Serdecznie zapraszam do czytania mojego bloga. Posty będą zamieszczane często(2/tydzień). Jeśli Wam się spodoba dodawajcie komentarze(lub wciskajcie reakcje), a wtedy będzie mi bardzo miło. Możecie również kontaktować się ze mną(dane w rubryce 'o mnie') lub śledzić na twitterze (@JnnRock). Wszystkim chętnie odpiszę ;)
Oprócz tego bardzo dziękuję za odwiedzanie i komentowanie bloga. Nigdy nie myślałam, że moje 'wypociny' przeczyta tak dużo osób. Nie jestem pewna czy jest w tym trochę mojej pasji, ale lubię pisać tego bloga. Od czasu do czasu wczuwam się w główną bohaterkę i jest to bardziej moi niż pisanie na konkursy literackie. Jeszcze raz dziękuję za każdy komentarz, bo dzięki nim uśmiecham się zawsze jak tu wchodzę i naprawdę daje mi to dużo wewnętrznego szczęścia, kiedy widzę choć jeden pod najnowszą notką. Gdy są trzy umieram już z podniecenia i myślę, że wolę moje trzy od trzydziestu na innym blogu, bo tutaj widzę osoby, które komentują już od pierwszych postów.
Chciałabym podziękować też osobom, które mnie inspirują, bo to dzięki nim stwarzam coraz bardziej rozwinięte i moim zdaniem ciekawsze postacie. Jestem również wdzięczna wspierającym i pomagającym mi, w szczególności K. i N.


Na koniec mam malutką prośbę. Chciałabym, dla własnej satysfakcji, zyskać większą ilość czytelników i to byłoby bardzo miłe gdyby ktoś skomentował mój blog na swoim lub umieścił gdziekolwiek link. Po prostu sama nie wiem co zrobić i proszę o małą pomoc.
Z góry dziękuję.


Peace&Love
J.


30 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 147


Kiedy było już kompletnie ciemno Justin uznał, że czas już wracać. Musieliśmy pojechać naprawdę daleko, bo mimo hałasu, który stwarzał motor robiłam się senna. Pod domem doszłam do sypialni tylko dzięki Biebsowi, który obejmował mnie w pasie. Wzięłam szybki prysznic i wsunęłam się pod ciepłą kołdrę.
-Dobranoc Justin-przytuliłam się do jego torsu.-I niczym się nie przejmuj. Jesteś jednym z najwspanialszych ludzi, których poznałam.
-Słodkich snów.
Czwartek minął całkowicie normalnie. Z kolei w piątek rano długo nie mogliśmy się od siebie rano odkleić. Cały czas powtarzał żebym przyzwoicie zachowywała się u Jake'a. W końcu po tysiącu kolejnych buziaków odsunęłam się od niego i wyszłam z samochodu.
Lekcje mijały mi w miarę szybko, ale im bliżej było jego końca tym trochę bardziej denerwowałam się wizytą u Jake'a. Nie wiem czemu tyle o tym myślałam. Chyba po prostu bałam się, że będąc u siebie będzie on zachowywał się inaczej niż w szkole. Jednak nie było ze mną aż tak źle i nie tworzyłam w głowie miliona możliwych sytuacji, które mogą się wydarzyć. No dobra, może trochę ich było, ale nie za dużo.
Po zajęciach czekałam na Jacoba na parkingu. Dziewczyny się śpieszyły na zakupy, więc byłam sama. Po jakiś siedmiu minutach zobaczyłam jak wychodzi zza budynku szkoły i z uśmiechem ku mnie kroczy. Przeprosił mnie za spóźnienie, a potem wsiedliśmy do jego samochodu i ruszyliśmy. Po drodze wstąpiliśmy po jakąś kawę. Kiedy zatrzymaliśmy się pod jego domem byłam pod wielkim wrażeniem. Nie zdążyłam się jeszcze przyzwyczaić do panującego wszędzie przepychu, który wypełniał całe miasto i nawet w naszym domu nie czułam się w pełni swobodnie i najlepiej czułam się leżąc w łóżku kiedy Justin był obok. Tylko tam czułam się w pełni bezpiecznie. Wracając do domu Jacoba. Właściwie była to raczej rezydencja z podjazdem przy drzwiach wejściowych. W środku ukazał się wysoki przedpokój z metalowymi schodami na piętro. W sumie wydał mi się podobny do domu Kardashianów z ich show. Chłopak rzucił na bok swoją kurtkę i zaprosił mnie do kuchni. Stanęłam nieśmiało koło framugi i patrzyłam jak wyciąga jakieś gotowe kanapki i koktajl truskawkowy w dzbanku z lodówki. Niedbale zamknął ją nogą.
-Pójdziemy do salonu żeby nie było niezręcznie-powiedział uśmiechając się swobodnie.
-Ok-powiedziałam bawiąc się swoimi palcami.
W salonie usiadłam na kanapie starając się nie garbić. Profesjonalnie wyciągnęłam z torby podręcznik i segregator z powpychanymi materiałami, które wydrukowałam dzień wcześniej. Chłopak zaśmiał się lekko i poszedł po swojego laptopa. Kiedy zostałam sama zaczęłam trochę się rozglądać. Na ścianie wisiał niesamowity obraz, który doskonale znałam. Jake złapał mnie na gapieniu się.
-Przepraszam-spojrzałam na niego.-Myślałam, że takie obrazy są w muzeach.
-Rodzice lubią sztukę-wzruszył ramionami.-Dla mnie to szajs.
-Dość drogi szajs-zachichotałam.
-Jak cholera.
Następnie wzięliśmy się do roboty. Wyszło na to, że w domu zdążyłam odwalić znaczną część pracy. Po dodaniu paru innych rzeczy i wzbogaceniu ich o parę zdjęć zrobiliśmy sobie przerwę. Byłam u niego już ze dwie godziny, ale dopiero zaczęłam się rozluźniać. Znowu zaczął gadać kompletne głupoty, które były idealnie w moim stylu. Czułam się cudownie mówiąc o tych bzdurach nie musząc sama zaczynać tematu.
-A więc tak się uczycie-nagle w pokoju pojawił się jakiś mężczyzna.
-Cześć tato-powiedział Jake.
-Dzień dobry-podniosłam się z podłogi, na której jakimś cudem się wcześniej znalazłam.
-Bruno Moriss-podał mi rękę.
-Kasia, tzn. Kate Bie.., eee, po prostu Kate-wymamrotałam.
Jacob zaczął się ze mnie okropnie śmiać, a ja nie wiedziałam co mogę więcej powiedzieć. Na szczęście pan Moriss nie zareagował na mnie jakoś źle i też się uśmiechnął. Zamienił kilka nieznaczących zdań z synem, a potem powiedział, że idzie do swojego gabinetu. Jake zaczął przywoływać sytuację, która przed chwilą miała miejsce i jeszcze raz zaczął się ze mnie śmiać. Żeby przestał rzuciłam w niego swoim zeszytem. Aż jęknął, bo oberwał rogiem w brzuch. Po tym wróciliśmy do zadania. Cały czas trochę głupio się czułam, bo lekko go okłamywałam, kiedy wspominał, ze damy czadu we wtorek. W planach miałam na ten czas „chorobę”. Tzn., nie byłam jeszcze w stu procentach pewna, że mnie nie będzie, ale było to bardzo prawdopodobne. Dobro Justina było dla mnie najważniejsze i nie wahałam się poświęcić dla niego kilku dni szkoły. Kiedy udało nam się domknąć wszystko na przedostatni guzik usiadłam wygodniej i pochowałam kartki do torby.
-Zjesz z nami kolację, prawda?-w pokoju pojawił się pan Moriss.
Szczerze mówiąc nie miałam zbytniej ochoty, ale nie wypadało mi odmówić. Poszłam za Jacobem do jadalni i usiadłam przy stole zajmując krzesło obok niego. Ucieszyłam się, że nie bawił się w odsuwanie krzesła czy coś, bo byłoby mi strasznie głupio. Przy stole poznałam mamę Jake'a, która właśnie wróciła do domu. Jego rodzice byli ogólnie bardzo mili chociaż utrzymywali pewien dystans. Byli bardzo sympatyczni, ale nie było mowy o zwracaniu się do nich po imieniu, z czym kilka razu się już tam spotkałam. Po skończonym posiłku rozmowa stała się jeszcze bardziej swobodna. Okazało się, że jego mama była chirurgiem plastycznym(idealnie, prawda?), a tata prowadził jakieś interesy, o których za dużo nie mówił. Kiedy zauważyłam, że zrobiło się już późno postanowiłam zacząć się zbierać.
-Odwieziesz Kate, prawda?-zapytała jego mama.
-Jasne-rzucił.
-Przyjedzie po mnie chłopak-odezwałam się nieśmiało, co mogło zabrzmieć, że się tego wstydzę.
-Poczekaj, to przecież ty jesteś Rosjanką, z którą spotyka się Justin Bieber-powiedział pan Moriss.
-Jestem Polką-poprawiłam go jeszcze bardziej zawstydzona.
-Przepraszam. Dzięki tobie Jake zagościł na paru stronach plotkarskich. Współczuję braku prywatności.
-Jakoś sobie z tym radzę, ale czasem mi głupio, że każdej osobie, z którą się spotkam robione są zdjęcia.
-Babcia Jake'a powiesiła jego zdjęcie na lodówkę. Mówił ci o tym?-uśmiechnęła się jego mama.
-Wspominał-zaśmiałam się.
Nagle poczułam wibrowanie w mojej kieszeni. Przeprosiłam wszystkich wiedząc, że Justin już na mnie czeka. Pożegnałam się z jego rodzicami, a następnie Jake odprowadził mnie pod bramę, gdzie stał samochód Justina. Chłopcy przywitali się podaniem ręki. Na szczęście nie było ono bardzo niezręczne i wyszło jakoś tak jakby Biebs nic do niego nie miał. Mnie z kolei pocałował w policzek na przywitanie. Po wymianie kilki zdań o tym, czy wszystko zrobiliśmy i co u kogo słychać pożegnałam się uściskiem z Jacobem i wsiadłam do samochodu po tym jak Justin otworzył dla mnie drzwi.
-Nie dobierał się do ciebie?-zapytał kiedy zapinałam pas.
-Boże, weź chociaż odjedź kawałek zanim powiesz taką bzdurę, bo jeszcze to usłyszy-zapiszczałam chcąc powiedzieć to jak najciszej.
-Mów, bo teraz mam możliwość mu jeszcze przyłożyć-powiedział już półserio.
-Jesteś okropny-wywróciłam oczami.
-Przepraszam kochanie-cmoknął mnie w rękę, którą przyciągnął do swoich ust nie spuszczając oczu z drogi.
-Za ile mamy samolot?
-Zamówiłem go na północ, bo będziemy wtedy akurat przed 5 w Toronto, a potem przed 6 na miejscu.
-Wiesz, że będziesz mnie musiał mnie chyba wynosić z tego samolotu. Tak mi się chce okropnie spać, że mnie nie dobudzisz.
-Spokojnie. Damy sobie radę-uśmiechnął się.-Nie mogę się już doczekać.
-Wiem skarbie.

1 komentarz: