Serdecznie zapraszam do czytania mojego bloga. Posty będą zamieszczane często(2/tydzień). Jeśli Wam się spodoba dodawajcie komentarze(lub wciskajcie reakcje), a wtedy będzie mi bardzo miło. Możecie również kontaktować się ze mną(dane w rubryce 'o mnie') lub śledzić na twitterze (@JnnRock). Wszystkim chętnie odpiszę ;)
Oprócz tego bardzo dziękuję za odwiedzanie i komentowanie bloga. Nigdy nie myślałam, że moje 'wypociny' przeczyta tak dużo osób. Nie jestem pewna czy jest w tym trochę mojej pasji, ale lubię pisać tego bloga. Od czasu do czasu wczuwam się w główną bohaterkę i jest to bardziej moi niż pisanie na konkursy literackie. Jeszcze raz dziękuję za każdy komentarz, bo dzięki nim uśmiecham się zawsze jak tu wchodzę i naprawdę daje mi to dużo wewnętrznego szczęścia, kiedy widzę choć jeden pod najnowszą notką. Gdy są trzy umieram już z podniecenia i myślę, że wolę moje trzy od trzydziestu na innym blogu, bo tutaj widzę osoby, które komentują już od pierwszych postów.
Chciałabym podziękować też osobom, które mnie inspirują, bo to dzięki nim stwarzam coraz bardziej rozwinięte i moim zdaniem ciekawsze postacie. Jestem również wdzięczna wspierającym i pomagającym mi, w szczególności K. i N.


Na koniec mam malutką prośbę. Chciałabym, dla własnej satysfakcji, zyskać większą ilość czytelników i to byłoby bardzo miłe gdyby ktoś skomentował mój blog na swoim lub umieścił gdziekolwiek link. Po prostu sama nie wiem co zrobić i proszę o małą pomoc.
Z góry dziękuję.


Peace&Love
J.


19 lutego 2011

ROZDZIAŁ 44

Nie wiadomo kiedy ten czas tak leciał i było już południe. Dzieci przyszły do nas przed posiłkiem i chwilę bawiliśmy się z nimi, bo tata Biebsa musiał coś załatwić w recepcji, bo okazało się, że coś nie tak z wodą
w ich pokoju. Jazzy całe czas tuliła się do Biebera i wydaję mi się, że naprawdę jest strasznie w nim zakochana. Cudnie było na nich patrzeć. Co chwilę Jaxon też się do nich przysuwał i chciał do nich dołączyć, ale był trochę zdominowany przez siostrę, więc wzięłam go do siebie. Opowiadał mi, trochę swoim językiem, o ich podróży na miejsce, o mamusi, o kolegach, o swoich zabawkach. Jest naprawdę bardzo grzecznym i miłym chłopcem. Potem zaczęliśmy się bawić wspólnie, w czwórkę, w chowanego. Poczułam się trochę jak w domu gdzie zawsze kiedy przyjeżdżała do mnie rodzina wspólnie dobrze się bawiliśmy. Nagle wszedł do pokoju Jeremy. Na początku tego nie zauważyliśmy i dalej rysowaliśmy kotki.
-Ale wy razem super wyglądacie-uśmiechnął się Jeremy, a my wszyscy popatrzeliśmy na niego-może niedługo i swoich się doczekacie.
-Tato, bez przesady-powiedział Justin z lekkim śmiechem.
-Ja w twoim wieku już miałem ciebie, ale wiem, że to jeszcze nie czas na dzieci.
-Jeszcze za wcześnie-powiedziałam pogodnie.
-Wiecie co, już trochę późno się robi, więc może pójdziemy na obiad-powiedział Biebs.
-Tak, idziemy-zgodził się Jeremy.
Wspólnie poszliśmy do restauracji. Przy stole pomagałam trochę Jexonowi w jedzeniu, bo co i raz łyżka mu z rączki wypadała. Naprawdę bardzo go polubiłam i on chyba mnie też.
-Ty jesteś najładniesza na świecie-powiedział sepleniąc Jex.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ja żeby nie było wobec tego młodzieńca niegrzecznie tylko podziękowałam.
-A mama?-zapytał Justin.
-Ale ona się nie liczy-odpowiedział.
-No dobrze.
-Ale to prawda, Kasiu. U was w Polsce macie jakieś wybory czy coś?-wtrącił się Jeremy-masz odpowiednią urodę.
-Nie no, bez przesady-zaczerwieniłam się.
-Jeszcze jesteś elokwentna, więc wygrałabyś na pewno.
-Wiesz, moi rodzice nie są raczej za wszystkim co związane z takim czymś jak miss, media..
-Haha. To Justin się idealnie przypasował do ciebie-zaśmiał się.
-Masz racje-również się zaśmiałam.
-No, ale znoszą go?
-Tata Kasi mnie wręcz uwielbia-wtrącił ze śmiechem Justin.
-Po prostu musisz poznać moją rodzinę-powiedziałam.
Potem kiedy dokończyliśmy posiłek poszliśmy do samochodu. Dobrze było poczuć się trochę normalnie. Tak jakbym po prostu wybrała się z moim chłopakiem, jego tatą i rodzeństwem na rodzinny wypad. Nie było żadnych ochroniarzy, specjalistów od marketingu, agentów itp. Czułam panujące dobre wibracje w aucie. Po drodze opowiadaliśmy sobie historie życiowe, oglądaliśmy przez okna przydrożne domy, a czas płynął niezauważalnie szybko. Kiedy dojechaliśmy dzieciaki krzyczały, że nie mogą się już doczekać przejażdżek na wszystkich atrakcjach. Nie ukrywając, ja nie byłam aż tak zachwycona, bo przez chorobę lokomocyjną
nie mogłam cieszyć się tą prędkością kolejek i rollercosterów. Najczęściej na nie nie wchodziłam, ale tym razem postanowiłam się poświęcić i wzięłam leki. Park wyglądał jak z amerykańskiego filmu. Była jedna duża kolejka, trochę mniejszych i dużo stoisk z kukurydzą i watą. Taki małomiasteczkowy i bardzo sympatyczny. Jazzy od razu ruszyła pędem do wejścia. Jeremy wziął na ręce Jexona i wszyscy za nią biegliśmy. Na początku poszliśmy na obracające się filiżanki. Jakoś przeżyłam, bez żadnych żołądkowych sensacji. Potem taka mini kolejką, bo tylko na taką Jex mógł wsiąść. Mi to odpowiadało, bo jechała wolno i bez żadnych ostrych zakrętów. Po drodze zatrzymaliśmy się na wielką porcję waty cukrowej. Okazało się, że Jaz jest taką samą fanką różu jak ja. Od zawsze lubię różowy i nie uważam żeby mógł źle wpływać na rozwój dziewczynek, bo to przecież tylko kolor. Sprzedawca powiedział, że w tej chwili robi zielone waty i trzeba poczekać aż trzy duże zielone zostaną sprzedane. No więc Jeremy kupił dwie zielone dla siebie i Justina. Wtedy wyszło na to, że teraz będą różowe, bo te dwie były jak trzy. Na początku Jazzy dostała swoją, a potem ja.
-Chyba mamy tu dwie różowe księżniczki-zaśmiał się Jeremy.
Popatrzyłyśmy na siebie nawzajem. Wyszło na to, że obie byłyśmy ubrane na różowo. Jaz miała sukienkę w kwiatki o kolorze fuksji, a ja blado różowy kostium z czarnymi akcentami. Wybuchnęliśmy śmiechem. Dziewczynka dokładnie się mi przyjrzała, a potem uśmiechnęła i też się zaśmiała. Chyba wtedy mnie polubiła i kazała zrobić sobie ze mną zdjęcie. Zapozowałyśmy jak księżniczki, a potem Justin stanął po środku i obie pocałowałyśmy go w policzek. Potem poszliśmy na latające samolociki. Ja siedziałam z Jexonem, Biebs z Jez, a tata za nami. Na wszystkich kolejkach, z resztą jak zwykle krzyczałam jak opętana. Co chwila Jeremy pytał czy wszystko ze mną dobrze. Nie wiem czemu, ale zawsze to robię. Jexon po następnej kolejce miał już dosyć, więc nie chcąc przerywać spotkania Justina z tatą zaoferowałam, że ja z nim zostanę. Poszliśmy do sklepu z upominkami. On od razu, wręcz rzucił się na zbroje rycerza i miecz. Ja też wzięłam na głowę hełm i razem odbyliśmy bitwę. Potem poszliśmy na rzucanie piłeczkami do kubełka. Udało nam się nawet wygrać sporego misia-delfina. Jax był bardzo zadowolony i kiedy tylko spotkaliśmy resztę zaczął im machać nim przed oczami.
-Też chcę takiego-zaczęła tupać Jazzy próbując jednocześnie zabrać delfina Jexonowi.
-No dobra. Ojcowskie obowiązki wzywają. Pójdę z nią i spróbujemy coś wygrać, a wy pójdźcie gdzie chcecie-powiedział Jeremy.
Poszliśmy na łódeczki. Wdrapaliśmy się do jednej we trójkę, bo wzięłam Jexa na kolana. Zabawa polegała na tym, że łódeczka płynęła po wodzie i co i raz nami zarzucało, a z boku leciała na nas woda. Wszystkim nam się podobało, bo Jex z wrażenia cały czas trzymał się barierki, a my z Biebsem mogliśmy zająć się sobą. Obejmował mnie ramieniem i kilka razy cmokał mnie w policzek. Kiedy zeszliśmy wzięłam Jexona
-Przepraszam bardzo, ale gdzie można dostać takiego delfina?-zapytała.
-Tam, w stoisku koło dużej karuzeli-wskazałam ręką kierunek.
-Dziękuję bardzo-uśmiechnęła się.
-Proszę-odwzajemniłam uśmiech.
-Cudownie wygląda rodzina na takim wypadzie. Macie ślicznego synka, ale to oczywiste patrząc na rodziców.
-Dziękujemy-Justin mocniej mnie przytulił.
-Tak powinno być. Jesteście młodzi, ale widać, że darzycie się pięknym uczuciem-powiedziała i odeszła, a my zaśmialiśmy się.
Potem spotkaliśmy się jeszcze z resztą. Widziałam jak Jeremy i Justin podziwiają wielką kolejkę, więc powiedziałam, że zaopiekuję się dziećmi i żeby poszli. Na początku mówili, że nie ma takiej potrzeby, ale w końcu ruszyli ucieszeni, a ja poszłam z dziećmi na dmuchany zamek ze zjeżdżalnią. Jaz była już dość duża żeby sama zjeżdżać, więc ona biegała sama, a ja z Jexonem. Skakaliśmy i dobrze się bawiliśmy. Wtedy zadzwonił telefon. To był Jeremy, który powiedział, że już będziemy się zbierać i mamy się spotkać koło wyjścia, bo już tam dochodzą. Jakoś, po wielu próbach, udało mi się zawołać Jazzy i poszliśmy w umówione miejsce. W drodze powrotnej opowiedzieliśmy tacie o naszej dzisiejszej pomyłce. A on razem z Justinem opowiadali jaka to szkoda, że z nimi nie poszłam na kolejkę. Kiedy dojechaliśmy już pod hotel umówiliśmy się, że spotkamy się na kolacji o 20 i rozeszliśmy się do swoich pokoi.

3 komentarze:

  1. długo trzeba było czekać na kolejny rozdział, ale wreszcie jest! :) bardzo dobry na prawdę

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyjechałam na tydzień i zapomniałam skopiować tych wypocin, ale teraz już jestem w domu i mam dużo czasu żeby uzupełnić braki :)

    OdpowiedzUsuń