Kiedy było już kompletnie ciemno
Justin uznał, że czas już wracać. Musieliśmy pojechać naprawdę
daleko, bo mimo hałasu, który stwarzał motor robiłam się senna.
Pod domem doszłam do sypialni tylko dzięki Biebsowi, który
obejmował mnie w pasie. Wzięłam szybki prysznic i wsunęłam się
pod ciepłą kołdrę.
-Dobranoc Justin-przytuliłam się do
jego torsu.-I niczym się nie przejmuj. Jesteś jednym z
najwspanialszych ludzi, których poznałam.
-Słodkich snów.
Czwartek minął całkowicie normalnie.
Z kolei w piątek rano długo nie mogliśmy się od siebie rano
odkleić. Cały czas powtarzał żebym przyzwoicie zachowywała się
u Jake'a. W końcu po tysiącu kolejnych buziaków odsunęłam się
od niego i wyszłam z samochodu.
Lekcje mijały mi w miarę szybko, ale
im bliżej było jego końca tym trochę bardziej denerwowałam się
wizytą u Jake'a. Nie wiem czemu tyle o tym myślałam. Chyba po
prostu bałam się, że będąc u siebie będzie on zachowywał się
inaczej niż w szkole. Jednak nie było ze mną aż tak źle i nie
tworzyłam w głowie miliona możliwych sytuacji, które mogą się
wydarzyć. No dobra, może trochę ich było, ale nie za dużo.
Po zajęciach czekałam na Jacoba na
parkingu. Dziewczyny się śpieszyły na zakupy, więc byłam sama.
Po jakiś siedmiu minutach zobaczyłam jak wychodzi zza budynku
szkoły i z uśmiechem ku mnie kroczy. Przeprosił mnie za
spóźnienie, a potem wsiedliśmy do jego samochodu i ruszyliśmy. Po
drodze wstąpiliśmy po jakąś kawę. Kiedy zatrzymaliśmy się pod
jego domem byłam pod wielkim wrażeniem. Nie zdążyłam się
jeszcze przyzwyczaić do panującego wszędzie przepychu, który
wypełniał całe miasto i nawet w naszym domu nie czułam się w
pełni swobodnie i najlepiej czułam się leżąc w łóżku kiedy
Justin był obok. Tylko tam czułam się w pełni bezpiecznie.
Wracając do domu Jacoba. Właściwie była to raczej rezydencja z
podjazdem przy drzwiach wejściowych. W środku ukazał się wysoki
przedpokój z metalowymi schodami na piętro. W sumie wydał mi się
podobny do domu Kardashianów z ich show. Chłopak rzucił na bok
swoją kurtkę i zaprosił mnie do kuchni. Stanęłam nieśmiało
koło framugi i patrzyłam jak wyciąga jakieś gotowe kanapki i
koktajl truskawkowy w dzbanku z lodówki. Niedbale zamknął ją
nogą.
-Pójdziemy do salonu żeby nie było
niezręcznie-powiedział uśmiechając się swobodnie.
-Ok-powiedziałam bawiąc się swoimi
palcami.
W salonie usiadłam na kanapie starając
się nie garbić. Profesjonalnie wyciągnęłam z torby podręcznik i
segregator z powpychanymi materiałami, które wydrukowałam dzień
wcześniej. Chłopak zaśmiał się lekko i poszedł po swojego
laptopa. Kiedy zostałam sama zaczęłam trochę się rozglądać. Na
ścianie wisiał niesamowity obraz, który doskonale znałam. Jake
złapał mnie na gapieniu się.
-Przepraszam-spojrzałam na
niego.-Myślałam, że takie obrazy są w muzeach.
-Rodzice lubią sztukę-wzruszył
ramionami.-Dla mnie to szajs.
-Dość drogi szajs-zachichotałam.
-Jak cholera.
Następnie wzięliśmy się do roboty.
Wyszło na to, że w domu zdążyłam odwalić znaczną część
pracy. Po dodaniu paru innych rzeczy i wzbogaceniu ich o parę zdjęć
zrobiliśmy sobie przerwę. Byłam u niego już ze dwie godziny, ale
dopiero zaczęłam się rozluźniać. Znowu zaczął gadać kompletne
głupoty, które były idealnie w moim stylu. Czułam się cudownie
mówiąc o tych bzdurach nie musząc sama zaczynać tematu.
-A więc tak się uczycie-nagle w
pokoju pojawił się jakiś mężczyzna.
-Cześć tato-powiedział Jake.
-Dzień dobry-podniosłam się z
podłogi, na której jakimś cudem się wcześniej znalazłam.
-Bruno Moriss-podał mi rękę.
-Kasia, tzn. Kate Bie.., eee, po
prostu Kate-wymamrotałam.
Jacob zaczął się ze mnie okropnie
śmiać, a ja nie wiedziałam co mogę więcej powiedzieć. Na
szczęście pan Moriss nie zareagował na mnie jakoś źle i też się
uśmiechnął. Zamienił kilka nieznaczących zdań z synem, a potem
powiedział, że idzie do swojego gabinetu. Jake zaczął przywoływać
sytuację, która przed chwilą miała miejsce i jeszcze raz zaczął
się ze mnie śmiać. Żeby przestał rzuciłam w niego swoim
zeszytem. Aż jęknął, bo oberwał rogiem w brzuch. Po tym
wróciliśmy do zadania. Cały czas trochę głupio się czułam, bo
lekko go okłamywałam, kiedy wspominał, ze damy czadu we wtorek. W
planach miałam na ten czas „chorobę”. Tzn., nie byłam jeszcze
w stu procentach pewna, że mnie nie będzie, ale było to bardzo
prawdopodobne. Dobro Justina było dla mnie najważniejsze i nie
wahałam się poświęcić dla niego kilku dni szkoły. Kiedy udało
nam się domknąć wszystko na przedostatni guzik usiadłam wygodniej
i pochowałam kartki do torby.
-Zjesz z nami kolację, prawda?-w
pokoju pojawił się pan Moriss.
Szczerze mówiąc nie miałam zbytniej
ochoty, ale nie wypadało mi odmówić. Poszłam za Jacobem do
jadalni i usiadłam przy stole zajmując krzesło obok niego.
Ucieszyłam się, że nie bawił się w odsuwanie krzesła czy coś,
bo byłoby mi strasznie głupio. Przy stole poznałam mamę Jake'a,
która właśnie wróciła do domu. Jego rodzice byli ogólnie bardzo
mili chociaż utrzymywali pewien dystans. Byli bardzo sympatyczni,
ale nie było mowy o zwracaniu się do nich po imieniu, z czym kilka
razu się już tam spotkałam. Po skończonym posiłku rozmowa stała
się jeszcze bardziej swobodna. Okazało się, że jego mama była
chirurgiem plastycznym(idealnie, prawda?), a tata prowadził jakieś
interesy, o których za dużo nie mówił. Kiedy zauważyłam, że
zrobiło się już późno postanowiłam zacząć się zbierać.
-Odwieziesz Kate, prawda?-zapytała
jego mama.
-Jasne-rzucił.
-Przyjedzie po mnie chłopak-odezwałam
się nieśmiało, co mogło zabrzmieć, że się tego wstydzę.
-Poczekaj, to przecież ty jesteś
Rosjanką, z którą spotyka się Justin Bieber-powiedział pan
Moriss.
-Jestem Polką-poprawiłam go jeszcze
bardziej zawstydzona.
-Przepraszam. Dzięki tobie Jake
zagościł na paru stronach plotkarskich. Współczuję braku
prywatności.
-Jakoś sobie z tym radzę, ale czasem
mi głupio, że każdej osobie, z którą się spotkam robione są
zdjęcia.
-Babcia Jake'a powiesiła jego zdjęcie
na lodówkę. Mówił ci o tym?-uśmiechnęła się jego mama.
-Wspominał-zaśmiałam się.
Nagle poczułam wibrowanie w mojej
kieszeni. Przeprosiłam wszystkich wiedząc, że Justin już na mnie
czeka. Pożegnałam się z jego rodzicami, a następnie Jake
odprowadził mnie pod bramę, gdzie stał samochód Justina. Chłopcy
przywitali się podaniem ręki. Na szczęście nie było ono bardzo
niezręczne i wyszło jakoś tak jakby Biebs nic do niego nie miał.
Mnie z kolei pocałował w policzek na przywitanie. Po wymianie kilki
zdań o tym, czy wszystko zrobiliśmy i co u kogo słychać
pożegnałam się uściskiem z Jacobem i wsiadłam do samochodu po
tym jak Justin otworzył dla mnie drzwi.
-Nie dobierał się do ciebie?-zapytał
kiedy zapinałam pas.
-Boże, weź chociaż odjedź kawałek
zanim powiesz taką bzdurę, bo jeszcze to usłyszy-zapiszczałam
chcąc powiedzieć to jak najciszej.
-Mów, bo teraz mam możliwość mu
jeszcze przyłożyć-powiedział już półserio.
-Jesteś okropny-wywróciłam oczami.
-Przepraszam kochanie-cmoknął mnie w
rękę, którą przyciągnął do swoich ust nie spuszczając oczu z
drogi.
-Za ile mamy samolot?
-Zamówiłem go na północ, bo
będziemy wtedy akurat przed 5 w Toronto, a potem przed 6 na miejscu.
-Wiesz, że będziesz mnie musiał
mnie chyba wynosić z tego samolotu. Tak mi się chce okropnie spać,
że mnie nie dobudzisz.
-Spokojnie. Damy sobie radę-uśmiechnął
się.-Nie mogę się już doczekać.
-Wiem skarbie.