Serdecznie zapraszam do czytania mojego bloga. Posty będą zamieszczane często(2/tydzień). Jeśli Wam się spodoba dodawajcie komentarze(lub wciskajcie reakcje), a wtedy będzie mi bardzo miło. Możecie również kontaktować się ze mną(dane w rubryce 'o mnie') lub śledzić na twitterze (@JnnRock). Wszystkim chętnie odpiszę ;)
Oprócz tego bardzo dziękuję za odwiedzanie i komentowanie bloga. Nigdy nie myślałam, że moje 'wypociny' przeczyta tak dużo osób. Nie jestem pewna czy jest w tym trochę mojej pasji, ale lubię pisać tego bloga. Od czasu do czasu wczuwam się w główną bohaterkę i jest to bardziej moi niż pisanie na konkursy literackie. Jeszcze raz dziękuję za każdy komentarz, bo dzięki nim uśmiecham się zawsze jak tu wchodzę i naprawdę daje mi to dużo wewnętrznego szczęścia, kiedy widzę choć jeden pod najnowszą notką. Gdy są trzy umieram już z podniecenia i myślę, że wolę moje trzy od trzydziestu na innym blogu, bo tutaj widzę osoby, które komentują już od pierwszych postów.
Chciałabym podziękować też osobom, które mnie inspirują, bo to dzięki nim stwarzam coraz bardziej rozwinięte i moim zdaniem ciekawsze postacie. Jestem również wdzięczna wspierającym i pomagającym mi, w szczególności K. i N.


Na koniec mam malutką prośbę. Chciałabym, dla własnej satysfakcji, zyskać większą ilość czytelników i to byłoby bardzo miłe gdyby ktoś skomentował mój blog na swoim lub umieścił gdziekolwiek link. Po prostu sama nie wiem co zrobić i proszę o małą pomoc.
Z góry dziękuję.


Peace&Love
J.


18 sierpnia 2013

ROZDZIAŁ 154


Rano Justin obudził mnie na kolejną porcję lekarstwa. Powiedział, że w nocy znowu dostałam gorączki i dał mi wtedy tabletkę. Nic z tego nie pamiętałam, ale było to prawdopodobne. Chociaż byłam osłabiona i ledwo siedziałam zdecydowałam się podnieść i wziąć szybki prysznic. Zrobiło mi się trochę zimno i po wyjściu z łazienki od razu wcisnęłam się pod kołdrę. Czy już mówiłam, że nie cierpię być chora? Znowu wypiłam całą wodę z bidonu, ale nie byłam pewna czy przyzwyczaję się do tych bąbelków, bo kiedy one wesoło pękały mi rozsadzało głowę. Justin poszedł po jakieś jedzenie dla mnie chociaż mówiłam mu, że nie dam rady nic zjeść. Myślałam, że tutaj mi odpuści, ale był taki sam jak mama. Telefon na półce zaczął dzwonić. Nie spojrzałam nawet na ekran i automatycznie go odebrałam nie mogąc znieść kolejnej dawki hałasu.
-Halo?
-Boże, co ci jest?!-usłyszałam damski głos.
-Hannah, jestem chora i nawet nie dam rady gadać-powiedziałam pociągając nosem, bo jakby było mi mało miałam jeszcze katar.
-Może zrobić ci szalone odwiedziny? Kupię kawę i przyjadę z Phoebe natrochę.
-Lepiej nie. Wystarczy, że Justin musi mnie oglądać w takim stanie.
-Ale do soboty się ogarniesz? Twoja boska sukienka nie może przeleżeć tego dnia w szafie. Zrób to dla niej i dla mnie.
Zachichotałam pod nosem i obiecałam, że się postaram.
-Koniec rozmów. Czas na jedzenie-Justin wszedł do pokoju.
-Przecież mówiłam, że nie dam rady jeść.
-Słyszysz mamciu?
-Justin mówi do mamy 'mamcia'-Hannah zaśmiała się.
-Gorzej. Mówi tak na moją mamę. Muszę kończyć, bo zaczyna się wojna.

-Powodzenia szeregowy.
-Tak jest kapitanie-cmoknęłam do telefonu.
Biorąc od Justina telefon wykrzywiłam się, bo wiedziałam, że specjalnie do niej zadzwonił. Na początku mama trochę pokrzyczała, że się nie odzywałam i najprawdopodobniej siebie nie szanuje skoro zachorowałam, gdy na zewnątrz jest najdogodniejsza temperatura. Potem zapytała jak się czuję, co ogólnie słychać itp. Na koniec zaczęła mi powtarzać, że jeżeli chcę wyzdrowieć muszę jeść i dużo pić. Nawet zagroziła, że codziennie będzie pytać Justina czy jem.
-A wiesz, że nawet kupił jogurty, które zawsze we mnie wpychasz? Owoce leśne to twój ulubiony smak, a nie mój.
-Wypijaj jogurt. Potem jeszcze zadzwonię.
-Pa mamo.
Justin podał mi mój koszmar od czasów dzieciństwa. Ten kto wymyślił jogurt pitny zaszkodził mi bardziej niż dziadek od KFC, a prawie się tak kiedyś udławiłam nóżką kurczaka. Kiedy jestem chora łapią mnie dziwne wspomnienia. Albo to przez ten jogurt. Nieważne. Dla spokoju
wypiłam pół butelki 'Jogurtowego szaleństwa', a potem znowu opadłam na łóżko i schowałam się pod kołdrą z pilotem od telewizora.
-To był cios poniżej pasa-uśmiechnęłam się w poduszkę.
Poczułam jak dołącza do mnie pod kołdrę. Miał takie ciepłe ręce.
-Lubię waniliowy zapach-przyłożył usta do mojej szyi i delikatnie zassał skórę.
-Wciąż źle się czuję-postawiłam się chcąc odsunąć się od niego i sięgnąć po chusteczki.
-Chwila-poczułam jego dłoń na wewnętrznej stronie uda.
Zaczęłam czuć się dziwnie rzeczy. Nie chciałam tego, bo od razu mój oddech stał się płytszy i ledwo łapałam powietrze.
-Czy to też było zaleceniem mamy?-zapytałam wyciągając jego rękę spod kołdry.
-Miałem pilnować żebyś nie wychodziła z łóżka-uśmiechnął się.
-Wiesz, że wszystko mnie boli?-zaśmiałam się lekko czując jego rękę powracającą na moją nogę.
-Wiem króliczku. Po prostu sprawdzam, czy odpowiadasz na pewne bodźce.
-W takim razie zabieraj ręce i oglądaj ze mną telewizje albo daj mi spokój. Jestem chora i mam teraz prawo krzyczeć.
Szybko cmoknął mnie w kącik ust chociaż cały czas powtarzałam mu żeby trzymał się od nich z dala przez co najmniej trzy dni aby się nie zaraził. Potem znowu zasnęłam oglądając powtórki jakiegoś serialu. Takie epizody zdarzały się kilka razy dziennie przez dwa kolejne dni: pobudka na leki, gadki, seriale, zasypianie i telefony od mamy. W sobotę rano poczułam nagłą poprawę. Wstałam sama, wzięłam długi prysznic, a potem przyniosłam się jeszcze do wanny. Jakimś cudem Justin to wyczuł i pojawił się po chwili w łazience. Spojrzał na mnie pytająco. Żebym nie wyszła już na taką niewdzięczną uśmiechnęłam się do niego i przesunęłam robiąc mu miejsce. Mruknął coś, że nie znosi olejków, które dolewam, bo nie może się pozbyć tych dziwnych zapachów przez dwa dni. Pózniej te aromaty tak mu nie przeszkadzały, bo chyba po prostu mój język zatkał mu usta. Chyba się za tym stęsknił, bo gwałtownie pociągnął mnie do tyłu niemal podtapiając moją głowę. Zaśmiałam się lekko i pozwoliłam mu dalej zwiedzać rękoma ciało. Żeby nie czuł się pominięty trzymałam go mocno jakby nie chcąc oddalić się o kilka centymetrów. Po tym zdarzeniu, które skończyło się niezłym finałem wróciliśmy do łóżka i jeszcze przez chwile cieszyliśmy się sobą. Potem zeszłam do kuchni i zrobiłam coś prostego do jedzenia. Wszystko przyniosłam mu do łóżka, co było chyba miłą odmianą po tych kilku dniach. Po południu przypomniałam mu o urodzinach Hanny. Nie był do końca przekonany, bo jak powiedział martwił się o moje zdrowie, ale chyba po prostu nie miał ochoty przebywać z ludźmi z mojej szkoły, którzy mogli nie dawać mu spokoju spojrzeniami itp, bo co innego podwozić mnie do szkoły kiedy ktoś popatrzy z boku, a co innego być z nimi w jednym pomieszczeniu i słuchać jak nieudolnie cię obgadują. Podzieliłam się z nim moimi przypuszczeniami. Powiedziałam, że obiecałam jej, że będę i nie mogę jej zawieść, a on nie musi się mną martwić, bo Phoebe też będzie solo. Dodatkowo miałam przyjść wcześniej do Hanny żeby razem z Phoebe się szykować, a ściślej patrzeć jak ona jest picowana. Umówiłam się z Justinem, że przyjedzie kiedy my będziemy już gotowe, a ludzie będą się dopiero zbierać. Mamie przy okazji rozmowy nie wspomniałam o swoich sobotnich planach, bo pewnie stwierdziłaby, że to nieodpowiedzialne i znowu mi się przez to może pogorszyć. Ja zwyczajnie chciałam zobaczyć jak wygląda taka impreza. Chyba prawie każdego młodego człowieka ciągnie do zabaw, a jeszcze do takiej za kilka tysięcy dolarów.
-Czyli o której odwieźć cię do Hanny?
-Za godzinę.
-Czyli możemy wrócić jeszcze na chwilę do łóżka?
-Przeleżeliśmy tam trzy dni.
Justin spojrzał na mnie wymownie.
-Nie dam rady-oparłam głowę o jego ramię.-Jestem osłabiona. Jeszcze zdążymy-pocałowałam go w policzek.
Biebs mruknął jeszcze coś pod nosem, ale bardziej wziął to do siebie pies i wskoczył mu na kolana. Zaczęłam bawić się z futrzaną kulką. Tak upłynęło trochę czasu i musiałam już zacząć szykować się do wyjścia. Wzięłam prysznic, umyłam włosy i ubrałam się normalnie. W garderobie zapakowałam sukienkę w pokrowiec i dobrałam do niej buty i torebkę. Aż trochę bałam się tego jak będę wyglądać.
-Musimy chyba zacząć chodzić z nim na spacerki-powiedziałam do Justina, kiedy on pakował się do samochodu z psem w jednej ręce.-Jazda samochodem to jak do tej pory jego jedyne wyjścia. Może ktoś w okolicy też ma psa i byłoby raźniej.
-To jest pies domowy, jemu wystarczy ogród i skwerek pod twoją szkołą.
-Ja będę z nim chodziła po okolicy. Swaggy też powinien mieć swoim psich znajomych.
-Napisz ogłoszenie "Casting na przyjaciół mojego psa"-zaśmiał się z własnego żartu.
-Brawo za poczucie humoru. My od jutra rozpoczynamy spacery-zwróciłam się do psa, który z zadowoleniem merdał ogonem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz