-Czyli będziemy na czerwonym
dywanie?-oczy Hanny zrobiły się dwa razy większe.
-Tak-uśmiechnęłam się.
-Boże, w co ja się ubiorę. Przecież
to stolica mody. Boże, co ja mam zrobić.
-Hannah, musimy po prostu kupić dwie
sukienki, a nie jedną-Phoebe oderwała oczy od ekranu telefonu.-Dasz
radę.
-Boże, Phoebe, daj mu już spokój.
Chaz na pewno za tobą tęskni i wciąż wspomina waszą cudowną
noc, ale błagam... Nie przesadzaj.
-Mówi ci to Hannah-zaśmiałam się.
Przez całą przerwę gadaliśmy na
przemian o ich sylwestrze, ogólnie Cabo, Paryżu i ulubionym temacie
Phoebe czyli Chazie. Potem czekała nas druga połowa lekcji.
Nauczyciele poinformowali nas ponownie o zbliżających się
egzaminach. Cała klasa była zachwycona. Po lekcjach znowu zagadałam
się z Hanną przed szkołą. Po chwili dołączył do nas Jake,
którego Hannah od razu poinformowała o naszym wypadzie do Paryża.
Chłopak nie osiągnął takiej ekscytacji jak ona, ale wyglądał na
zadowolonego z powodu wyjazdu. Po piętnastu minutach na parkingu
pojawił się samochód Justina. Chłopak opuścił szybę z naszej
strony i podniósł rękę bezgłośnie się z nami witając.
-Bonjour!-krzyknęła Hannah, na co
Justin głupio się uśmiechnął.
Szybko pożegnałam się z nimi i
ruszyłam w stronę samochodu. Od razu pocałowałam go w policzek i
z uśmiechem zapięłam pas. Zaczęłam mu tłumaczyć ekscytację
Hanny, a potem musiałam podzielić się z nim wszystkimi plotkami na
temat Chaza i Phoebe. Cały czas uśmiechał się pod nosem i za
bardzo mnie nie słuchał. Szczególnie mi to nie przeszkadzało, bo
czasami nawet lubiłam mówić coś tylko żeby mówić. Po drodze do
domu zatrzymaliśmy się w dosyć popularnej restauracji, gdzie
zjedliśmy obiad. Jedząc pyszną sałatkę dopiero uświadomiłam
sobie jak głodna byłam. Justin oczywiście śmiał się ze mnie, że
pierwszy raz od stu lat zjadłam coś szybciej od niego. Każda
dziewczyna chce usłyszeć, że jest mistrzem szybkiego jedzenia i
innych tekstów w stylu „nawet ja nie potrafiłbym tyle zjeść”.
Ja, Justin i nasze romantyczne obiady.
W domu od razu wzięłam się za
lekcje, bo naprawdę zaczęłam czuć presję czasu. Zrobiłam chyba
tyle zadań z genetyki ile zrobiłam przez cały ostatni miesiąc
szkoły. Robiłam tyle błędów, że sama nie mogłam w to uwierzyć.
Późnym wieczorem zdecydowałam dać sobie już z tym wszystkim
spokój. Kiedy położyliśmy się już spać Justin musiał znowu
wysłuchać jak boję się egzaminów. Kilka razy powtórzył, że to
niemożliwe-jednego dnia udaję jakby szkoła nie istniała, a
następnego mówię tylko o tym. Chyba chciał żebym przestała już
tyle mówić, bo wtulił głowę w moją szyję co uniemożliwiało
mi mówienie.
Następnego ranka szybko wzięłam
prysznic i zaczęłam szykować się do szkoły. Justin przewracał
się z jednego boku na drugi nie mogąc się do końca obudzić.
-Sama pojadę do szkoły-powiedziałam
spokojnie pakując zeszyty do torby.
-Nie, ja już wstaję-odpowiedział
lekko podnosząc się na łokciach.-Lubię cię odwozić.
Szybko podeszłam do łóżka i lekko
przytuliłam się do jego boku. Chłopak delikatnie mruknął i z
uśmiechem zarzucił na mnie swoje ramie.
-A może dzisiaj ty też zostaniesz w
domu?
-Nie Justin, ja nie zostanę, ale ty
owszem. Powinieneś zbierać siły, bo w sobotę znowu przestawiasz
się na czas europejski.
-Przestań-zarzucił na mnie
kołdrę.-Zobacz jak cieplutko. Pośpimy do 11.
-Cudowny pomysł, ale muszę
iść-pocałowałam go w policzek.-Dobranoc.
W szkole byłam odrobinę spóźniona,
ale nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Na biologii znowu
dostawałam największej głupawki, a wszystko przez Jacoba. Znowu
naśladował dziwne dźwięki i opowiadał zmyślone historie.
Oczywiście mówił, że to wszystko jest prawdą, ale w takie rzeczy
nie sposób uwierzyć. Na drugiej godzinie zaczął odwalać jeszcze
większe cyrki. Dał mi jedną słuchawkę, a sam wcisnął drugą w
swoje ucho. Zaczął mi puszczać jakieś dziwne piosenki po
francusku, jakieś rapsy jak on to nazywa, a potem coś co ja
mogłabym spokojnie nazwać disco polo. Nie miałam pojęcia jak on
to wszystko znalazł, ale całkowicie mnie rozwalił. Potem zaczęła
się seria obrazków z 9gaga, co było już jakby naszym co
tygodniowym rytuałem. Potem przyszła kolej na stronę z męskimi
żartami. Po usłyszeniu dzwonka wciąż w świetnych humorach
ruszyliśmy do wyjścia z klasy.
-Pan Moriss z koleżanką
zostają-powiedział nauczyciel kiedy byliśmy już jedną nogą na
korytarzu.
-Nikt już nawet nie próbuje wymówić
twojego nazwiska-Jake szepnął mi do ucha.
-Jest stres przed
egzaminami?-nauczyciel zapytał z przyjaznym uśmiechem.
-Zero. Po lekcjach u takiego
nauczyciela nie mamy co się martwić-szybko odpowiedział Jake, a ja
tylko pokiwałam głową przyznając mu rację.
-Moriss, z ciebie to jest
artysta-biolog pokręcił głową.-Mam wam do powiedzenia jedną
rzecz. Weście się już do roboty, bo będziecie mogli tylko
pomarzyć o dobrym uniwersytecie. Wasze oceny są nadal wyróżniające
się, ale chyba do testów przykładacie się już nie tak dokładnie
jak na początku. Tak żeście się dobrali, że obojgu spadły
wyniki i chyba specjalnie się tym nie przejmujecie. Jesteście
naprawdę dobrzy, ale, błagam, wasze zachowanie na lekcjach jest
niedopuszczalne, nie na półtora miesiąca do egzaminu.
-Zaokrąglając mamy jeszcze dwa
miesiące-Jake nie mógł utrzymać języka za zębami.
-Nie pajacuj. W każdy wtorek i
czwartek widzimy się w tej sali na zajęciach dodatkowych.
-Ale we wtorki mamy już planowe
lekcje-odezwałam się cicho.
-Nie zaszkodzi wam parę godzin
więcej.
-Parę?-zapytaliśmy oboje naraz.
-Nie skomentuję tego. Widzimy się w
czwartek. Do zobaczenia.
Oboje wyszliśmy z sali lekko
wstrząśnięci. Właśnie zostaliśmy zwerbowani na dodatkową
biologię, gdzie pojawiają się naprawdę dziwne osoby.
Rozpoczęliśmy żywą dyskusje szukając jakiegoś wyjścia z tej
sytuacji. Trzeba było przyznać, że oboje specjalnie się nie
przejmowaliśmy lekcjami, ale oceny mieliśmy dobre i serio
uważaliśmy, że nie były one nam potrzebne. Wizja spędzania kilku
godzin dłużej w szkole była okropna. Wolałam już się uczyć w
domu. Zawsze mogę wygodniej usiąść albo się położyć. Co
prawda często kończy się to oglądaniem telewizji, ale teraz
mogłabym już się zacząć przykładać. Na całe szczęście tego
dnia nie musieliśmy jeszcze zostawać w szkole. Oboje poskarżyliśmy
się tym wszystkim na przerwie Hannie i Phoebe. Dziewczyny zaczęły
się z tego śmiać. One chciały kontynuować edukację na czymś
bardziej lajtowym, więc za bardzo się wszystkim nie przejmowały,
ale ja z Jacobem poczuliśmy presje. Kiedy zaczęliśmy być bardziej
poważni uświadamiając sobie sytuację było jeszcze gorzej.
Szykował się zapieprz, prawdziwy zapieprz.
Kiedy wróciłam do domu zjedliśmy z Justinem obiad, a potem zaciągnęłam go na spacer z psem. Zawsze wychodził lekko zamaskowany nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Ostatnio mieliśmy wielkie szczęście i podczas przechadzek po naszej okolicy rzadko spotykaliśmy na swojej drodze kogokolwiek. Swaggy delikatnie ciągnął mnie chociaż starałam się nauczyć go chodzenia przy nodze. Oczywiście Justin powtarzał, że to pies z charakterem i nie da się tak podporządkować. Mijając jeden z małych skwerków pies zaczął się bardziej rzucać. Szybko zauważyliśmy o co chodzi. Spuściłam go ze smyczy, a ten wystrzelił jak z rakiety w stronę biegającego za piłką psa. Zbliżyliśmy się do około czterdziestoletniej właścicielki psa, którą poznałam jakiś czas temu żebym mogła się z nią przywitać. Justina lekko zamurowało kiedy przyjrzał się z bliska kobiecie. Ona obdarowała go piorunującym spojrzeniem. Zignorowałam to i wdałam się z nią w rozmowę na temat psów. Każdy psiarz wie jak to jest. Nasze pupile w tym czasie super się bawili. Po dwudziestu minutach kiedy Justin był już znudzony jak nigdy postanowiłam pożegnać się z Sarą.
Kiedy wróciłam do domu zjedliśmy z Justinem obiad, a potem zaciągnęłam go na spacer z psem. Zawsze wychodził lekko zamaskowany nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Ostatnio mieliśmy wielkie szczęście i podczas przechadzek po naszej okolicy rzadko spotykaliśmy na swojej drodze kogokolwiek. Swaggy delikatnie ciągnął mnie chociaż starałam się nauczyć go chodzenia przy nodze. Oczywiście Justin powtarzał, że to pies z charakterem i nie da się tak podporządkować. Mijając jeden z małych skwerków pies zaczął się bardziej rzucać. Szybko zauważyliśmy o co chodzi. Spuściłam go ze smyczy, a ten wystrzelił jak z rakiety w stronę biegającego za piłką psa. Zbliżyliśmy się do około czterdziestoletniej właścicielki psa, którą poznałam jakiś czas temu żebym mogła się z nią przywitać. Justina lekko zamurowało kiedy przyjrzał się z bliska kobiecie. Ona obdarowała go piorunującym spojrzeniem. Zignorowałam to i wdałam się z nią w rozmowę na temat psów. Każdy psiarz wie jak to jest. Nasze pupile w tym czasie super się bawili. Po dwudziestu minutach kiedy Justin był już znudzony jak nigdy postanowiłam pożegnać się z Sarą.
-Wiesz co to za kobieta?-zapytał
Justin kiedy oddaliliśmy się na pewną odległość.
Pokręciłam przecząco głową.
-To jej mąż zawsze dzwonił po
policje kiedy mieszkałem jeszcze sam.
-Naprawdę?-zapytałam ze
zdziwieniem.-Ona jest strasznie miła. Jej mąż Will też wydaje się
okay. Często go widuję.
-I co, kiedy go widzisz krzyczysz
„cześć Will”?
-Mniej więcej-zaśmiałam się.-Naprawdę musiałeś im dać w kość jeśli te wszystkie akcje były przez nich.
-Mniej więcej-zaśmiałam się.-Naprawdę musiałeś im dać w kość jeśli te wszystkie akcje były przez nich.
Justin lekko się obruszył, że byłam
po ich stronie. Musiałam trochę zmienić nastawienie żeby się na
mnie nie obraził.
-Ale w sumie po tym jak cię poznali i
najwidoczniej polubili, a teraz ona dowiedziała się, że jesteś ze
mną będę miał z nimi spokój. Jakoś mnie wybronisz.
-Głupi jesteś-wywróciłam oczami.