmy się niby na pożegnanie. Tuż za nim ruszył inny pasażer. Pewnie ten raper też tu mieszka, stwierdziłam i pojechałam dalej z myślą, że pewnie kiedyś się tu pojawię, aby go spotkać.

15 grudnia 2011

R o z d z i a ł 9

          Nagle budzę się. Przed moimi oczami jest duże okno. Lekko zaspana podchodzę do niego i podziwiam widok. Jakie życie jest niesamowite, stwierdzam z uśmiechem. Rozmyślam nad snem, który miałam w nocy. Mówią, że to co przyśni ci się pierwszej nocy w nowym miejscu spełnia się. Ciekawe czy podczas mojej wizyty w Nowym Jorku spełni się mój... W końcu zdecydowałam, że wypadałoby pójść coś zjeść, bo poprzedniego dnia, poza tym nieszczęsnym kisielem, nic nie jadłam. Czy mam ubrać się i dopiero wyjść, czy iść w koszuli nocnej i udawać z uśmiechem na twarzy niewyspaną i zakłopotaną? Wybieram pierwszą opcję i powoli naciągam ciemne jeggingsy, biały sweterek z baletkami oraz piaskowe emu z bordowymi getrami. Na początku jedynie uchylam drzwi i patrzę czy ktoś się przypadkiem nie kręci. Korytarz jest zupełnie pusty, więc wychodzę z większym przekonaniem. Wczoraj tata w zasadzie nie pokazał mi nic, bo Krzysztofa i jego żony nie było, a nie chciał w żaden sposób naruszyć ich prywatności. Nie mam pomysłu gdzie powinnam szukać kuchni, więc lekko szurając patrzę na obrazy wiszące na ścianach. Całe pomieszczenie jest bardzo jasne, z ciemno beżową marmurową podłogą i jaśniejszymi ścianami. Wszystko wydaje się ogromne. Minęłam jakieś dwie pary drzwi. W końcu dochodzę do ostatnich, które są pośrodku węższej strony. Otwieram je, ale od razu zamykam, bo stoi za nimi jakiś dziwny facet. Budzi się we mnie panika. Kim on jest? Co tu robi?, pytam siebie. Nagle słyszę nieznany głos. Odwracam się i przed moimi oczami widzę grubszą kobietę z białym fartuchem. Widząc moje zakłopotanie uśmiecha się do mnie, a ja ten uśmiech odwzajemniam. Pyta czy przypadkiem nie jestem głodna, a po twierdzącej odpowiedzi zabiera mnie do kuchni, która jest również bardzo duża. Cóż za zdziwienie. Gosposia, jak się domyślam, jest bardzo miła i spokojnie rozmawiamy. Niektórych słów nie za bardzo rozumiem, bo mówi z dziwnym akcentem, ale i tak jest okay i rozluźniam się.
           -I jak ci się tu podoba?-pyta.
           -Jest przyjemnie, ale właściwie nic jeszcze nie widziałam. Oczywiście poza żółtymi taksówkami na ulicach i tymi niewiarogodnymi obrazami w hallu-śmieję się nieśmiało.
            -Tak, pani Hillman lubi wydawać pieniądze...Ale jeśli się je ma to czemu nie.
Przez jakiś czas opowiadała mi jeszcze o domownikach. Z jej opowieści byłam bardzo nimi zaciekawiona. Powiedziała mi, że Krzysztof jest już w pracy, a jego żona na jakimś brunchu z przyjaciółmi. Wydają mi się tacy idealni, bogacze z Nowego Jorku. Sama nie wiem czemu, ale zawsze podobali mi się tacy ludzie. Jedząc pancake'a z truskawkami rozmyślam jak wyglądałoby moje życie, gdybym urodziła się w takim środowisku. Byłoby inaczej, ale w sumie ze swojego życia jestem no może nie zachwycona, ale jest dobrze. Clair mówi, że musi iść posprzątać, więc zaprowadza mnie do salonu, gdzie włączam telewizor i gapię się na niego przez długi czas.
Około 14 ktoś wchodzi do apartamentu. Ponieważ salon jest otwarty próbuję dostrzec kto to jest. Widzę jedynie zarys ciała. Z kobiecej sylwetki domyślam się, że to pani Hillman. Nie wiem jak mam się zachować, więc próbuję ukryć swoją obecność i ściszam telewizor. Jednak nie udaje mi się i słyszę swoje imię. Szybko podnoszę się ze skórzanej sofy i zbliżam się do miejsca pochodzenia głosu.
           -Cześć. Jestem Caroline-przedstawia mi się kobieta.
Nie jest jakaś ładna, ale ma przyjazne rysy twarzy. Ma na sobie ciemno zieloną sukienkę do kolan z ciekawym dekoltem i wysokie brązowe szpilki. Wygląda na jakieś 30 lat, bo wokół jej oczu są malutkie zmarszczki.
           -Dzień dobry-odpowiadam niepewnie, bo nie chcę wydać się niegrzeczna.
           -Jesteś tak samo grzeczna jak Andżej-śmieje się.-Spokojnie, czuj się jak u siebie-uśmiecha się.
           -Dziękuję.
           -Odpręż się-kładzie mi dłonie na ramionach.
Panuje cisza. Jednak nie jest ani trochę krępująca. Nawet mi się to podoba, bo miło czuję się w towarzystwie tej kobiety. Caroline chyba tego nie podziela, bo wydaje się być spięta i cały czas kręci stopą w szpilce. Nie mam pojęcia, co wypada teraz powiedzieć. Na pewno nie chcę się zacząć pieścić i mówić jakie to miłe, że Krzysztof „przygarnął” mojego tatę i pozwolił mi spędzić tu ferie. Patrzę na nią, wręcz się gapię. Chcę powiedzieć coś odpowiedniego, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
           -Proszę pani, a mogłaby mi pani pokazać dom?-mówię nie pewnie.
Wtedy oczy kobiety zaczynają się błyszczeć. Z wielkim uśmiechem zgadza się i podrywa z sofy. W hallu informuje mnie jak licytowała otaczające nas dzieła sztuki, a ja wcale nie udaję, że mnie to interesuje, bo czuję się jakbym była taka jak ona i podoba mi się to. Potem pokazuje mi dwie sypialnie, łazienki i na końcu trafiamy do głównej sypialni. Tu jest dopiero przepięknie. Wszystko perfekcyjne, ekscytujące, niewiarygodne... Na środku stoi ogromne łoże jak z pałacu ze złotymi zdobieniami i wyrzeźbionym zagłowiem, które ma jakieś sto pięćdziesiąt centymetrów. Moje stopy lekko łaskocze czarny dywan. Na jednej ze ścian wisi nowoczesny obraz, który chyba widziałam gdzieś w gazecie. Nawet pamiętam jaki miał tytuł ten artykuł. „Living dream”, zabawne. Caroline spokojnie o wszystkim opowiada i z uśmiechem pokazuje mi różne drobiazgi, których jest pełno na szerokiej półce. Przede wszystkim są to zdjęcia z różnych zakątków świata. Potem idziemy do jeszcze jednej łazienki, która jest również duża-co za zdziwienie. Na końcu najlepsze. Chyba zrobiła to specjalnie. Garderoba. Rząd wieszaków po prawej i lewej stronie, a nad nimi poukładane kolorami stroje sportowe. Na końcu jest szafa, którą otwiera moja towarzyszka. Za drzwiczkami są chyba setki butów. Część szpilek, obok trochę niższe, niskie i płaskie. Na dole około dziesięciu par typowo zimowych, ale również bardzo dobrych marek.
          -Ile masz par butów?-pytam.
          -Gdybym to ja wiedziała-śmieje się.
Dalej oglądam te piękności. Czuję się jak w sklepie, ale one wszystkie są jednej osoby. Niewiarygodne. Aż chciałoby się coś wziąć, tylko dotknąć. Jestem ciekawa kiedy nosi się te wszystkie buty. Chociaż pewnie taka kobieta sukcesu z Nowego Jorku ma aż za dużo takich wyjść. Już widzę siebie spacerującą po Central Parku w czarnych wysokich botkach, cieszącą się otaczającą mnie naturą w środku wielkiego miasta. Oczywiście nie idę sama. Obok mnie jest Michał, który nadal nie jest elegancki, ale wygląda niezwykle schludnie. Zaczynam za nim znowu tęsknić i ponownie przychodzą te wyrzuty sumienia. Przepraszam go w myślach, ale postanawiam trochę się rozluźnić i na razie cieszyć tym co mam w tej chwili. Caroline przygląda mi się badawczo. Chyba widać po mnie wszystko to co mam wewnątrz. Nagle dochodzi do mnie, że ona wszystko wie. Wie o szpitalu i pewnie Michale. Co robić, co robić? Głupio mi, dziwnie. Co na to powiedzieć? Pustka... Moje ciało jest puste, a ja tylko unoszę się nad nim.
           -Victoria-mówi z amerykańskim akcentem, który mi się podoba-Andżej mówił mi o tym co ostatnio się stało. Bardzo mi przykro z powodu twojego chłopaka i tego wypadku. Mam nadzieję, że tutaj trochę o tym wszystkim zapomnisz. Nie zrozum mnie źle, ale wszyscy chcemy dla ciebie jak najlepiej.
Nie dotyka mnie to ani nie jest mi przykro. Ona jest naprawdę miła i wierzę jej.
           -Dziękuję-mówię cicho.
Teraz przytula mnie i robi mi się ciepło. Kiedy już tego nie robi na jej twarzy widzę uśmiech.
           -Może chciałabyś zobaczyć teraz coś więcej? Pogoda nie jest za dobra, ale samochodowa wycieczka nie jest zła, prawda?
Dziesięć minut później jesteśmy już w czarnym Mercedesie. Objeżdżamy okolicę. Pierwszy raz widzę Manhattan. Nie umiem go nawet opisać. Chyba za dużo się dziś zdarzyło, a jeszcze nie ma 17. To była bardzo szybka wycieczka i już jesteśmy z powrotem. Ona idzie od razu na górę, a ja idę kupić sobie coś w restauracyjnym barku. Gorąca czekolada kosztuje trzy razy więcej jak w drogiej restauracji w Polsce, ale Caroline powiedziała mi, że mają tam własny rachunek i mam na niego brać wszystko co chcę. Oczywiście nie chcę naciągać ich na wielkie rzeczy, ale czekolada będzie chyba okay. Po wypiciu idę w kierunku windy. Wsiadam spokojnie. Nagle do windy wbiegają jeszcze dwie osoby. Jest to dla mnie trochę dziwne, bo nie widziałam w tym budynku jeszcze nikogo w biegu. Wszyscy, nawet śpiesząc się wyglądają bardzo spokojnie. Z zaciekawieniem patrzę na nich. Jeden z nich to nastolatek, chyba w moim wieku, może trochę starszy. Ma ciemną naciąganą czapkę i ciemne okulary. Od razu zgaduję, że to jakiś szpaner, bo kto normalny chodzi w zimie w okularach przeciwsłonecznych. Utrzymuję powagę i przyciskam przycisk z moim piętrem.
           -Wysoko-uśmiecha się do mnie chłopak i przyciska piętnastkę.
           -Tak-odpowiadam spokojnie.
           -Chyba trafiła nam się nowojorska dama-mówi dziwnym głosem ten drugi.
Robi mi się średnio miło. Nie chcę się wdawać w rozmowę z tymi chłopakami i modlę się, aby wreszcie wysiedli. Na szczęście winda jest szybka i już ich nie ma. Uff.


29 listopada 2011

₪₪₪uMIar₪₪₪

Witajcie:) Strasznie przepraszam Was za nie umieszczanie nowych rozdziałów. Moje życie jeszcze się nie poukładało i nie pracuję systematycznie ze szkołą. Wiem, że muszę znaleźć jakiś złoty środek pomiędzy nauką, odrabianiem lekcji, czytaniem, surfowaniem w internecie, oglądaniem filmów i pisaniem oczywiście. Obiecuję, że postaram się umieścić nowy rozdział jak najszybciej, bo nie chcę Was zawieść. Już bardzo niedługo akcja się rozwinie i będzie już szło z górki.
kisses,
J.

12 listopada 2011

R o z d z i a ł 8

          Jest luty 2010 i właśnie lecę do Nowego Jorku. Boże, jak ja się cieszę. Jak to się stało? Tata nagle zaprosił mnie do siebie, a właściwie do Krzyśka. Jaram się jak małe dziecko. To Ameryka, miejsce tak odległe, wspaniałe, niezwykłe... Po obejrzeniu całej masy filmów dla nastolatek w głowie mam masę historii, które mogą się tam wydarzyć. Jestem tylko ciekawa czy tata da mi dużo wolności i swobody, aby mogło się to wypełnić. Na początku muszę jednak tam dolecieć. Jestem prawie na samym ogonie samolotu i wszystko się tu trzęsie. Chwilę temu miałam przesiadkę i nareszcie nie martwię się, że nie będę wiedziała do jakiego terminalu mam się udać. Na szczęście na lotnisku we Frankfurcie była cała masa miłych osób, które mogłam wypytać o wszystko. Jak ja wytrzymam tę podróż? Jeszcze prawie dziesięć godzin, a ja nie mam już co z sobą robić. Przez trochę czytałam, ale literki zaczęły się rozmazywać i przestałam. W końcu zdecydowałam, że przejdę się do łazienki. Próbowałam iść jak baletnica, bo korytarzyk między siedzeniami był bardzo wąski. Za łazienką była wyższa klasa, której przez chwilę przyglądałam się z zamyśleniem. Nagle ktoś zaczepił mnie od tyłu.
-Słucham?-powiedziałam spokojnie odwracając się.
Za swoimi plecami zobaczyłam zniewalającego chłopaka. Tak na oko był starszy ode mnie, miał jakieś osiemnaście lat. Zapatrzyłam się na niego. Jaki on był przystojny. Doszło do mnie, że lekko rozchyliłam usta, więc szybko przybrałam pogodny uśmiech. Nie wiem czy mi się to udało, bo ten zrobił tylko dziwny grymas i powiedziawszy po angielsku, że chce tylko przejść, oddalił się. Był podobny do Michała. Powróciwszy na swoje miejsce zaczęłam o nim intensywnie myśleć. Przed samym odlotem zadzwoniłam ostatni raz do jego mamy i spytałam co z nim. Kobieta powiedziała, że wciąż jest bez zmian. Nie wiedziałam czy dobrze robię wybierając się na wakacje w czasie, gdy mój chłopak leży w śpiączce, ale coś między nami się zmieniło. Po całym wypadku myślałam o wszystkim bardzo długo z czego nic niby nie wynikło, ale nagle wiele rzeczy straciło dla mnie znaczenie. Podróż do Stanów miała był dla mnie oddechem, chwilą spokoju od problemów, których w ostatnim czasie miałam za wiele, jak na dziewczynę taką jak ja. Wciąż zastanawiam się czy doktor Kasia powiedziała tacie o aferze z wymiotowaniem. Okazało się bowiem, że jakaś pielęgniarka słyszała co robię i wieść rozniosła się po całym szpitalu. Tym sposobem stałam się dla nich wszystkich dziewczyną z zaburzeniami odżywiania. A to wielka bzdura, bo przecież to był tylko jeden raz i nie zrobiłam tego z takiego powodu. Ubóstwiam zabawę w głuchy telefon dorosłych. Kolejne godziny lotu mijają strasznie szybko. Trochę przysypiam, a potem czuję tylko dziwny kierunek lotu i już wszyscy pasażerowie biją brawa dla pilota, a ja jestem na innym kontynencie. Idę szerokim rękawem przypiętym do gmachu lotniska. Wszyscy wokół śpieszą się, a ja jakbym po prostu powoli szła zatrzymana na video. Nie miałam pojęcia, że to był tylko początek. Nagle znalazłam się w ulu. Lotnisko Kennedyego jest chyba jednym z najbardziej zatłoczonych miejsc. Tysiące ludzi, z których każdy gdzieś się śpieszy. Z jednej strony idzie kilku biznesmenów z teczkami i małymi czarnymi walizkami na kółkach. Nie wiem czy wszyscy jakoś umówili się, że mają wyglądać identycznie. To trochę tak jak z bliźniakami, którzy mieszkają niedaleko mnie. Jeśli jest się dziećmi to ubieranie się identycznie jest takie zabawne i fajne, że nie mam nic przeciwko, ale kiedy chodzi już o facetów po pięćdziesiątce... staje się to głupie. Jestem ciekawa czy mama im kupuje te jednakowe oliwkowe sweterki w serek. Z innej widzę matkę z dziećmi. Ciągnie biedaki na czymś w rodzaju smyczy, ale widać, że poczciwa z niej kobieta, ma jakąś taką miłość w oczach. Jest bardzo zdenerwowana, zgaduję, że stresuje się lotem. Ciekawa jestem czy moja mama też zachowywałaby się podobnie. Może machałaby szybko rękoma przywołując mnie do porządku, bo po raz kolejny szłabym do toalety. Nie, stop! Nie mogę myśleć o mamie w takich chwilach, gdy jestem w jakiś sposób zajęta. Teraz muszę skupić się na czymś innym. Podchodzę do kilku stolików ustawionych przed kawiarnią i zajmuję jedno z miejsc. Obok widzę kilku Azjatów z aparatami. Szalone chińczyki, myślę, są zabawni fotografując każdą rzecz na swojej drodze. Pamiętam jak będąc pod Pałacem Kultury i Nauki widziałam jak kilkanaście osób wysiada z autokaru i ustawieni w kolejkę robi zdjęcia budynku. Fotografię musiały wyjść okropnie, bo na każdym było co najmniej trzech innych fotografujących. Nagle dzwoni mój telefon.
           -Cześć tato-mówię radośnie do słuchawki.
           -Jak dobrze, że już jesteś-słyszę jak wypuszcza powietrze z ust-Zaraz będę na lotnisku, bo jestem w taksówce. Czekaj na mnie przed zachodnim wejściem i nie rozmawiaj z nikim, bo nie wiesz kto może się tam kręcić.
           -Dobrze, dobrze-mówię lekko zażenowana, ale bardzo się cieszę, że zaraz zobaczę tatę.
Ponownie idę w tłumie ludzi. W końcu jestem w wyznaczonym miejscu. Widziałam na filmach, że tak to wygląda, ale cała masa żółtych taksówek pędzących w przeróżne strony, których kierowcy lubią używać klaksonów robi na mnie ogromne wrażenie. Czując zmęczenie siadam na swojej różowej walizce, której zgubienia w czasie podróży bałam się, ale czegoś tak świecącego nie da rady przeoczyć. Rozglądam się to w prawo, to w lewo. Jest. Czuję wielkie ciepło w okolicy klatki piersiowej. Krzycząc rzucam mu się na szyję. Chyba jeszcze nigdy tak się nie czułam. Wszystko do mnie dochodzi.
           -Strasznie za tobą tęskniłam-mówię wtulona w niego.
           -Ja też, Wiktorio.
Jadąc rozglądam się przez okna taksówki. Jadę żółtą taksówką przez Nowy Jork, uświadamiam sobie. Tata cały czas opisuje wszystko na co się patrzę. Jestem okropnie podekscytowana. Chwilę potem zatrzymujemy się pod wielkim pięknym budynkiem. Zupełnie nie znam się na stylach architektury, ale wygląda niesamowicie elegancko. Patrzę pytająco na tatę, a ten tylko macha potwierdzająco głową.
           -Czy tu mieszka Krzysztof?-pytam się półgłosem jakby ktoś mnie podsłuchiwał.
           -Na przedostatnim piętrze-odpowiada i klepie mnie po plecach dodając odwagi.
Przed wejściem jest dużo miejsca z donicami. Potem szybko przebieram nogami po kilku schodkach. Przy wielkich drzwiach tatę wita odźwierny w słusznym wieku ubrany w ciemno zielony strój. Teraz przechodzimy przez sam środek hallu, po którym kręci się trochę ludzi w uniformach i trochę elegancko ubranych ludzi. Nagle moje ubrania z polskich sieciówek robią się brzydkie i czuję się jakbym przyszła prosto ze slumsów. Chcąc zakryć chwile wcześniej zachwycające falbanki zakrywam delikatnie rękoma bluzkę, która teraz wygląda dla mnie jakby była po prostu porwana. Rozglądam się jak głupia. Moją uwagę przyciągają żyrandole, ozdobne stoliki z bukietami, ciężkie zasłony w kolorze wina. Czuję się taka mała przy tym całym przepychu.
           -Skarbie, co się dzieje?-pyta mnie lekko zaniepokojony ojciec.
           -Nic mi nie jest. Po prostu nie, tutaj faktycznie wszystko jest większe-odpowiadam cały czas zagapiona.
Tata przez chwilę chichocze lekko histerycznie, a potem opowiada mi o wszystkim. Tłumaczy mi, że jest to hotel z wielką masą pokoi i kilkoma apartamentami na ostatnich piętrach. Machając głową z lekkim zażenowaniem informuje mnie, że za noc w najmniejszym z pokoi, który i tak jest dość spory płaci się porządną sumę z kilkoma dobrymi zerami. Szczerze nie wierzę, ale w sumie tak samo nie mogę pojąć tego, że jestem teraz w wielkiej metropolii po drugiej stronie oceanu. Do windy wsiadamy ze starszą kobietą trzymającą w rękach małego pieska. Nawet ten pies wygląda lepiej ode mnie, straszne. Próbuję jakoś zwrócić na siebie jego uwagę, ale ten nawet nie drgnie. Lekko mnie to złości, bo nawet głupi kundel ma mnie gdzieś. Teatralnie wypuściłam z ust powietrze, co wzbudziło jakąś uwagę staruszki. Niestety nie zrozumiałam jej dziwnego akcentu, jaka szkoda. Na szczęście wysiadła na dziewiątym piętrze. Resztę windowej podróży tata mówi mi żebym się niczym tu nie przejmowała, bo ogólnie jest tu przyjemnie. Poleca też abym nie zwracała większej uwagi na ludzi, bo ci tutaj mieszkający nie przepadają za tym. Kiedy dojeżdżamy do dwudziestego trzeciego piętra daje ostatnią radę-nie przestrasz się. Jego głos jest jakiś poważny, więc nie mam pojęcia o co chodzi. Drzwi widny rozsuwają się. Robię duży krok gapiąc się na podłogę. W końcu podnoszę wzrok i chwytam wszystko jako całość.
           -O mój Boże...-mówię chyba niechcący na głos.

30 października 2011

P r o l o g 2

          Teraz zaczyna się dla mnie coś nowego. Czego się spodziewać? Chyba pierwszy raz nie mam pojęcia. Czas zawsze biegł mi normalnie, dzień miał dwadzieścia cztery godziny, tydzień siedem dni, miesiąc trzydzieści lub trzydzieści jeden dni itd. Teraz maszyna ruszyła, pręży się, a dym tylko bucha i bucha jakby lokomotywa dopiero się pobudzała by w końcu jechać z ogromną szybkością. Właśnie nią jadę, za oknem nie ma nic, nawet ciemności. Jasnością tej pustki też nie nazwę. Pierwszy raz jestem w podróży, której celu widząc drogę, nie mogę rozpoznać. Wczoraj wieczorem skończyłam czytać „Jedenaści minut” autorstwa Paula Coelho. Stamtąd wyrwał do mnie cytat. Niby błahy lecz głęboki. Szczerze mówiąc zupełnie siebie teraz nie poznaję. Cały czas jestem Wiktorią, stale poprawiającą włosy lecące na twarz i przyklejające się do różowego błyszczyka MAC. Ale co dalej? Nie wiem. Zawsze miałam świadomość, że z myśleniem jest u mnie różnie, ale teraz nie mam pomysłu na następny dzień. Coś się chyba skończyło. Właściwie tę drogę rozpoczął nagły wyjazd taty. Nie będąc tego świadomą pomału kroczyłam do swojej obecnej sytuacji. Kiedy i jak stałam się imprezowiczką z narkomanami, wymiotującą anorektyczką i dziewczyną kogoś takiego jak On. Dziwne jest to, że nie widzę w żadnej z tych rzeczy niczego złego. Naprawdę. Tak po prostu się dzieje i nic z tym nie zrobię.
"Życie potrafi być skąpe: mijają dni, tygodnie, miesiące, lata i nic się nie wydarza. A potem uchylamy jakieś drzwi (...) i nagle przez szczelinę wdziera się istna lawina. W jednej chwili nie mamy nic, a już w następnej aż tyle, że trudno sobie z tym poradzić."


23 października 2011

R o z d z i a ł 7

          Wiktoria przeżyła lekkie załamanie. Popołudniu mogła już wrócić do domu i w sumie cieszyła się, ale jednak myśli o Michale nie dawały jej spokoju. Znowu pytała siebie co takiego zrobiła, co sprawiło tyle nieszczęść jej bliskim. Już nie pierwszy raz czuła się jak jakiś zły omen. Babcia postanowiła zostać u nich na tę noc, aby upewnić się, że dziewczyna dobrze się już czuje. Wiki niby to nie przeszkadzało, ale ta kobieta lubiła wiedzieć o wszystkim i kontrolować innych. W sumie co kilkanaście minut przychodziła do pokoju nastolatki by sprawdzić co obecnie robi. Tym sposobem ona w ogóle nie mogła się skupić i któryś już raz próbowała czytać tą samą stronę nowo zakupionej książki. Chciała zatracić się w atramentowej historii by choć na chwilę nie myśleć o tych wszystkich niefortunnych wydarzeniach. Jak na złość były tam powyolbrzymiane nieistotne problemy. Czym w stosunku do śmierci i choroby jest jakieś niefortunne zauroczenie w jakimś nieosiągalnym chłopaku? Niczym, odpowiedziała sobie.
          W niemal czarodziejski świat literatury zaczęła wchodzić mniej więcej na początku gimnazjum. Wcześniej te wszystkie pozapisywane strony były dla niej tylko stratą czasu, bo przecież fajne książki zawsze miały jakąś filmową adaptację, która zajmowała dwie godziny, a nie jak książka kilka razy dłużej. Później jednak stała się rzecz niezwykła. Zaczęło się od jednej książki, którą dostała od babci na święta. Miała fatalną fabułkę i na okładce napis „tylko dla dziewczyn”. Przedarcie się przez te trzysta stron miało jednak duże znaczenie. Z dnia na dzień czytanie coraz bardziej ją pociągało. W domu mogła czytać non stop. Były one wręcz pożerane. Na początku ukierunkowała się na bardziej kobiecą literaturę, ale stopniowo poszerzała horyzonty. Do kupek na biurku dochodziły horrory, kryminały i biografię. Dziewczyna nigdy nie sądziła, że druk ma taką moc. W jednej chwili była pośrodku starego Londynu, którego ulicami przechadzał się Dracula Stockera, a chwilę później siedziała na Manhattanie w towarzystwie Chucka Bassa. Różnorodność była ogromna. Takie podróże w inny świat urozmaicały jej już całe wieczory i weekendowe poranki. Niezwykle odpowiadało jej też to, że zamykając książkę była już poza wszystkim. Właściwie miała w głowie zaledwie kilka scen i było to jak sen, którego nie pamięta się już rano. Człowiek pamięta, że śnił, coś podobało mu się lub nie, ale nie może sobie nic przypomnieć. Jednak w chwili, kiedy powracała do lektury wszystko na nowo stawało się takie żywe. Świat miał prawdziwe barwy, a po jego ulicach podążali ludzie. Och tak, stała się molem książkowym, co część jej znajomych dziwnie rozumiała. Oni jeszcze tego nie odkryli, mówiła do siebie kiedy ktoś dziwnie patrzył się na jej zaczytaną postać idącą do szkoły.
          Teraz nawet miła lektura w tym nie pomagała. Chciała znaleźć się jak najbliżej swojego chłopaka, który przecież był w bardzo ciężkiej sytuacji. Nie miała bladego pojęcia jak może się czuć. Kiedyś czytała, że ludzie będący w niektórych typach śpiączek są w pełni świadomi i słyszą ludzi. Myśląc, że ktoś może tak po prostu leżeć jak... trup i wiedzieć co się wokół dzieje nie będąc w stanie nic zrobić była już sama w sobie okropna, ale gdy dodała do tego, że tą osobą jest ktoś tak jej bliski...Straszne. Już w pierwszej chwili chciała do niego jechać, ale dziadkowie i Paweł zabronili jej tego. Chciała im się stawiać, bo przecież Michał nic jej nie zrobił, a ta cała tabletka była przecież tej psychicznej dziewczyny. Jednak wiedziała, że nic nie wskóra i poddała się już na starcie. Stwierdziła, że musi jednak jakoś skontaktować się z jego rodzicami by dowiedzieć się czegokolwiek. Nie miała jednak numeru. Paweł jeszcze nie wrócił do domu ze szkoły, więc jakby nigdy nic poszła do jego pokoju i dorwała się do jego laptopa. Znała hasło, więc bez problemu zalogowała się do systemu. Szybko przeszukała foldery w sekcji „Dokumenty” i już przed oczami miała spis telefonów z jego komórki. Był bardzo przezorną osobą i wszystko zapisywał w kilku kopiach na wypadek jakby coś się zepsuło lub zgubiło. Kwestią czasu było dotarcie do telefonu mamy Michała. Z telefonem w ręku zaczęła wszystko zamykać by brat nic nie zauważył.
           -Halo?-Usłyszała lekko zaspany głos w słuchawce.
           -Dzień dobry, tutaj Wiktoria...
Rozmowa była dziesięć razy dziwniejsza niż się spodziewała. Po głosie kobiety słychać było, że nie jest w najlepszym stanie. Było to wielką odmianą, bo zawsze była taka zdecydowana z głową wysoko podniesioną i pewnym uśmiechem. Teraz była smutna, przybita i zmęczona. Rozmawiały jakieś dwadzieścia minut o stanie zdrowia Miśka. Podobno miał się dobrze, ale nikt nie mógł przewidzieć kiedy z tego wyjdzie. Kobieta w pewnej chwili spytała co słychać u dziewczyny, ale Wiktoria nie miała ochoty wszystkiego opowiadać. Myśląc, że zdoła wyrwać się z domu lub ze szkoły, do której miała pójść już w piątek zaproponowała, że odwiedzi Michała. Jego mama powiedziała, że żadne odwiedziny nie wchodzą w grę. Z jednej strony posmutniała, ale z drugiej ucieszyła się, że nie będzie musiała kombinować planu ucieczki. Po skończonej rozmowie dziewczyna czuła się odrobinę lepiej, ale i tak była osowiała.

          -Pana córka ma zaburzenia odżywiania-Andrzej usłyszał w słuchawce głos młodej lekarki.
Te słowa dudniły w jego głowie jak wielkie, kościelne dzwony.
           -Przecież to niemożliwe-powiedział pewnie.
Lekarka jednak miała co innego do powiedzenia. W szpitalu Wiktoria miała zrobione te wszystkie badania i wyniki kilku z nich wskazywały na to, że coś złego dzieje się z jej organizmem. Kobieta mówiła, że w ciele nastolatki brak odpowiednich witamin i minerałów, co dokładnie wskazuje na anoreksję. Na to ostatnie słowo mężczyźnie zrobiło się jakoś dziwnie. To choroba dotykana przez dziewczyny z problemami, które mają jakieś lęki przed jedzeniem. Wiktoria natomiast jadła. Zawsze powtarzała mu czego to ona nie jadła w szkole i jaka to ona jest napchana. Lekarz powiedziała, że to bardzo częste i wszystko wskazuje na to, że tak naprawdę wtedy nie jadała. Andrzej nie mógł sobie tego wyobrazić, jak każdy facet nie mógł pojąć, że można nie jeść. Przecież trzeba to robić, aby żyć, to takie oczywiste. Gdy tylko usłyszał, że choć na kilka dni powinna pójść do szpitala psychiatrycznego, by sprawdzić jak głębokie zmiany zaszły w jej psychice, mężczyzna przerwał. Nie mógł pozwolić ludziom zamknąć jego córkę w psychiatryku. Ona jest taka delikatna, taka niewinna, taka drobna. Na to ostatnie wzdrygnął się. Dodatkowo w głowie cały czas miał te czterdzieści dwa kilogramy, które podobno ważyła Wiktoria. Nie wierzył w to. W jednej chwili nieelegancko rozłączył się i zaczął zastanawiać się co musi w takiej sytuacji zrobić. Myślał i myślał. Następnego dnia uzmysłowił sobie, że nie może zamykać się na opiekę zdrowotną i zadzwonił do tej samej lekarki. Kobieta miała spokój w głowie i pomału wszystko mu tłumaczyła. Po półtorej godziny doszli do porozumienia. Na jeden dzień Wiktoria miała udać się do kliniki bez żadnych oznaczeń, których mogła się przestraszyć.
Po kilku dniach Andrzej otrzymał telefon. Kobieta tym razem wszystko mu opowiedziała o jego córce i poradziła, że na pewien czas musi zostać oderwana od wszystkiego. Najlepszym na to okresem miały być ferie zimowe. Dziewczyna musiała zapomnieć o wszystkim i odpocząć. W tym czasie ojciec miał dokładnie kontrolować to co je i jak się zachowuje.
           -Czy pani doktor uważa, że ona z tego wyjdzie? Wie pani, ja nie miałem bladego pojęcia co się z nią dzieje. Była taka normalna. Co jakiś czas wpadały do nas jej koleżanki. Miała nawet chłopaka.
           -Niech się pan niczego nie obawia. Myślałam, że to znacznie bardziej poważne. Teraz jestem niemal pewna, że pod wpływem jakiegoś dziwnego dążenia do niezdrowo chudej sylwetki zatraciła się w tym. Może spowodowało to jej towarzystwo ze szkoły baletowej. Tam bardzo często zdarzają się takie rzeczy, bo baletnica „musi” być chuda. Co do jej chłopaka. Mówiła o tym psychologowi. Podobno on też na to wpłynął. Nie tymi słowami oczywiście, ale w jakiś sposób przekazała nam ona informację, że wmawiał jej, że jest otyła.
           -Jak to otyła? To przecież niedorzeczne.
           -Zgadza się, ale i tak się zdarza. Chłopcy potrafią być okrutni. Dlatego też, aby zapobiec temu, co mogłoby być następstwem życia w takim toksycznym środowisku najlepszy będzie wyjazd. Pomyślałam również, że najlepiej byłoby gdyby Wiktoria przyjechała do pana. Bardzo tęskni za panem i to by pomogło.
           -Nie jestem w najlepszej sytuacji na odwiedziny...
           -Jednak to by bardzo pomogło.
Na te słowa Andrzej nie mógł już nic powiedzieć. Jeżeli to miało jej pomóc musiał to zrobić. Już następnego dnia zapytał Krzyśka czy nie będzie miał nic przeciwko temu. Na całe szczęście nie miał. Później pozostało już tylko poinformować Pawła. Powiedział mu wszystko. Początkowo syn zaproponował, że też mógłby odwołać swoje plany i przyjechać z Wiktorią. Andrzej nie chciał jednak wykorzystywać go, bo doskonale wiedział, że chce pojechać na ten wyjazd z drużyną. Po pewnym czasie wyjaśnili sobie wszystko, sprawa była jasna i temat skończony.
 KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

16 października 2011

R o z d z i a ł 6

          Następnego dnia dziewczyna czuła się już o niebo lepiej. Z samego rana odwiedził ją lekarz. Był z niego naprawdę fajny facet, a do tego całkiem przystojny. Należał do tych ludzi, którzy potrafią opowiedzieć całe swoje życie w zaledwie kilkadziesiąt minut. Już dawno mózg Wiktorii nie zderzył się z taką liczbą informacji. Zdało jej się, że wie chyba o nim już więcej niż o własnym ojcu. A jeśli porównywać by to z wiedzą o matce... Zdecydowanie porządne kilka razy. Po pewnym czasie dr Herański został wezwany do jakiegoś nagłego wypadku i nie było już czasu na pogaduchy. Nastolatka nie musiała jednak długo czekać, bo zaraz przyszła babcia ze słoikami wałówki. Słyszała, że bardzo możliwy będzie wilczy apetyt, ale nie zdawała sobie sprawy, że właściwie od tak zje trzy wielkie gołąbki. Jadła, jadła i nie mogła w ogóle przestać. W porównaniu z tym co zazwyczaj zjadała w ciągu całego dnia była to przeogromna ilość. Ani chwili nie poświęciła na liczeniu kilokalorii, które od pewnego czasu „nawiedzały” ją bardzo często. Chwilę zagapiła się na amarantową bransoletkę oplatającą nadgarstek. Zawieszka-motylek spokojnie chwiała się i bujała na wszystkie strony. Nie, dziś jakby cię nie było, powiedziała w myślach i poprosiła babcię, aby pomogła jej zdjąć rzemyk. Inaczej zrobiłaby to sama, ale wenflon bardzo ograniczał. Po skończeniu posiłku zaczęła prowadzić swobodną rozmowę z babcią. Właściwie rozmawiały o niczym. Kobieta musiała jednak wracać już do domu, bo coś już stękał do telefonu, że on również ma żołądek, który jest pusty. Dziewczynę chwyciła melancholia. Na zewnątrz ziemię pokrywała warstwa świeżego puchu, którą duże spadające płatki śniegu cały czas pogrubiały. Dziewczyna, która leżała na sąsiednim łóżku była sporo od niej młodsza, a do tego rzadko leżała na sali, bo była po wypadku samochodowym, który nie był groźny, ale wszystkie prześwietlenia trzeba było zrobić. Wiktoria spędziła leżąc resztę popołudnia. Wczesnym wieczorem nie wiadomo skąd pojawiła się ciocia Helena. W całym pomieszczeniu można było już poczuć jej duszące perfumy. Przez głowę Wiki przeszła myśl, że tak ostro pachnących ludzi nie powinni chyba wpuszczać do szpitala, który powinien być przecież w miarę sterylny.
          -Cześć, cześć-powiedziała szybko i pocałowała dziewczynę w środek czoła.-Słyszałam, że jakiś chłopak cię zgwałcił. Jak się czujesz?
Nastąpiła chwila zastanowienia. Paweł powiedział przecież, że nikt jej nie zgwałcił, bo wspólnie uświadomili sobie, że tabletkę wypiła razem z napojem, który dała jej Lila, która tak naprawdę nazywała się Luiza, była ostro walnięta i brata wcale nie zdziwił jej gest. Ale co jeśli było inaczej? Jeżeli ktoś naprawdę zrobił jej coś złego, a ona nic nie pamięta, denerwowała się. Przecież dziadkowie mogli tak samo powiedzieć lekarzowi, żeby nic jej nie mówił.
           -Język straciłaś?-rzuciła ciotka.-Zresztą nie wyglądasz źle. A może powiesz mi kiedy przyjdzie do ciebie lekarz?
           -A która jest godzina?
           -Dwadzieścia po 18.
           -Zaraz powinien być.
Nie minęło pięć minut i pan doktor przyszedł do sali. Był ubrany w ciemny garnitur, bo Wiktoria była już jego jedyną pacjentką na dziś. Ciocia w dziwny sposób zaczęła się do niego wdzięczyć. O Boże, tylko nie to, Wiki pomyślała. Przez następne pięć minut biedny doktor był wręcz napastowany przez tę dziwną kobietę. Ruszała tułowiem w bardzo nienaturalny sposób i pytała o jakieś głupoty dotyczące stanu zdrowia dziewczyny. Ta w myślach błagała by któreś z nich nareszcie sobie poszło, bo wtedy lekarz miałby spokój. W końcu wyszedł. Teraz zaczął się jeszcze większy koszmar, tym razem dla nastolatki. Ciotka nie skąpiła pytań i masy uwag na temat „uroczego pana doktorka”.
           -Żonaty?-spytała kobieta.
           -Tak, od pięciu lat.
           -Dzieciaty?
           -Dwuletni syn.
Ten dziwny wywiad nie miał końca. Poranne rozmowy z „panem uroczym” na coś się przydały, stwierdziła. Na szczęście ciotka stwierdziła, że już na nią czas, bo ma jeszcze plany. Ciekawe jakie...
Nadchodziła noc. Samotność. Nie wiadomo czemu musiała zostać w szpitalu na następną noc. Pielęgniarki mówiły, że po prostu przy okazji zrobią jej wszystkie badania, na które zazwyczaj nie ma czasu itp. Takie chwile są jakieś przytłaczające. Była już 23, światła zgaszone. W tle słychać jedynie oddech dziewczynki z sąsiedniego łóżka. Sen jakoś nie przychodził, a brzuch czuł się przepełniony. Mdły zamach tylko pomógł nadchodzącej fali nudności. Łyk śliny i od razu następny. Musiała pójść do łazienki. Powoli wsunęła dziwne, tanie kapcie i biały szlafrok, który poprzedniego dnia przywiózł jej Chris. Delikatnie nacisnęła klamkę i ostrożnie uchyliła drzwi. Na korytarzu świeciła się brzęcząca świetlówka. Nikogo nie widziała, więc już spokojniejsza poszła do pomieszczenia z okręgiem na drzwiach. Zapach był nieprzyjemny, mieszanka moczu i płynu do mycia o zamachu zielonego jabłuszka. Osunęła się na podłogę i stało się.

Dni bez Hope w domu były dziwne. Paweł był już zupełnie sam i nie miał na nic ochoty. Najgorsze było jednak dopiero przed nim. Od razu po szkole pojechał zobaczyć co słychać u siostry. Wyglądała już znacznie lepiej. Tak normalnie, bez podkrążonych oczu i innych. Miał dla niej niespodziankę. Po usłyszeniu w skrócie historii z poprzedniego dnia wyjął z plecaka laptopa. Trzy kliknięcia i już na ekranie pojawił się ojciec.
           -Cześć tato!-rzuciła radośnie dziewczyna.-O rany, zmieniłeś się chyba ostatnio.
Tata uśmiechnął się delikatnie i widać było takie iskierki szczęścia w jego oczach.
Kiedy Paweł powiedział mu wszystko od razu po „wypadku” Wiktorii rodzic był w strasznym nastroju. Chłopak przepraszał go, że nie dopilnował siostry, ale ten nie był zły, bo wiedział, że to nie była wina syna. Takie rzeczy niestety się teraz zdarzają, powiedział wtedy. W międzyczasie wyjawił on również wszystko o Michale, tym z pozoru „miłym chłopaku”. Ojciec był prawdziwie wstrząśnięty i dziesiątki razy powtarzał, że już nigdy nie wpuści go do swojego domu.
           -Może nie będziesz miał już okazji-odrzekł Paweł.
           -Ja naprawdę wrócę do Polski-powiedział ojciec i zaczął przeczesywać sobie włosy dłonią.
           -Nie w tym rzecz.
           -Coś się stało?
           -Dał sobie ten tzw. „złoty strzał”-rzucił chłopak pochylając głowę, bo już widział mieszankę emocji na twarzy rozmówcy.
           -Ale przecież widziałeś go jak zabierałeś stamtąd Wiktorię. Wtedy żył.
           -Nadal żyje. Kiedy chciałem go ochrzanić za wszystko jego matka mi wszystko powiedziała. Jakoś popołudniu przesadził i doszło do niedotlenienia mózgu. Wszystko dziwnie się poukładało i jest cały czas nieprzytomny. Lekarze mówią, że może już nigdy nie być taki jak dawniej, normalny.
           -Czy ona o tym wie?
           -Dzisiaj już nic do niej nie dochodziło, ale nie dam rady z nią o nim porozmawiać.
           -Będziesz musiał to zrobić. Mimo wszystko nie możemy tego przed nią ukrywać.
           -Wiem, ale nie potrafię.
           -Weź się w kupę i to zrób. Jutro możesz dać jej jeszcze trochę odpocząć, ale we wtorek już musisz.
           -Dobrze.
           -A jak w szkole?-tata uśmiechnął się.
           -To bardzo dziwne pytanie w tej sytuacji.-stwierdził chłopak.
           -Prawda. Muszę już iść z tego Skype, ale jutro jakoś się zbierzemy jeszcze.
           -Trzymaj się tam tato.
           -Oczywiście-powiedział i rozłączył się.
Paweł cały poniedziałek myślał o tym co może właściwie powiedzieć Hope. „Twój chłopak, ten ch*j, przedawkował i będzie do końca życia warzywem”chyba nie byłoby najodpowiedniejsze. No ale cóż, coś trzeba było wymyślić.
Teraz rozmowa między tatą, a Wiki już się kończyła i trzeba było ujawnić wszystkie sekrety. To już czas.
          -Wiktoria, muszę ci coś jeszcze powiedzieć...-zaczął.

6 października 2011

R o z d z i a ł 5

          Wiktoria jadąc w kierunku pętli autobusowej nie myślała za wiele. Przekładając nogę na nogę wyglądała przez okno i podziwiała spadające płatki śniegu, które tak uroczo błyszczały podświetlane światłami na przejściach, latarniami i całym miastem. Był już luty. Och, jak ta zima szybko się rozkręciła, myślała odczuwając lekkie dreszcze spowodowane prawie dwudziestostopniowym mrozem. W końcu autobus zatrzymał się i przetarłszy zaparowaną, przybrudzoną szybę zobaczyła sznur z autobusów. To już tu, stwierdziła, wyszła z pojazdu i zaczęła rozglądać się za Michałem. Było już bardzo ciemno, a wokół tylko jakiś dwóch mężczyzn z papierosami. Szczerze nie cierpiała takich chwil. Ciemno, zimno i do domu daleko, jak zawsze powtarzała jej babcia opisując stare przygody. Aby ogrzać chude nogi zaczęła tupać.
          -Hej-usłyszała za sobą zachrypnięty głos.
          -Nareszcie. Myślałam, że się już nie doczekam-powiedziała z uśmiechem i cmoknęła chłopaka w usta.
Z Miśkiem była już spokojniejsza. Usiedli na przystanku i czekali. Myślała, że nie będzie mieć to już końca. Jednak nareszcie pojazd nadjechał i po odstaniu dodatkowych dziesięciu minut odjechał. Nie można powiedzieć, że podróż trwała krótko, ale było przynajmniej cieplej, bo usiedli na końcu, tuż obok silnika. Pół godziny później szli piechotą między niedużymi osiedlami z domami jednorodzinnymi i „bliźniakami”. Nie mogła uwierzyć jak można mieszkać na takim „zadupiu” bez drogi i w ogóle wszystkiego. Modliła się już w myślach, żeby kolejny dom był ich miejscem docelowym. W końcu usłyszała jakąś muzykę.
           -Uff.-szepnęła, myśląc, że zrobiła to w myślach.
           -Sukienka jest za mała, że tak stękasz?-zapytał obojętnym tonem jej towarzysz.
           -Słucham?-spytała zlękniona.
           -Żartowałem. Muszę przyznać, że ostatnio się wyrabiasz-powiedział z odrobinę większym zainteresowaniem.
           -Dziękuję.-Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.
W myślach Wiktorii panowała teraz prawdziwa burza. Czyż nie zaczynała być już niemal idealna? Michał pierwszy raz dał jej aż tak duży komplement. Chciała go już całego wycałować, ale w tej chwili weszli w sam środek imprezy. Był tam niesamowity tłum, ludzie byli wszędzie. Zazwyczaj cały jej świat był spokojny, panował wręcz błogi spokój, a tu nagle znalazła się w takim dziwnym miejscu. Wokół było pełno alkoholu, a w powietrzu wyczuwała dziwny zapach. Najbliższy był jakimś dziwnym, chińskim kadzidełkom i mieszance potu z czymś obrzydliwym. W czasie pierwszych piętnastu minut poznała chyba ze czterdzieści osób. Z wyglądu byli przeróżni, jedni ładni, drudzy brzydcy. Dopiero po godzinie zauważyła, że część imprezy, a w tym gospodarz siedzą pośrodku, ale tak jakby są zboku. Delikatnie pokazała na nich palcem, a wtedy Michał od razu szarpnął jej dłonią i powiedział jedynie, że są pod dużym wpływem. Ona nigdy nie widziała kogoś kto po alkoholu byłby właśnie taki.
           -To nie alkohol. Koniec z dziecinadą, tu się „bierze”-odrzekł i przyłączył się do kółka.
Zamurowało ją. Oni biorą, oni są... narkomanami, myślała powoli, oni są źli. Zaczęła bać się. Była sama, a wokół pełno pijanych albo tych „gorszych”. W pewnej chwili podeszła do niej dziewczyna. Wyglądała na miłą i różniła się wyglądem od innych. Do tej pory Wiki nie dojrzała nikogo ubranego w pastelowych barwach. W myślach zobaczyła siebie sprzed pewnego czasu. Wyglądała niewinnie. Od słowa do słowa zaczęły dyskutować o tej niewyobrażalnie beznadziejnej drodze, którą musiały tu dotrzeć i o innych rzeczach. Na samym początku zapytała ją czy wie, że tu są narkomani. Tama tylko przytaknęła głową i jakby posmutniała. Ona jest dobra, pomyślała. Lila, tak się przedstawiła, podała jej plastikowy kubeczek z napojem gazowanym.
           -To z alkoholem?-Wiktoria zapytała wąchając płyn.
           -No coś ty.-Uśmiechnęła się.
Potem pochłonęła je dalsza rozmowa. Nowo poznana koleżanka, zaczęła wypytywać ją o plany na ferie. Nagle nie ma nic.
Moja głowa eksploduje, wewnętrzny głos uderzał z echem w jej czaszkę.
           -Chcę mi się pić-powiedziała słabym głosem.-Może czerwonej herbaty.
Nagle usłyszała jakieś zamieszanie. Ktoś kogoś wołał. Chcąc sprawdzić co się dzieje otworzyła oczy. Było jakoś dziwnie jasno, światło miało mleczną barwę.
           -Ocknęła się-usłyszała dziwny krzyk, który w istocie był dużo cichszy.
           -Wiktoria? Wszystko dobrze?-Dziewczyna dojrzała swojego brata.
Potem znowu zrobiło się ciemno.
           Paweł zobaczył ponownie tę samą drogę. To całe bagno. Nie ma to jak śliski lód na brudnej zamarzniętej ziemi, stwierdził. W myślach liczył jedynie, że znajdzie tam siostrę. W jego skroniach buzowała krew. Chciał dotrzeć tam jak najszybciej, więc zaczął biec. Wszedł bez pukania. Zaczął rozglądać się. Klara, Johnny, świrnięta Luiza, Michał... Michał! Zawiesił na nim wzrok. Tuż za nim leżała ona. Nie ruszała się, a jej ciemne rajstopy były całe podarte. W jednej chwili był już przy niej. Właściwie nikt nie zwracał na niego uwagi. Nie chciał robić zamieszania, więc wezwał karetkę na adres innego budynku. Wziął dziewczynę na ręce tuląc ją mocno i wyszedł z tego śmierdzącego miejsca. Cały czas starał się zachować zimną krew i pocieszał siebie na głos. Kiedy sam przestał się trząść dostrzegł głębokie wdechy Wiktorii. Żyła. Nie czekali nawet pięciu minut i karetka była już na miejscu.
           -Co się stało?-rzucił mocnym głosem sanitariusz.
           -Spowolnione tętno, ale żyje-powiedziała kobieta badając Wiki.
           -Była na imprezie. Mogła wziąć..-Przełknął ślinę.-narkotyki.
           -Znowu to samo. Czy te dzieciaki nie mają w ogóle rozsądku-odezwał się ktoś inny.
Jadąc do szpitala Paweł trzymał cały czas głowę między kolanami. Bał się, cholernie się bał. Będąc na miejscu czuł się już lepiej. Lekarze zajęli się jego siostrą. Po upływie jakiejś pół godziny przyjechali dziadkowie. Babcia była roztrzęsiona. Dziadek zaczął dyskutować z doktorem. Powiedział, że on zajmuje się dziećmi, bo ojciec jest zagranicą, a matka nie żyje. Wszystko było takie smutne, takie przygnębiające. Chłopak cały czas siedział na korytarzu i czekał na jakikolwiek ruch ze strony pielęgniarki lub dziadków. Po chwili u boku dziadka ponownie pojawił się lekarz. Paweł wsłuchiwał się w jego głos.
           -Ktoś podał jej pigułkę gwałtu-powiedział wysoki mężczyzna oglądając kartę chorej.-Nic jej nie będzie. Za jakąś godzinę powinna być już w pełni świadoma....
Mówił i mówił bez końca, a w chłopaku rosło zdenerwowanie. Czy to znaczyło, że ktoś ją zgwałcił?, czy to był Michał?, A może ktoś jeszcze?, męczył pytaniami sumienie i karcił siebie za to, że pozwolił jej spędzić noc poza domem.
           -Paweł!-krzyknął nagle dziadek.
Chłopak od razu podszedł do nich.
           -Byłeś z nią tam?-spytał lekarz.
           -Nie.
           -Jak mogłeś ją tam samą puścić?! Postradałeś zmysły?-babcia dołączyła do dyskusji.
           -Mogło być znacznie gorzej. Na całe szczęście nie została zgwałcona i wygląda dobrze. Może wzięła to sama. Młodzież robi teraz różne rzeczy-mężczyzna starał się rozluźnić atmosferę.-Już dziś będzie mogła wrócić do domu. Nie zrzucajcie winy na wnuka. Wszystko będzie dobrze.-Posłał delikatny uśmiech.
Dziadków jednak nie udobruchał. Babcia znowu płakała i przeklinała swojego syna za to, że zostawił dzieci same, a sam pojechał „spełniać marzenia mężczyzny w średnim wieku”. Paweł już jej nie słuchał. Myślał jedynie o Hope, małej, biednej Hope.
Jakąś godzinę później wszyscy weszli do małej sali. Dziewczyna wyglądała tak spokojnie. Nie wierciła się i była cały czas w tej samej pozycji. Na sobie miała niebieską piżamę. Nie chciałaby siebie teraz zobaczyć, pomyślał i mimowolnie na jego twarzy pojawił się uśmiech, nie cierpi niebieskiego. Nagle zaczęła się ruszać. Wszyscy zamarli. Powiedziała coś o herbacie czy czymś równie idiotycznym. Chłopak zaczął coś do niej mówić. Jednak dziewczyna znowu była nieprzytomna. Dziadek zawołał pielęgniarkę.
           -Spokojnie. Jest teraz bardzo zmęczona, ale to silna dziewczyna. Niech się państwo nie denerwują-młoda kobieta w zielonkawym fartuchu uśmiechnęła się i podłączyła nową kroplówkę do wenflonu w drobnej ręce Wiktorii.

3 października 2011

R o z d z i a ł 4

           Andrzej musiał to przyznać, wszystko układało się znakomicie. Tuż po wylądowaniu, kiedy czuł jakiś delikatny smutek, podbiegł do niego Krzysiek z jakimś innym mężczyzną. Nie widzieli się bardzo długo i od razu na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy.
           -Rany, ile to lat minęło.-Krzysztof poklepał go po ramieniu.-Świetnie wyglądasz.
           -Nie żartuj sobie. Jestem zwykłym flakiem po tej pracy i locie.
           -Możesz o tym zapomnieć. Witamy w Ameryce, gdzie wszystko jest większe i lepsze.
Po tym ostatnim wyznaniu wszyscy trzej wybuchli gromkim śmiechem. Jadąc do mieszkania przyjaciela, Andrzej został zapoznany z Karlem czyli przyszłym współpracownikiem. Był on Japończykiem, który pięć lat wcześniej przeprowadził się do USA chcąc poszerzyć swoje horyzonty. Po piętnastominutowej rozmowie było pewne, że to miejsce daje szanse wszystkim, wystarczy mieć drobne umiejętności i dużo zapału.
Niby mówią, że początki bywają ciężkie, ale on tego nie dostrzegał. Już w drugim tygodniu pracy znał większość biura i właściwie już dawno się tak dobrze nie bawił, a przecież codziennie pracował. Dostał nawet swój własny pokoik, który może był mały, ale tylko jego. W Polsce gabinet dzielił z innym pracownikiem, a tu, już na samym początku czekało na niego mocne, drewniane biurko, szeroki, skórzany fotel i kilka mebli. Z powodu braku środków nie było go jeszcze stać na wynajęcie mieszkania, ale patrząc na innych zauważył, że na brak pieniędzy nikt tu nie narzeka. Pozostaje tylko czekać na wypłatę, zaśmiał się pod nosem któregoś dnia. Zatrzymał się więc w apartamencie Krzyśka. Jego wyposażenie zrobiło na nim niemałe wrażenie. W sumie było to chyba ze trzysta metrów kwadratowych ze sporym tarasem. Trzy sypialnie, salon, trzy łazienki, składzik i duża kuchnia. Był pewien, że Wiktoria od razu by się w tym miejscu zakochała. Widząc to obiecał sobie, że chce dać dzieciom właśnie coś takiego. Wieczorami współlokatorzy dużo ze sobą rozmawiali, bo trzeba było przecież nadrobić jakoś te wszystkie lata. Czasem szli do pobliskiego pubu i spędzali tam kilka godzin przy szklance cudownego Jack'a. Andrzej zapomniał już jak dobrze smakowało to whisky. Oczywiście codziennie kontaktował się też z dziećmi. W ich głosach nie dostrzegł żadnego gniewu, więc uznał, że nic im nie jest. Sielanka jakby trwała wiecznie. Krzysztof nie mógł dać mu pensji za styczeń, bo przecież przyleciał dopiero w połowie, ale w rekompensatę kupił kilka prezentów dla dzieci, aby miały coś fajnego. Patrząc na metki artykułów Andrzej był zdumiony i początkowo nie chciał ich przyjąć. Jednak później stwierdził, że w tej chwili jego kolega ma tyle pieniędzy, że ten tysiąc nie robi mu różnicy, a przecież on niedługo też miał tak zarabiać, więc kiedyś mu to odda. W ten sposób w połowie lutego do Polski został wysłany nowiutki iPhone i jakieś dwie nienormalnie drogie torby. Wierzył, że będą zachwycone. Dwa tygodnie później skontaktowali się jakoś na Skype i córeczka aż piszczała do kamerki internetowej jaka jest zachwycona tymi podarkami. Rzucała jakimiś nazwiskami osób, o których nie miał zielonego pojęcia, ale najważniejsze było, że dziewczyna jest zadowolona.

***
           Było sobotnie popołudnie i Wiktoria razem z Michałem siedzieli w kawiarni popijając napoje. Chłopak wziął duży łyk koktajlu truskawkowego z dziwnym wyrazem twarzy. Dziewczyna nie mogła zrozumieć jego zmian nastroju, a przecież mówią, że to kobiety są zmienne. Jakieś dziesięć minut wcześniej wręczył jej wielki bukiet kwiatów i przez dłuższą chwilę obejmował ją. Dobre kilka minut słuchała jak mu przykro i głupio z powodu tego „szczeniackiego” występu, który odstawił na imprezie Pawła. Wszystko mu wybaczyła. Brat zostawił na jego twarzy niewielki siniak pod okiem, który od razu wzbudził w niej troskę. Teraz patrzyła na jego twarz i dostrzegła jakąś zmianę. Kiedy jego oczy zawsze błyszczały tą niesamowitą zielenią. W tej chwili były bardzo ciemne, wręcz nienaturalnie. Nie miał tej szlachetności i przypominał raczej... zwierzę. Dziwiła się, że pomimo jej dość natrętnego spojrzenia on nic nie mówi.
           -Michał?-powiedziała cicho.
           -Co?
           -Dlaczego jesteś taki... dziwny-wydukała.
           -Nie jestem.-Uśmiechnął się blado.
           -Coś się między nami zmieniło?
           -Nie.
Nie wiedziała dlaczego jest taki nieobecny. Miała dziwne myśli.
           -Może gdzieś się wieczorem wybierzemy?-przerwał jej rozmyślanie.
           -Chętnie.-Uśmiechnęła się i zaczęła mieć nadzieję, że jej wszystkie przypuszczenia były bezpodstawne.

***
          Około 15, gdy Wiktoria wróciła, Paweł był w domu i właśnie odpoczywał po wyczerpującym treningu. Nie był zachwycony tym, że siostra jak jaki pies poleciała na spotkanie z Michałem. Nie odzywał się do niej przez tydzień i nagle, po jednym telefonie, poszła do niego. Wyglądała na w miarę zadowoloną, ale i tak cieszył się, że jest już w domu. Przez godzinę oglądali wspólnie jakiś głupi program. Nagle dziewczyna poderwała się i poszła do łazienki. Dopiero po 18 znowu ją zobaczył. Nie miała już tego beżowego sweterka i zwykłych jeansów. Teraz jej chude ciało okrywała czarna mini sukienka. Jak na jego gust wyglądała lekko wyzywająco, ale jednak dziewczęco i przyzwoicie.
           -I jak?-zapytała z uśmiechem.
           -Ładnie. Wychodzisz gdzieś z dziewczynami?
           -Tak. Idziemy do tej pseudo restauracji koło Izy. Będę u niej nocować. Mógłbyś nie mówić dziadkom? Wiesz, mieliby tysiące pytań.
Czemu nie?, pomyślał. Miała być z koleżankami, więc nic jej nie będzie. Jest to przecież o dużo lepsze niż spotkania z Michałem.
           -Okay. Nic im nie powiem. Albo i może..-zaczął się z nią droczyć-wtedy męczyliby ciebie tymi głuchymi telefonami, a ja miałbym spokój.
           -No weź.-Tupnęła obcasem w parkiet.
           -Żartuję przecież. Tylko wyślij mi SMS-a jak będziecie już u niej. Możesz chodzić gdzie chcesz, ale kiedy taty nie ma chcę wiedzieć czy wszystko z tobą dobrze.
           -Bla, bla. A co ma mi być?
           -Nie przeginaj Hope.
           -Dobra, muszę lecieć- powiedziała. Dwie minuty później już jej nie było.
W sumie nawet się trochę ucieszył, że będzie sam w domu. Mógł spokojnie włączyć to „wycie”, jak metal nazywała jego siostra. Spokojnie podszedł do wierzy i włączył płytę Metallica. Stwierdził, że dziś może sobie trochę odpocząć, więc wziął swoją gitarę i ćwiczył triki. Godziny mijały niespodziewanie szybko. „Obudził” się dopiero koło 23. Szybko sprawdził, czy Wiki się odezwała. Nie wyglądało jednak na to. Chłopak stwierdził, że już najwyższy czas żeby była już w domu Izy. Ale co może być nie tak?, spytał samego siebie. Postanowił więc już jej nie niepokoić i przeniósł się do swojego pokoju gdzie pół nocy spędził na grze na PlayStation. Kiedy kładł się spać na zewnątrz leniwie świeciła jedna latarnia, a zegar nad biurkiem wskazywał 4.45. Czas spać chłopie,stwierdził i położył się na swoim wielkim łóżku. Zasnął od razu.
Obudził się dopiero po 12. Będąc nieprzytomnym poczłapał do kuchni i marzył jedynie o mocnej kawie. Oczywiście jej nie było. Zabrał więc cappuccino siostry. Ponieważ było smakowe, nasypał go dwa razy więcej. Popijając gorący napój zaczął rozmyślać gdzie podziewa się właścicielka czekoladowego proszku. Naprawdę było już późno, stanowczo za późno jak na nią. Dorwał się do telefonu i zaczął do niej wydzwaniać. Zero odpowiedzi. Powoli stawał się coraz bardziej zdenerwowany. Była przecież z koleżankami. W notesie na jej biurku znalazł numer domowy do Izy. Powoli się przedstawił i zapytał jej mamę czy Wiktoria jest nadal u nich. Okazało się, że nie było jej tam wcale. A może pomyliło mu się coś i nocowała u Basi? Nie, powiedziała, że u Izy. Ale Iza, kurwa, nie widziała jej od piątku w szkole, dręczył się w myślach. Może to przez kawę, ale cały już chodził. Nagle przyszła mu do głowy jedna myśl-Michał.

21 września 2011

R o z d z i a ł 3

Fragment zapisków Weroniki:Jest środek lutego, pierwszy miesiąc bez taty. Chciałabym podać konkretną datę, ale nie jestem jej pewna. Bez taty wszystko jest inne. Pierwsze dwa tygodnie były dziwne, ale pomimo nagłego braku ojca, było naprawdę fajnie. W pierwszy weekend zrobiliśmy z Chrisem nawet małą imprezę. Wszystko się udało, bo dziadkowie oglądali przez pół nocy jakiś maraton telewizyjny z filmami Hitchcocka i nie mieli okazji sprawdzać nas co półtorej godziny. Serio, ich głuche telefony są dziwaczne. Dzisiaj już dwa razy po moim „halo” nikt się nie odezwał. W sumie to słodkie, bo nie przyszło im jeszcze do głowy, że mamy wykrywacz numeru i zawsze wiemy, że to oni. Impreza była bardzo udana, bo bawiliśmy się w małym gronie. Wspólnie posłuchaliśmy trochę muzyki z płyt winylowych taty, obejrzeliśmy dwa filmy i pobiliśmy kolejny rekord w Rock Band. Koniec był jedynie odrobinę nieprzyjemny. Paweł, jakby był jasnowidzem, początkowo nie chciał zapraszać Michała. Wydało mi się to niedorzeczne, bo przecież jest on moim CHŁOPAKIEM. Jakoś po północy poszliśmy do mojego pokoju. Nagle położył się na mnie! To zdarzyło się pierwszy raz. Poczułam od niego zapach alkoholu, obrzydliwy zapach wódki. Miałam w ustach wafelek i zakrztusiłam się. To go zdenerwowało i znowu nazwał mnie... hefalumpem. Już wtedy przyrzekłam sobie w myślach, że przez kolejne trzy dni nie tknę jedzenia. Teraz trzydniowe głodówki praktykuję co tydzień. Jednak ta obraza była dopiero małym przedsmakiem. Już dawno tak mocno nie złapał mnie za tyłek. Fizycznie rzadko jest delikatny, ale tym razem siniak trzyma się już chyba ponad tydzień. Wiem, że tego nie chciał, ale przez moment odniosłam wrażenie, że tej nocy mnie zgwałci. To była głupia myśl, ale miałam wtedy przypływ lęku. Nie rzucałam się lecz pozwoliłam mu dalej mnie poniżać. Z każdą minutą całował mnie coraz mocniej. Chyba stopniowo się pobudzał i doznawał podniecenia, którego ziarnka nie poczułam, choć usilnie chciałam doświadczyć radości z powodu bliskości ciała chłopaka, którego kocham. Znieruchomiałam kiedy wsadził rękę pod moją bluzkę. Gładził ręką mój biust co mi nie pasowało. Nie chciałam wydać mu się małolatą i przez zaciśnięte zęby kryłam swoje odczucia. Nie pamiętam jak do tego doszło, ale zobaczyłam Pawła, mojego kochanego brata, który oderwał ode mnie Michała. Z jednej strony ucieszyłam się, ale znacznie łatwiej było okazać niezadowolenie. Kiedy Misiek odchrząknął coś, że nie robiliśmy nic złego, Chris przywalił mu prosto w twarz. Łzy zaczęły mi lecieć jakbym miała tam wielkie krany, a nie małe kanaliki. W jednej chwili byłam przy swoim chłopaku i głaskałam go po ciemnych włosach. Pomimo mojej czułości, odepchnął mnie i uciekł z mieszkania. Naprawę uciekł! Rzuciłam się na oprawcę i zaczęłam w niego walić przez łzy. Widząc tę scenę goście wyszli. Została jedynie Ania, która załagodziła sytuację. Jest mi bardzo, a nawet cholernie głupio, ale od tamtej nocy traktuję brata jak powietrze. Najgorsze jest to, że jestem wdzięczna za to co zrobił, a i tak nie chcę tego okazać i pogodzić się z nim. To nawet nie sprawa honoru, ale coś dziwnego. Nie wiem jak to nawet nazwać. Łatwiej byłoby gdyby to on wyciągnął rękę, ale zachowuje się tak, jakby miał wszystko gdzieś. Kurczę, mam tylko nadzieję, że mu to przejdzie, że to nie jest trwały stan. Jeżeli znowu spędzimy osobno kolejny weekend, nie przeżyję tego. Coś chyba ogólnie się ze mną stało w ostatnim czasie, zaczęłam się zmieniać. Wiem, że wszyscy mnie kochają, ale nagle zostałam sama. Kontakt z Michałem jakoś przygasł po tej nocy, taty nie ma, brat jest nieobecny, a Ania wyjechała na dwa tygodnie do Rosji, bo ma występy baletowe. To, że i ona mnie opuściła wprost mnie dobija. Taniec bardzo dużo dla niej znaczy i rozumiem ją, ale mam teraz taki straszny moment w życiu. Boję się tego, ale śmierć zbliżyła się jakoś do mnie. Jeszcze dwa miesiące temu, kiedy wszystko było sielanką żyłam jak król, a teraz żebrzę po jakąkolwiek uwagę ze strony innych. Dziś, dosłownie kilka minut temu spróbowałam się ciąć. Przeraża mnie to. Nożyczki, z którymi zamknęłam się w łazience były jednak tępe jak nigdy i zrobiłam sobie tylko kilka zadrapań. Znowu powróciły do mnie myśli, że wolałabym pojechać do taty. Wiem, że to niemożliwe, ale nie chcę tu tak siedzieć. Nawet wizja ferii zimowych jakoś na mnie nie działa. Może dlatego, że spędzę je wyłącznie z dziadkami... A jeśli będą fajne, co wtedy? Nie, nie ma takiej opcji, bo już dziś wiem, że tak nie będzie.
Trację ochotę na pisanie tego czegoś. Pójdę zjeść trochę ciastek z mlekiem i potem zasnę. Nie mogę jeść ciastek!!! Nie zjem dziś już nic. Czasem po czymś takim nawet lepiej śpię. Te drobne skurcze działają nawet kojąco, bo wiem, że jestem pusta i już niedługo mój ukochany zapomni, że kiedyś zwracał się do mnie „pączusiu”.
Paweł czuł się zupełnie inaczej niż siostra. Pierwszy tydzień był ciężki, bo jakoś nie mógł przyzwyczaić się, że wracając do domu spotykał tylko Wiktorię. Była jakaś nieobecna i dużą część czasu, do dnia imprezy, spędzała w towarzystwie Michała. Coraz bardziej go to denerwowało, bo ostatnio przyjaciel wplątał się w dziwne towarzystwo. Spotkał go kilka razy z chłopakami, którzy znani są przede wszystkim z dobrych dojść do narkotyków.
We wrześniu Michał namówił Pawła do gry. Był tym pomysłem bardzo zdziwiony, bo obaj od kilku lat poświęcali prawie cały wolny czas na treningi koszykówki. Nie był do tego przekonany, ale w końcu zgodził się i mając opanowane podstawowe akordy zaczęli wynajmować sale w niedaleko położonej kamienicy. Chyba żaden z nich nie spodziewał się, że da im to aż taką radość. Chodząc tam kilka razy w tygodniu poznali innych nastolatków o podobnych zainteresowaniach. Byli inni, ale w jakiś sposób przyciągali. Półtora miesiąca później jeden z nich, nazywany Johnnym, zaprosił ich na małą „imprezę”. Nie była ona jednak tak mała jakiej się spodziewali. Rodzice Johnny'ego byli dość bogaci i mieli duży dom trzydzieści kilometrów za miastem. Czując ekscytację Michał od razu wyraził chęć, ale Paweł postanowił mu towarzyszyć. Dom był wypełniony chyba osiemdziesięcioma osobami. Czegoś takiego jeszcze nikt nie widzieli. Do 23 bawili się niemal znakomicie, bo pod dostatkiem było alkoholu i ładnych dziewczyn. Będąc bardziej rozluźnieni, chłopaki wyjęli instrumenty i zaczęli grać stare rock'owe hity. Cały dom aż się trząsł, ale zabawa była wspaniała. Później gospodarz powiedział, że czas na finał wieczoru. Nagle wszystkie kubki i talerze zostały zrzucone z czarnego stolika pośrodku salony. Na ich miejscu znalazł się trzy niewielkie woreczki. Po ich uchyleniu nikt nie miał już złudzeń. Michał i Paweł nie znali się na „towarze”, ale już po chwili zostali poinformowani co kryje się w torebkach. W ich oczach pojawiło się zaniepokojenie i lęk.
-Mamy tu chyba prawiczków-zaśmiał się Karol, którego znali również ze studia.
-Spokojnie.-Johnny uśmiechnął się lekko.-Wszystko jest czyste i nikt z nas nie daje prosto w żyłę. Przecież nie jesteśmy głupi i w najbliższych czasach nie planujemy śmierci. Byłoby szkoda.-Mówiąc to macał dziewczynę, która siedziała na jego kolanach i była już kompletnie upita.
Przez parę minut byli tylko obserwatorami, ale potem zostali poczęstowani tym dobrem. Nakłoniony przez innych Paweł sięgnął po skręta z haszyszu. Chciał się jedynie chronić przed tymi naładowanymi heroiną i amfetaminą ludźmi, bo wiedział, że są teraz nieobliczalni. Wybrał zioło, bo tu mógł się ukryć. Palił jak najmniej wciągając dym, którym zakrztusił się już po kilkunastu sekundach. Było to dziwne, ale po jakimś czasie poczuł jakieś niewyjaśnione rozluźnienie. Chwilami chciało mu się wziąć jeszcze odrobinę, ale powstrzymał się. Z Michałem było gorzej. Chciał się odrobinę popisać i sięgnął po LSD. Nie zauważył nawet ostrzegającego spojrzenia kolegi. Ten zaczął się o niego martwić i co chwila patrzył na niego z niepokojem. Przez godzinę zachowywał się normalnie. Potem zaczęły dziać się z nim dziwne rzeczy. Wszyscy śmiali się z niego, bo zaczął mieć halucynacje i opisywał wszystko nagłos.
-Mam płomienne skrzydła-krzyczał z szeroko otwartymi oczami cały czas machając rękami jak dziwny afrykański ptak.
Później było coraz gorzej. Michał widział wszystko niewyraźnie i nie mógł patrzeć nawet na najsłabsze światło. Informował otoczenie, że słyszy kolory i widzi muzykę. Paweł chciał zabrać go jak najszybciej do domu, ale nie mógł zaprowadzić go tam w takim stanie. Musiał poczekać aż narkotyk przestanie działać, a chłopak będzie zachowywać się w miarę normalnie. Wyszło na to, że wyjść mogli dopiero o 4 nad ranem.
-Stary, czy ty do reszty oszalałeś?!-krzyczał kierując się na przystanek autobusowy.
-Nie krzycz. Łeb mi pęka-odparł niewyraźnie Michał.
-To po co brałeś ten kwas?! No kurwa.
Po jakimś czasie Paweł dostrzegł, że dalsze karcenie kompana nie ma sensu. Choć był na niego strasznie zły, powstrzymał się od dalszych uwag.
Kilka dni później przyjaciele spotkali się ponownie i uzgodnili, że już nigdy nie spotkają się z tamtymi narkomanami, bo mogą wyniknąć z tego tylko problemy. Obiecali sobie również nawzajem, że żaden z nich nie ruszy już nigdy żadnych dragów. Nie chcieli przestać chodzić do studia, ale spotykani tam „koledzy” byli bardzo niezadowoleni, że już się nie widują i mówili, że towar nie jest za darmo. Cudem udało im się wszystko pogodzić, ale lepiej było już ich nie spotkać, więc zmienili lokal.
To, że w ostatnim czasie Michał znowu się z nimi widywał wzbudzał w Pawle mieszane uczucia. Dodatkowo doszedł do tego incydent z imprezy. Obawiał się o dobro siostry i tylko dlatego wszedł wtedy do jej pokoju bez wcześniejszego pukania. Bał się, bo w oczach Michała dostrzegł to samo spojrzenie z tamtej imprezy sprzed kilku miesięcy. Teraz jego siostra też dziwnie się zachowywała. Czy to znaczy, że ona bierze?, zaczął zastanawiać się. Niby było to niemożliwe, bo jest taka niewinna. Ale czy nie nakrył jej na prawie stosunku? Chyba zaczynała się zmieniać. Bardzo chciał z nią o tym porozmawiać, ale bał się, bał się, że jego obawy okażą się niebezpodstawne. Zaczął więc nie zwracać na nią uwagi, kiedy patrzyła w jego kierunku. Było mu głupio, że zachowuje się tak niedojrzale, ale nie mógł pokonać w sobie lęku.

15 września 2011

R o z d z i a ł 2

          W przeddzień wyjazdu Andrzeja mężczyzna czuł wielką ekscytację i cały chodził od buzującej w krwi adrenaliny. Był poniedziałek rano i znowu odwoził dzieci do szkół. Patrząc na nie widział jakieś dziwne miny, ale ich sens nie docierał do jego podświadomości. Wziął wolny dzień, ponieważ potrzebował czasu na przygotowania. Nie mogło jeszcze do niego dojść, że już następnego dnia będzie tak daleko tego mieszkania, miasta i kraju. Wodząc po półkach myślał, że długo nie będzie widział tych wszystkich pudełek, płyt, ozdóbek, wieży, telewizora... Po chwili jego oczy zatrzymały się na rodzinnej fotografii. Nie zostawiał tu samych przedmiotów, dzieci też zostawały. Na kilka sekund ścisnęło go w żołądku. Cofnął się kilka dni wstecz i widział mającą łzy w oczach córkę. Skamlała, że nie chce zostać sama, nie chce żeby ją zostawiał. Naciskała go przez dobrych kilka dni, że chce z nim pojechać. Upierała się, że nawet jej nie zauważy. Jednak on jechał sam i traktował to jako pracę. Prawie się złamał, ale w końcu odzyskał trzeźwość umysłu i zakończył, z lekkim bólem serca, dyskusję stanowczym „nie”. Wyzbywając się resztek urywków wspomnień z ostatnich dni poszedł do piwnicy po walizki. Odnalezienie zajęło mu kilka chwil, bo były dawno nieużywane. Na zwykłe dwutygodniowe wakacje były stanowczo za duże, więc od kilku lat po prostu leżały i pokrywały się warstwą szarobrunatnego kurzu. W mieszkaniu zaniósł je od razu do swojej sypialni. Bez większego zastanowienia zaczął wrzucać ubrania. Najpierw poleciało kilka koszulek polo, koszule z krótkim i długim rękawem, eleganckie spodnie, dwie marynarki. Z komody powrzucał masę par skarpetek, bokserki, trochę podkoszulków. Po jakiejś pół godzinie walizki były pełne. Sam aż się zdziwił, że wziął wszystkie rzeczy. Równie dobrze mógł kupić ubrania na miejscu, bo przecież tam wszystko jest tanie. W końcu przeszedł do elektroniki, dokumentów itp. Z szafki nocnej wyjął iPoda i plik swoich dokumentów. Podnosząc głowę dojrzał kolejną fotografię. To była Annie i on w dniu ślubu. W głowie zaczęły mu się pojawiać kolejne obrazy, ale nagle usłyszał otwierające się drzwi. Dzieci, pomyślał i poszedł do przedpokoju wcześniej wrzucając zdjęcie z ramką do bagażu podręcznego.
           Dla Pawła poniedziałek był dniem wyjątkowo trudnym. Przed szkołą widząc ojca, który aż podskakiwał i miał dziwny głos, poczuł dziwną odrazę. Naprawdę szanował jego decyzję, bo wiedział, że robi to dla nich, aby podnieść ich standard życia. Mimo tego, nie mógł pogodzić się z tym faktem. Odrobinę przyczyniła się do tego Wiktoria, bo patrząc na jej przygnębienie udzielił mu się nastrój i jakoś łącząc ze sobą fakty, stwierdził, że tata prawie specjalnie doświadcza tak córkę. Myśląc o tym, wiedział, że to nieprawda, ale jakoś tak mu się wszystko w głowie poukładało. Siedząc w szkole miał w pamięci widok siostry, kiedy rano jechali do szkoły. Była roztrzęsiona i wyglądało na to, że bała się jutra. On też się bał, bo jutro pozostawał z nią sam.
           Wiktoria z powodu emocji cały poniedziałek i wtorek była pozbawiona życia. Nie chciało jej się już płakać i szlochać do poduszki. Dotarło do niej, że nie ma to żadnego sensu. We wtorkowy poranek tata obudził ją i Pawła, aby się pożegnać. Chciała pomachać mu na lotnisku, ale ten stwierdził, że nie ma sensu, aby jechali z nim na lotnisko. Sama pojechała do szkoły i cały czas gapiła się na zegar w sali, w której obecnie była. Na francuskim była godzina do lotu, na historii już tylko dziesięć minut. Dlaczego tatuś odlatuje?, wciąż maltretowała się w myślach.
           Wszystkie jego poczynania z ostatnich paru miesięcy były drogą do tego co właśnie się zaczynało. Wychodząc z domu rzucił ostatnie spojrzenie na i zamknął drzwi. Na klatce jeszcze raz przeliczył torby, wszystko się zgadzało. Na lotnisko zajechał parę minut przed godziną 11. To już dziś, uświadamiał sobie, to już teraz. Wioząc pakunki na wózku przyglądał się wszystkiemu dookoła. Po nadaniu bagażu w kierunku bramek. Wielki osiłek dokładnie sprawdził czy przypadkiem nie przewozi pistoletu bądź noża w bokserkach. Nie cierpiał tego momentu. Kiedy celnik pozwolił mu odejść wypuścił powietrze z płuc i szedł dalej. Zostało mu jeszcze jakieś czterdzieści minut do startu, więc kupił gazetę i usiadł przy wielkiej szybie. Stopniowo zaczynał się denerwować. Widok wielkiego samolotu również nie pocieszał. Wielka maszyna ważąca kilkaset tysięcy kilogramów. Nie ma co, ale chyba nigdy nie dotrze do niego, że coś tak ogromnego może wznieść się na taką wysokość. Nareszcie nadszedł czas i wraz z innymi pasażerami ruszył do miłej, młodej stewardesy. Kobieta zaprosiła go na pokład i przypomniała o numerze miejsca, który Andrzej doskonale pamiętał. Idąc rękawem zakręciło mu się w głowie, ale nie dał tego po sobie poznać. Później przeszedł przez I klasę i w końcu usiadł na swoim fotelu. Za kilkanaście godzin będę na miejscu, stwierdził. Po prezentacji sposobu nakładania kamizelek ratunkowych i masek tlenowych z głośników usłyszał głos pilota: Serdecznie witam państwa na pokładzie boeinga... Nagle samolot zaczął manewrować i... wzniósł się nad ziemię. Mężczyznę wbiło w fotel. W myślach liczył do dziesięciu. Nie stresował się, po prostu start jest mało naturalny. Po kilkunastu minutach pilot ponownie się odezwał informując o wysokości lotu i przewidywanym czasie dotarcia na lotnisko JFK.
Musiał przyznać, że przez te lata warunki znacznie się poprawiły. Odczuwał jedynie delikatne turbulencje, które były niczym z tymi, kiedy leciał ostatnio nad oceanem. Przez kilka godzin przez okienko widział jedynie wodę, co przypomniało mu historię jego żony.
           Szef Annie był bardzo oszczędny i dbał o każdy wydany grosz. W tym roku, po raz pierwszy zostali zaproszeni na konferencję w Nowym Jorku. Dyrektor był wprost zachwycony, bo spotkanie miało światową klasę i znaczyło to znaczne podniesienie dochodów w następnych latach. Jednak pomimo tego, przez tego wielkiego węża w kieszeni postanowił ponownie zaoszczędzić czas i pieniądze i spośród personelu wybrał swoją drobną pomocnicę, ponieważ miała ona amerykańskie obywatelstwo. Wiedział również, że na takich imprezach liczy się prezencja, więc klasyczna blond piękność wydała mu się idealna. Na początku stawiała się, bo miała małe dzieci, ale w końcu ustalili zasady. Edward był zachwycony, bo choć zażądała wcześniejszego powrotu, koszt był niższy. Annie, wychowywana po amerykańsku, oczarowywała całe towarzystwo swoim wdziękiem i zabawnymi anegdotami. Jednak najwięcej mówiła o dzieciach. Non stop wracała do tematu dzieci i wszystkim pokazywała zdjęcia małej Wiktorii, która miała wtedy zaledwie roczek. W dzień odlotu była okropnie szczęśliwa i z tej swojej radości zapomniała z hotelu teczki. Nie wracała się już jednak, bo wiedziała, że w końcu ktoś ją odeśle. Będąc już na lotnisku J. F. Kennedy'ego, w ostatniej chwili przed wylotem zadzwoniła na chwilę do Andrzeja żeby zapytać czy z dziećmi wszystko w porządku. Po trzech minutach zmierzała już do terminalu, bo na panelu pokazał TWA 800, czyli jej lot. Po sprawnej odprawie była już na pokładzie.
Andrzej był już bardzo zniecierpliwiony i choć była noc nie mógł spać. Częściowo było to spowodowane płaczem córeczki, ale po prostu chciał zobaczyć już żonę. Nigdy nie zapomni tej chwili. W wiadomościach przewijał się pasek informacyjny „Wybuch Boeinga 747 tuż po starcie z lotniska JFK”. Zamarł. Część jego chciała by prezenterka natychmiast przeszła do tego tematu, jednak druga nie chciała nic słyszeć. Kiedy podawali informacje” 16 lipca w katastrofie zginęli wszyscy(...)” nagle zadzwonił telefon, a Wiktoria zaczęła płakać. Podszedł do telefonu i po kilku sekundach podniósł słuchawkę. Usłyszał komunikat o telefonie z USA. Wiedział, że to jej rodzina. Po chwili usłyszał przeraźliwe łkanie, łkanie mamy Annie. Kobieta nie mogła prawie mówić, bo tak płakała. Przez jeden dzień jakoś się trzymał, ale potem było coraz gorzej. Po telefonie z linii lotniczych, w którym w ten schematyczny sposób, bez żadnych emocji pracownica poinformowała go o wypadku i śmierci żony, nie mógł siedzieć w tym dużym mieszkaniu. Na trzy tygodnie przeprowadził się do niewielkiego mieszkanka rodziców. Dało to też trochę miejsca, kiedy do Polski przyjechała cała rodzina zmarłej. To był koszmarny czas. Pogrzeb był smutny. Ksiądz wspominał, że miała zaledwie dwadzieścia pięć lat i zostawiła dwoje dzieci, chłopca dwa lata i roczną dziewczynkę.
Wydaje się, że Andrzej nigdy nie zdoła zapełnić tej dziury, która mu po tym wydarzeniu została.
Przypominając sobie tę historię wyjął z torby dwie ramki ze zdjęciami. Annie, moja piękna Annie, mówił w myślach patrząc na ślubne zdjęcie, czemu odeszłaś? Biorąc kolejne zdjęcie, te z dziećmi, które zabrał wychodząc z mieszkania. Był już od nich tak daleko... Słowa córki stwarzały nieprzyjemne echo w jego uszach, które były już zatkane przez ciśnienie. Ja was nie zostawiam, walczył z jęczeniem Wiktorii, jadę do pracy. Pierwszy raz zrobiło mu się aż tak smutno z powodu wyjazdu. Przez resztę podróży myślał tylko o swoich pociechach, które choć były duże, nigdy nie przestaną być dla niego tymi maluchami, które podziwiał w objęciach Annie...